Выбрать главу

— Kiedy to było?

— Skąd mogę wiedzieć? Gdy go pytałam ile czasu minęło to tylko się śmiał.

— Dobrze. Posłuchaj. Jesteśmy na stacji orbitalnej...

— Domyślałam się.

— Wedle oficjalnej wersji Stary Prezydent mieszka w polu czasu stojącego i włazi stamtąd...

Zamachała rękami.

— Znajdźmy tego drugiego i uciekajmy.

Weszli do sąsiedniego pomieszczenia. Na stoliku leżał pas do teleportacji. Wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu. Pod ścianą stała standardowa lodówka. Dziewczyna otworzyła ją. Wewnątrz siedział skulony staruszek. Był nagi ciało miał pokryte bliznami a jego jedynym strojem była jeansowa szmata owinięta około bioder.

— Chy, to już sąd ostateczny? — zaciekawił się.

— Przypadkiem nie. Jestem Sergiej Susłow. Przybyłem pana uwolnić. A spodziewał się pan...

— Ten gnojek z wąsikami powiedział, że posiedzę tak do dnia sądu ostatecznego. Znaczy rok który mamy? Musi co z siedem tysięcy...

Wyprowadzili go z błędu. Był zdziwiony.

— Nazywam się Dziadek Weteran — powiedział nieoczekiwanie. — To mój pseudonim bojowy. Słyszeliście o oddziale Alfa?

— Nie — odpowiedział Susłow.

Cała sytuacja zaczynała go przerastać.

— Znaczy wymarli chłopaki. Cholera, a taki łomot daliśmy hitlerszczakom.

— Hitlerszczakom?

— No, nadludziom.

Podbiegł do stołu i podniósł pas.

— Niech to cholera! — zawołał radośnie. — Jest.

Strzepnął kurz i zapiął go sobie wokół bioder.

— To ja się żegnam — powiedział nieoczekiwanie i wyparował.

— Rozumiesz coś z tego? — zapytał Susłow dziewczynę.

— Nic a nic. My też? — popatrzała na niego błagalnie.

— Sekundę. Nie mam na to ochoty, ale chciałbym sprawdzić czy nie ma tu jeszcze kogoś.

Pozostałe pomieszczenia były umeblowane ze smakiem ale puste. Wszystko pokrywała warstwa kurzu.

Objął dziewczynę ramieniem i wcisnął guzik startowy. Zniknęli.

XVI

Nodar drzemał w wannie. Przegryziony rdzą kran oberwał się i wpadł do środka. Wisząca w powietrzu zardzewiała tacka złamała się pod własnym ciężarem i uderzyła o podłogę. Srebrna łuska z drobinek niklu rozprysła się wokoło. Szklana strzykawka stłukła się, ale i tak nie była do niczego potrzebna. Z sufitu pomieszczenia zwisały stalaktyty, stworzone z drobinek wypłukanego wapnia. W niektórych miejscach podłogi wyrastały ku nim stalagmity. Kropla wody oderwała się od sufitu i spadła na beton podłogi.

XVII

Stacja Orbitalna

W głębokich kryptach pod Wawelem stały ciężkie sarkofagi zawierające w swoim wnętrzu ciała polskich królów. Wszystkie znane królewskie szczątki. Ktoś pozbierał je i zgromadził w jednym miejscu. Wydarł z pierwotnych grobowców i umieścił właśnie tutaj. W sumie nie trudno przewidzieć kto. W innych sarkofagach zgromadzonych w sąsiedniej komorze znajdowały się ciała prezydentów. Sarkofagi stały w równym karnym szeregu. Ostatni stojący pod ścianą nie pasował zupełnie do pozostałych. W przeciwieństwie do prostych kamiennych skrzyń wykonano go z czystego złota, ze złotej blachy grubej na pół cala, i nadano mu kształt antropomorficzny. Jego pierwotny właściciel, egipski faraon noszący wdzięczne imię Nebcheperure Tutanchamon leżał opodal w przejściu pomiędzy sarkofagami mając pod plecami stare drzwi od kibla z płyty paździerzowej. Cicho szumiała klimatyzacja. Bandaże mumii powiewały w delikatnych podmuchach sztucznego wiatru. Urny kanopskie zawierające wnętrzności zmarłego stały wokoło. Sarkofag miał nowego mieszkańca.

