Выбрать главу

— Coś mnie głowa boli — powiedziała Damao przeciągając się.

Sumiko leżała na dnie wykopu na kawałku maty. Leżała na wznak, ręce podłożyła sobie pod głowę.

— Mi też nie chce się pracować — stwierdziła. — Która godzina?

— Dziesiąta prawie.

— Już dziesiąta? Przecież przed chwilą była ósma.

— Wstawaj, nie wypada tak się wylegiwać.

Sumiko wstała i popatrzyła zdziwiona. Dookoła.

— Chyba musiałam się zdrzemnąć.

— Jak się czyta przez całą noc to nie dziwne.

Potrząsała głową i ból powoli ustąpił.

II

Wyłamawszy w sparciałej blasze solidne uchwyty dla rąk i nóg Nodar Tuszuraszwili opadł kawałek do tyłu i oparł się plecami o ścianę szybu. Jego ciało wygniotło w blasze zagłębienie. Oddychał ciężko. Popatrzył w górę i w dół. Tam na dole było ciemno, w górze też było ciemno. Dla lepszego zobrazowania sytuacji nadmienię, że wokoło niego też było ciemno. Latarka którą znalazł w pudle w sali hibernatorium oczywiście nie działała.

— Ale kicha — powiedział sam do siebie a potem splunął pomiędzy nogami. Jego plwocina poleciała w dół. Nasłuchiwał przez chwilę, ale nic nie usłyszał. Wydarł ze ściany kawałek blachy i spuścił go w ciemność. Tym razem obserwował zapięty na przegubie zegarek. Kawałek blachy uderzył w dno szybu po upływie piętnastu sekund.

— No cóż — głos Nodara był zachrypnięty, ale dobrze, że wogóle był. — Policzmy. Gdyby ten kawałek blachy poruszał się z szybkością dźwięku to dno było by, piętnaście razy trzysta trzydzieści metrów... No liczmy cztery i pół kilometra niżej.

Roześmiał się.

— Oczywiście ta blacha spadając w dół nie rozwinęła szybkości dźwięku, była dość duża i musiała stawiać spory opór. Jeśli spadała z szybkością dziesięciu metrów na sekundę to mam pod sobą dziurę o głębokości stu pięćdziesięciu metrów... Biorąc pod uwagę że szyb miał mieć trzydzieści metrów wysokości to trochę dziwne... Wspinam się raptem dwanaście godzin, Jeśli odliczy się czas zmarnowany na cztery odpoczynki. Dwanaście razy sześćdziesiąt sekund to będzie siedem tysięcy dwieście? A może siedemset dwadzieścia? Zaraz, gdzieś mi się zgubiły minuty. Siedemset dwadzieścia minut razy sześćdziesiąt sekund... Cholera mogli by wbudowywać w te zegarki kalkulatory. No nie. W pamięci nie policzę, ale dużo. Metr na minutę..? Cholera. To wlazłbym prawie kilometr. Po schodach nie problem, ale po tej blaszanej drabinie...

Ręce miał lepkie od krwi.

— Co gorsza jak już tam wlezę to nigdzie nie jest powiedziane, czy ten sukinsyn już wrócił, czy jeszcze żyje, a jeśli nie żyje to ile lat minęło i czy znajdę jego grób, żeby na niego naszczać. Choć z tego co go znam to pewnie zbudował sobie piramidę lepszą niż Chufu Souphis Cheops.

Westchnął ciężko i wybił się do góry. Jego dłoń trafiła na krawędź otworu. Podciągnął się machając energicznie nogami. Wentylator unieruchomiony przez korozję wydarty brutalnym szarpnięciem poleciał w dół. Po dwudziestu jeden sekundach roztrzaskał, się na dnie.

— Wychodzi na to, — powiedział Nodar wygodnie usadowiwszy się w oknie wywietrznika, —że ostatnie pół godziny wisiałem dwadzieścia centymetrów poniżej wyciągu na poziomie minus dziesięć.

