– Ziemia ma w dupie wojenno-kosmiczne siły.
– Dokładnie – skinął głową admirał. – Grupa F jest potrzebna tylko tym, co w niej służą. Bo nie mają gdzie się podziać. Tak sądzą wszystkie trzy zamieszkane planety Słonecznego. Trzy suwerenne państwa. Trzy potężne firmy. I nie tylko sądzą, ale i mówią o tym. Krzyczą. A my co?
– A my co? – tępo powtórzył Tyłek.
– Według mnie, i Ziemi, i Wenus, i Marsowi Grupa F jest potrzebna jak cholera – skromnie rzucił Raszyn. – Flotę desantową i bombardującą można rzeczywiście rozwiązać, ale my z naszym ogromnym doświadczeniem walki w otwartej przestrzeni…
– Tak? – ożywił się Essex.
– Phil, stary dureń z ciebie. Kto niby będzie ich bronił przed zewnętrznym niebezpieczeństwem, jeśli nie my?
– Przed zewnętrznym niebezpieczeństwem? – powtórzył jak echo Tyłek.
– Dlaczego milczy stacja na Cerberze? – zapytał admirał. – Wyjaśniłeś to?
– Badamy… – bąknął Essex. – Telemetria… Wiesz… Niedługo będziemy wiedzieć.
– Poślij tam scouta, Phil.
– Po co? – ten zdziwił się szczerze.
– Żeby było jasne, dlaczego zamilkła stacja.
– No wiesz co! – Tyłek wybuchnął śmiechem. – Przecież tam się leci dwa miesiące! A sygnał może pojawić się jutro, może pojutrze. Coś się tam pewnie zacięło.
– A co niby miało się tam zaciąć?
– Nie wiem – przyznał Essex. – Niby nie ma co. Wszystko proste jak świński ogon. Superdokładne.
– Właśnie. – Raszyn pokiwał głową. – Poślij tam scouta, Phil. Poślij „Ripley”. Jutro. A na Cerbera niech lecą nie dwa miesiące, a trzy tygodnie.
– Pieniądze, Aleks… – Do Tyłka w końcu dotarło, że admirał nie żartuje. – Z jakiego funduszu mam za to zapłacić? Trzy tygodnie na Cerbera – coś ty?! Policz to – trzeba będzie boostera z „Gordona”, żeby się tak rozpędzić…
– Ile zostało czasu do Zebrania Akcjonariuszy? Trzy miesiące, Phil. Policz to sobie sam – trzy tygodnie tam, tyle samo na zwiad. I jeszcze miesiąc będziemy przekonywali tych kretynów, że stacja została zniszczona przez Obcych. A booster ja opłacę, skoro jesteś taki skąpy. Z funduszu rezerwowego.
Przez długą chwilę Essex wytrzeszczał gały na Raszyna.
– Aleks, zwariowałeś? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Chciałbym – odparł poważnie admirał.
Scout „Ripley” był małym, zwinnym stateczkiem, którego siedemdziesiąt procent objętości zajmowała sekcja silnika, a kolejne dwadzieścia – skanery optyczne i radarowe. Załoga liczyła pięć osób i na czas lotu musiała zakładać ogromne i nieporęczne skafandry przeciwprzeciążeniowe wyposażone w systemy odżywiania, uzupełniania płynów i kanalizacji.
Scout porusza się z przeciążeniem, przy którym człowiekowi w zwyczajnym speckostiumie wypłynęłyby oczy. Życie miesiącami w skafandrze nie jest łatwe, ale za to „Ripley” zaliczyła dwie wojny z zerowym kontem przestrzelin. Można było próbować do niej celować, trafiać – nie.
Wyposażenie scouta cechowało się spartańskim duchem, żeby nie powiedzieć gorzej. Jego najbardziej komfortowym elementem była muszla z pasami przystosowana do użytkowania w nieważkości. Na klapie ktoś wydrapał nie srać!
– Po co to? – zapytał Raszyn, wisząc głową w dół nad klozetem.
– Żart – wyjaśnił commander Fein. – I tak nigdy z niej nie korzystaliśmy. Nie było czasu. Walczyliśmy.
– Dobra – rzucił admirał. – Będziemy utrzymywali, że nie zauważyłem uszkodzenia mienia służbowego. Posłuchaj, Abe. Widzisz, przyszedłem tu sam… – zamilkł lekko zmieszany.
– Widzę – skinął głową Fein. – No i jak się tu panu podoba? Nie uwiera?
– Ale za to kiedy ostatni raz ta pchła była trafiona?