Niewysoki humanoidalny, no z grubsza humanoidalny, kosmita rasy Tarani otworzył ciężkie stalowe drzwi prowadzące do krypty. Wściekle zaterkotał karabin maszynowy, ale kule nie przebiły jego kombinezonu. Kosmita wcisnął guzik na niedużym sterowniku spoczywającym w głębinach jego kieszeni i karabin przestał strzelać. W chwili gdy przekroczył próg krypty pokrywa sarkofagu odskoczyła na sprężynujących zawiasach i z miękkiej wyściółki podniósł się Paweł Koćko. Pole czasu stojącego które konserwowało jego ciało podczas pobytu w trumnie wyłączyło się automatycznie w chwili gdy podniosło się wieko. Wycelował w gościa lufę gigawatowego lasera.

— Spokojnie — powiedział ufok w języku esperanto. — Przybywam jako poseł. Jestem Gaxt'hcuawt kurier rady galaktycznej.

— Bardzo mi miło. Paweł Koćko, prezydent. To nie jest najlepsze miejsce żeby rozmawiać. Przenieśmy się gdzie indziej.

Kosmita popatrzył na niego uważnie jakby rozważał usłyszaną propozycję.

— Może na górę? — zaproponował.

Koćko skinął głową i wystukał kod na swoim teleporterze. Po chwili znaleźli się na górskim szczycie. W niewielką platformę ze skały wbity był wielki metalowy krzyż. Wokoło ciągnęły się skaliste turnie a w dali na dole widać było panoramę Zakopanego. Na szczycie stały dwa fotele dentystyczne. Usiedli. Mały Tarani ledwo sięgał nogami do podnóżka.

— Napijemy się za przyjaźń ziemsko komiczną? — zagadnął Koćko.

— Z przyjemnością.

Zmaterializował w powietrzu srebrną tacę z cudzymi herbami. Stała na niej butelka Sowietskowo Igristowo i litrowa butelka płynu Burowa z wetkniętą karbowaną srebrną rurką. W butelce pływała kostka suchego lodu. Gość pociągnął rurką płynu z butelki

— Dobrze zna pan nasze zwyczaje — pochwalił.

Koćko odkorkował szampana i także wypił solidny łyk. Poprzednia butelka nie do końca wywietrzała mu jeszcze z mózgu i czuł się naprawdę dobrze.

Kosmita popatrzył na miasto, a Koćko podał mu lornetkę.

— Nieźle zrobione — powiedział gość. — Trójwymiarowy projektor holograficzny o rozdzielczości około miliona zachcu?

— Półtora miliona.

Prezydent wcisnął guzik pilota. Komputery stacji poświęciły połowę mocy obliczeniowej na przetworzenie widoku. Gubałówka eksplodowała. W jej szczycie otworzył się krater który pochłonął stację kolejki linowej. Grad rozpalonych do białości kamieni opadł na miasto jak śmiertelny całun. Pożary wybuchły w kilkunastu miejscach jednocześnie. Ziemia zadrżała. Przez środek Krupówek powstała szczelina. Rozszerzała się z przerażająca szybkością pochłaniając budynki i próbujących uciekać ludzi. A potem wystrzeliła z niej lawa. Prezydent wyłączył obraz. Kawałek szczytu stał na podłodze wyłożonej stalowymi płytami. Po chwili wszystko wróciło do normy. Znowu byli na szczycie górującym nad spokojnym miastem.

— W sumie to tylko dekoracje — powiedział spokojnie.

Gość opuścił lornetkę. Jego spojrzenie było nieodgadnione.

— Zajmuje pana odtwarzanie obrazów zagłady własnego gatunku? — zdziwił się uprzejmie.

— To nie jest odtwarzanie. To nigdy nie nastąpiło. Moje komputery stworzyły ten obraz jako swojego rodzaju wizytówkę. Pokaz możliwości. Jeśli zechcę to mogę tego dokonać. Choć tego miasta już nie ma...

Sceneria zmieniła się w mgnieniu oka. Tym razem to gość uruchomił systemy, nie wiadomo tylko jak tego dokonał. Nie miał przy sobie komputera w dodatku sieć stacji była odporna na wszelkie penetracje. No prawie wszelkie. Obraz przedstawiał spokojną pasterską planetę. Teren porzeźbiony zlodowaceniami i ruchami górotwórczymi wyglądał jak norweskie fiordy. Na niedużych halach porośniętych lichą roślinnością pasły się jakieś nieduże zwierzęta przypominające pekińczyki. Nad niektórymi przepaściami przerzucono mosty plecione z lin.