III

Siedli przy stole w sali sądu w Cytadeli Warszawskiej. Car Aleksander Trzeci patrzył surowo z portretu. Dwugłowy rosyjski orzeł zezował z drugiej ściany. Prezydent Paweł Koćko siedział na krześle przeznaczonym niegdyś dla oskarżonych. Dawno dawno temu gdy zbierały się tu trybunały i zapadały wyroki śmierci. Nie lubił tego miejsca ale uznał je za godne zachowania. Za stołem sędziów siedzieli oni. Koćko miał na sobie polski mundur kawaleryjski z czasów wojny 1920-go roku. Z boku przypasał oficerską szablę paradną, która nieskończenie wiele lat wcześniej służyła Mikołajowi Drugiemu. Nogi założył jedna na drugą. Srebrne ostrogi połyskiwały rzucając refleksy na wypolerowane jak lustro cholewki butów. Na głowie miał czapkę maciejówkę która stanowiła niegdyś główny eksponat Muzeum Lenina w Poroninie. Na piersi wisiał mu dyskretnie ukryty w załamaniach materiału order Virtuti Militari.

Obok niego siedziała księżniczka. Klaczkę zostawili za oknem na kawałku trawnika. W cytadeli panowało lato. Wiewiórki biegały po dachu i zaglądały przez okna. W tym segmencie było ich zatrzęsienie. Goście siedzieli za stołem. Pierwszy z nich pochodził z jakiejś pasterskiej planety krążącej wokół którejś z mocnych gwiazd. Gość był nieduży, ciemny, miał cztery macki u dołu i wieloprzegubowe łapki w górze. Drugi był edonita z Proksimy. Wyglądał jak bezkształtna kupa mięsa. Teraz na potrzeby narady wysunął z wnętrza macki zakończone oczami oraz trąbkę do wydawania dźwięków. Trzeci porośnięty czterowymiarowym fraktalem nie miał jednolitego kształtu. Różne jego części wisiały wokoło, co jakiś czas zapadając się w sobie. Najkoszmarniejszy jednak był piąty. Należał do rasy X'htla, posiadającej dość odstręczający wygląd naturalny w związku z czym przybrał na czas narady wygląd idealnie pasujący do wiszącego na ścianie portretu. Tylko on mówił. Chyba jako jedyny na tyle dobrze wydawał dźwięki aby móc prowadzić swobodną konwersację w języku esperanto. Z całą pewnością edonita także miał takie możliwości, ale edonici w ogóle rzadko się odzywali. Car powstał z miejsca dla okazania szacunku.

— Zaczynamy naradę — powiedział. — Naczelna rada kosmosu delegowała nas celem przeprowadzenia zasadniczych rozmów.

— A o co chodzi? — zagadnął Koćko.

— Zgodnie z Układem Poszanowania Odrębności i Układu Pokojowego pomiędzy radą a prezydentem planety ziemia Pawłem Koćko pragniemy zwrócić uwagę na kilka niepokojących faktów.

Koćko poczuł dziwną obawę patrząc w nieruchomą jak maska twarz cara. Pomyślał że chyba nieprzypadkowo wybrali sobie to miejsce. Znali przecież historię jego planety, a przynajmniej to co im przedstawił.

— Słucham — powiedział.

Wyciągnął z kieszeni wymięty kawałek papieru i długopis by notować.

— Po pierwsze układ zakładał że na plancie powstaną nasze placówki dyplomatyczne.

— To nie jest potrzebne. Reprezentuję moją planetę jeśli sobie życzycie to możecie otworzyć konsulaty tutaj.

— Nasze prawa zakładają że do konsulatu może wejść każdy mieszkaniec planety i poprosić o azyl na planecie do której należy konsulat.

— To zbyteczne. Mieszkańcy ziemi nie mają najmniejszej ochoty nigdzie się przenosić.

— Po drugie układ oddawał nam pod kolonizację trzydzieści procent powierzchni planety.

— Obawiam się ze podpisując ten układ nie wiedziałem o uchwalonej przez hitlerszczaków konstytucji planety zakładającej niepodzielność terytorialną Ziemi i surowy zakaz przekazywania obcym rasom choćby jednego ziarenka piasku...

— Ta konstytucja jeszcze obowiązuje? — zapytał edonita.

Użył telepatii i to tak silnej że Pawłowi aż świeczki stanęły w oczach.

— Dopóki nie została odwołana to obowiązuje. Tak stanowią nasze prawa.

— Pomysł oddania wam trzydziestu procent planety jest sprzeczny z Układem Poszanowania Odrębności. Proszę zwrócić uwagę na punkt cztery tysiące sto dwudziesty siódmy: Planeta jest własnością zamieszkującej ją rasy. Wszelkie granice pomiędzy stanami posiadania poszczególnych ras kosmicznych nie mogą przebiegać po lądzie w wodzie lub w atmosferze żadnego rodzaju ciał kosmicznych — włączyła się Hela.