– Nie umieją strzelać – odparował commander. Piętnasty rok latał na scoutach i co sezon składał doniesienia o tym, że Tyłek nie pozwala mu awansować. Raszyn przekazywał raporty Essexowi, a ten czytał je z przyjemnością i wrzucał do utylizatora. Tak naprawdę, to właśnie Raszyn unieruchomił Abrahama Feina, jako że ten był urodzonym zwiadowcą. Po prawdzie sam świetnie to rozumiał, pysznił się swoimi kwalifikacjami, a składał skargi tylko dlatego, że był zwyczajnie wredny. Poza tym jeśli jesteś dobrym specem, to im mocniej się miotasz, tym szybciej zatkają ci gębę jakimś niespodziewanym bonusem.
– Dobrze – skinął głową admirał. – Miejmy nadzieję, że jeśli ktoś się teraz kręci dokoła Cerbera i czeka na was, Abe… Miejmy nadzieję, że ten ktoś też kiepsko strzela.
– Hm – mruknął Fein. – Ciekawe. Czyli badanie stacji to kit. Tak myślałem.
– Co myśleliście?
– Przepraszam, sir.
– Nie, proszę mówić. Poważnie.
– No… Przecież ktoś ją rozwalił, prawda? Bo to jest całkowicie autonomiczny automat, nie ma się co psuć. Czyli ktoś w nią puknął. Tak, sir?
– Jak sądzisz, Abe, kto by to mógł być?
– Noo… sir… W sumie to nie moja sprawa. Tyłek… Pardon, jego świątobliwość kontradmirał Essex ma ogromny sztab. Setka obijaków. Niech oni proponują wersje. A naszym zadaniem jest skoczyć, obwąchać wszystko i zameldować.
– Fein, niech pan skończy z tymi swoimi żydowskimi numerami.
– Sir, proszę pomyśleć. Ja panu powiem, komu na moje oko stacja przeszkadzała, a pan mnie tego… Na dół.
Raszyn trącił nogą muszlę, przeleciał przez SDO i chwyciwszy się za jeden z foteli, zawisł przed ekranem czołowym.
– Obcy? – zapytał.
– Oczywiście, rozwalili stację i czekają na brygadę remontową. Chcą wziąć języka.
– To za bardzo ludzkie.
– Dlaczego nie? – zapytał Fein. – Nie ma nikogo innego, kto by chciał napadać na stację. Cała strefa wewnątrz orbity Saturna jest pod kontrolą. Gdyby szmuglerzy wyściubili nos z Pasa, policja by to zauważyła. Poza tym do Cerbera i tak nie dopełzną. Zresztą po co im to?
– Po nic. Przez cały czas siedzą w Pasie i wyciągają z niego surowce Wenus i Marsa. Policja też ich goni. Czyli co, Obcy?
– Tak jest, sir.
– Jakoś lekko ci to przechodzi przez gardło, Abe…
– Mi??! – obruszył się Fein. – Przecież to ja pierwszy w ogóle otworzyłem gębę. I pierwszy za takie gadanie oberwałem. A Tyłek…
– Czy pan zrozumiał zadanie? – przerwał mu Raszyn.
– Tak, sir – odparł posępnie dowódca scouta.
– Sądzę, że mimo wszystko nikogo tam nie zastaniecie. Ale na stację wejdźcie na samym końcu, kiedy przekonacie się, że przestrzeń dokoła jest czysta. Macie tylko oszacować zniszczenia, ich charakter, przerzucić dane do dalekiej łączności i od razu z powrotem.
– To nierealne, żeby można było zlokalizować Obcego naszymi środkami – mruknął Fein. – Jeśli dotarli do Słonecznego, to mam nadzieję, że wiem, jak się poruszają. A skoro załatwili stację, to mogę sobie wyobrazić, z czego strzelają.
– Masz pomysły? – zapytał admirał, odwracając się do niego.
– Pomysły niech generuje Tyłek – odparł zwiadowca. – On ma od tego specjalistów. Przy okazji niech wymyślą, co mamy zrobić, jak nam Grupę F rozwiążą.
– Jeśli znajdziecie przekonujące ślady Obcych, Grupy F nie rozwiążą.
– No nie wiem… – pokręcił głową Abe. – Za taką cenę? To już wolę pracować jako asenizator. Będę pompował gówno, pobrzękując medalami.
– To prawda – zgodził się Raszyn. – I to powiedział oficer bojowy. Prawdziwy z was żołnierz, Fein. To co, lecicie na Cerbera? Wątpliwości?
– Tak jest, sir! – wyskandował dowódca „Ripley”.
– W sztabie przygotowywany jest raport o wszystkich niewyjaśnionych zjawiskach, jakie obserwowano w ostatnich latach. Proszę się z nim zapoznać przed odlotem. Opracujcie strategię poszukiwań. W tej dziedzinie nie potrafię udzielić dobrych rad.
– Wiem wszystko, sir – uśmiechnął się Fein. – Zapomniał pan, że już sto lat temu mówiłem… no, po tej historii ze „Skywalkerem”… że w Słonecznym niedługo nie da się ruszyć bez Obcych… W wywiadzie wielu zbiera dane o Alienach. Nieoficjalnie oczywiście. Dowództwo nie chce nawet o tym słyszeć.