Ul. Próżna 14
W bramie krzątał się robot z miotłą. Nie zwrócił na niego uwagi. Wszedł do klatki schodowej. Schody były drewniane. Na liście lokatorów było tylko jedno nazwisko wypisane normalnym alfabetem:
Paweł Koćko prez. Resztę naniesiono jakimiś znaczkami, ale tym razem nic nie usłyszał. Nazwisko było na ostatnim miejscu. Wdrapywał się po drewnianych schodach. To było w jakiś sposób fascynujące. Schody skrzypiały mu pod nogami. Doznał uczucia obcowania z historią. Gdy mijał okna wychodzące na podwórze zobaczył rosnące na nim drzewo. Ćwierkały ptaszki. W powietrzu unosił się zapach kwitnącej lipy, choć drzewo wyglądało na kasztanowiec. Wszedł kondygnację wyżej. Drzewo zmieniło się. Dojrzewały na nim kasztany. Jeszcze jedna kondygnacja. Liście pożółkły. Popatrzył przez szybę na niebo. Snuły się po nim lekkie chmurki. Dotknął twarzy. Nie miał brody. To go trochę uspokoiło. Bał się, że coś się dzieje z czasem. Ostatnie piętro. Drzewo pozbawione liści drzemało pod czapą śniegu. Tu podłoga pokryta była warstwą kurzu. Najwidoczniej robot z miotłą ograniczał się do zamiatania niższych kondygnacji. Pchnął drzwi z mosiężną tabliczką. Nie drgnęły. Nacisnął klamkę. Nic. Zamek znieruchomiał całkowicie skorodowany, choć powietrze było średnio wilgotne. Wsadził lancet pomiędzy drzwi a futrynę i przeciął skobel. Otworzyły się. Wszedł do mieszkania. Parkiet na podłodze ułożono z dwudziestu gatunków drewna. Sztukaterie na ścianach. Kurz panował tu niepodzielnie. Wydeptywał w nim ślady. Wszedł do pierwszego pomieszczenia z brzegu. Kuchnia. Na stole leżał kawałek chleba. Sadząc po wyglądzie mógł mieć sto lat. Podszedł do lodówki w kącie i otworzył ją. Zdumiał się. Lodówka wypełniona była zepsutą żywnością, a w jej górnej części na ściankach był szron. Wyszedł z kuchni i przeszedł do sąsiedniego pokoju. Królowało tu wielkie łoże wyposażone w wymyślne paski i łańcuchy służące do krępowania leżącej na nim ofiary. Pościel była żółta, taką barwą jaką miały bandaże egipskich mumii wydobytych przez ekspedycje badającą ocalałe zabytki w dolinie Nilu. Gdy dotknął pasków okazało się że są zupełnie sparciałe. Łańcuchy, niegdyś błyszczące zmatowiały. Na biurku stał zakurzony komputer. Gdy starł dłonią z ekranu grubą warstwę kurzu okazało się, że nadal pracuje. To wyjaśniało delikatny szum panujący w pomieszczeniu. Wywołał menu i wpatrywał się dłuższą chwilę w spisy programów użytkowych. Sprawdził, czy maszyna jest podłączona do sieci. Nie była. Wszystko było tam w środku. Uśmiechnął się. Wyłączył wtyczkę z kontaktu po czym zdjął obudowę i wypruł z wnętrza twardy dysk.
— To na pamiątkę — powiedział w przestrzeń.
W kącie leżało coś w rodzaju trumny. Kolejny generator pola. Zdmuchnął kurz i odbezpieczył laserowy pistolet. Otworzył ją. Wewnątrz leżała bardzo ładna dziewczyna. Miała ciemne włosy i ciemne oczy. Wyglądała jak rasowa Ormianka z epoki przed załamaniem. Oczy miała otwarte. Była naga. Ślady na nadgarstkach i kostkach stóp świadczyły o tym, że to ona była krepowana tymi paskami w łóżku.
— Kim pan jest? — zapytała w esperanto ze śpiewnym akcentem, jakiego nigdy dotąd nie słyszał.
— Sergiej Susłow — przedstawił się.
Podał jej rękę i pomógł wstać. Zdjął kurtkę i nakrył jej ramiona. Kurtka była na tyle długa, że prawie wystarczyła.
— Zina Jedenichidze — przedstawiła się.
Popatrzyła na niego przekrzywiając dziwnie głowę.
— Który mamy rok?
— Dwa tysiące czterysta osiemdziesiąty szósty. — powiedział. — Przynajmniej oficjalnie. Jeśli wolno zapytać co pani tu robi?
— To chyba widać — wskazała gestem na łóżko. — Zakładam, że nie jest pan moim nowym właścicielem?
— Niewolnictwo zostało niesione trzysta lat temu — powiedział z niejaką dumą.
Zmarszczyła brwi. Widać było, że stara się coś sobie przypomnieć.
— To był rok dwa tysiące siedemnasty — powiedziała w zadumie. — Ale potem ilekroć mnie używał nigdy nie mówił który mamy rok. A było to tak często...
— Pani się urodziła w dwa tysiące siedemnastym roku?
— Nie. Urodziłam się w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym dziewiątym. — Czy ten sukinsyn żyje?
— Jaki sukinsyn?
— Prezydent Polski oczywiście. To bydlę...
— Istnieje ktoś kogo nazywamy Starym Prezydentem, ale nie wiem czy o niego chodzi.
— Jak wygląda?
— Nie pokazuje się publicznie. Nie znamy jego twarzy.
Usiadła na brzegu łóżka i ścisnęła głowę dłońmi. Pościel pod naciskiem jej ciała połamała się. Poderwała się i otworzyła drzwiczki szafki. Wisiała w niej erotyczna bielizna. Podniosła parę prawie normalnych majtek ale rozsypały jej się w palcach.
— Może najlepiej będzie jeśli opowie pani po kolei — zachęcił.
— Dobrze. W tamtych czasach nie był jeszcze Prezydentem ale szefem POF.
— A co to jest POF?
— Polskie Ogniwa Fotoelektryczne. Była blokada gospodarcza ze strony Rosji która chciała podporządkować sobie Gruzję, właściwie to rosyjskie rodziny mafijne chciały zagarnąć tereny w okolicach granicy z Abchazją. Wtedy złożył nam ofertę. Najładniejszą dziewczynę obiecał wymienić na stuletnie dostawy prądu dla naszego kraju. No i padło na mnie, choć jak startowałam w konkursie to nie miałam pojęcia, że chodzi o to, kto wyląduje u tego zboczeńca w łóżku. Chwileczkę. Może pan coś powiedzieć o sobie?
— Jestem zdrajcą ludzkości, renegatem i wrogiem numer jeden Starego Prezydenta, zaocznie skazanym na karę śmierci za posługiwanie się zakazaną teleportacją...
— Teleportacja! Może mnie pan zabrać stąd?
— Hmm, jeśli pani nie lubi starego Prezydenta...
— Nie wiem, czy o niego chodzi ale nie lubię nikogo, kto nazywa się Prezydent.
— Załatwione.
Rzuciła mu się na szyję i ucałowała go w policzek.
— Tu obok ma jeszcze jednego wroga — powiedział. — Złapał go jak wrócił z Proximy.
— Hm?
— Tak. Na Proximie prowadzał mnie gołą w kolczatce na szyi na smyczy, a ci zieloni mieli ubaw po pachy. A więc, jak wrócił i raz chciał sobie poużywać to powiedział, że złapał takiego starego zgreda i jak będzie miał ochotę to może sprawdzi i czy tamten jeszcze może — zarumieniła się.