Выбрать главу

— Czy decyzja odmowy podpisania tego dokumentu jest ostateczna? — zapytał «car».

— Tak.

— Wobec tego proszę uznać wszystkie nasze układy za zerwane a wszystkie traktaty o przyjaźni i wymianie technologicznej za złamane. Ponadto prosimy o zwrot kosztów poniesionych podczas likwidowania skutków dewastacji planety.

Koćko wykrzywił wargi w parodii uśmiechu.

— Z tego na ile znam kodeks dyplomatyczny rasy X'htla zerwanie wszystkich traktatów oznaczało będzie wypowiedzenie totalnej wojny przy użyciu całego arsenału...

— Niezupełnie — twarz cara rozmywała się brzegami i wystąpiła na niej delikatna łuska. — Biorąc pod uwagę że znajdujemy się na orbicie Ziemi powyższe poddamy ograniczeniom. Po pierwsze zastosujemy zasadę kodeksu Bushido stanowiącą że obie strony mają być tak samo uzbrojone. Każdy środek bojowy zastosowany będzie jedynie w przypadku jeśli choć raz podczas walki udowodnicie że takowy znajduje się w waszym posiadaniu. Po drugie poinformujemy Ziemię o wypowiedzeniu wojny.

Zniknęli z cichym sykiem. Stary prezydent oparł się ciężko głową o oparcie krzesła.

— Chyba przegrałem — powiedział.

— Poczekaj, jeszcze nikt nie wypowiedział nam wojny. Myślę że nie chcesz aby mieszkańcy Ziemi dowiedzieli się o tym?

— O wypowiedzeniu dowiedzą się gdy tylko ci ich poinformują. W dodatku od razu dowiedzą się o istnieniu obcych, całej prawdy o ziemskiej historii i szeregu innych pikantnych szczegółów. Chyba że coś szybko wymyślimy.

— A może wykręcić kota ogonem?

— Kota ogonem — powtórzył powoli. — Kota ogonem...

W jego oczach zapaliły się ogniki. Może i należał do rasy która była głupia w porównaniu z resztą kosmosu, ale czasami miewał niezłe pomysły. Szkoda tylko że równie szybko ulatywały z jego wiecznie zamroczonego ruskim szampanem umysłu.

V

Stalowa niegdyś krata wypchnięta silnym uderzeniem upadła na podłogę. Zabrzęczała cicho i rozpadła się na kilka zardzewiałych drutów. Nodar przecisnął się przez wąski otwór i z głębokim westchnieniem legł na podłodze. Z pociętych blachą dłoni kapała mu krew. Leżał na betonie oddychając ciężko.

—Światła — powiedział.

W stacji pomiarowej większość urządzeń uruchomić można było za pomocą fonii. Światła nie zapaliły się, ale pamiętał ze schematu gdzie powinien znajdować się włącznik awaryjny. Przekręcił go i pomieszczenie zalało światło. Zmrużył oczy. Światło okazało się być nieoczekiwanie silnym. Wstał z podłogi i rozejrzał się. Tu także wdarła się wilgoć. Podszedł do stojącego w kącie plastikowego kontenera. Otworzył go. Kontener nie przepuścił wody. Wewnątrz znajdowało się ubranie: płócienny wzmocniony kewlarem kombinezon roboczy. Do ubrania przyczepiony był list. Na razie zignorował go. List mógł poczekać jeszcze chwilę. Ostatecznie czekał tyle setek lat. Założył kombinezon. Popatrzył na swoją pierś. Nad kieszenią miał haftowaną złotą nicią naszywkę POF. Odetchnął głęboko. Powietrze tutaj było tak samo martwe i nieruchome jak tam na dole ale jednocześnie było inne. Od powierzchni dzieliło go dziesięć metrów. Opatrzył stopy bandażem, który był żółty jak bandaże egipskich mumii i miał w przybliżeniu podobnie dużo lat, po czym założył skarpetki. Gumowe nitki w ściągaczach dawno rozłożyły się bez śladu toteż podwiązał je nicią aby nie opadały. Założył buty wykonane z plastikowej pianki na twardej podeszwie, a te w których wdrapywał się przez ostatnie dziesięć godzin wrzucił bez żalu do szybu. Podeszwy miały pocięte na strzępy. W kieszeni znalazł grzebień. Otworzył metalową szafkę. Było w niej zmętniałe stalowe lustro. Wpatrywał się długo w swoją twarz. Zdawał sobie oczywiście sprawę jak bardzo zniszczone jest jego ciało, ale miał nadzieję że twarz lepiej zniosła trudy podróży w przyszłość. Skóra była pomarszczona i sucha. Wargi opuchły mu. Porastała go szczecinowata broda. Oczy miał zaognione. Wyjął z kieszeni grzebień i przyczesał włosy. Wyglądał nieco lepiej. Wyszczerzył zęby. Spodziewał się zobaczyć poczerniałe pieńki, ale mile się rozczarował. Jego zęby były jak dawniej nieskazitelnie białe i równiótkie.

— Mogło być gorzej — powiedział sam do siebie.

W szafce znalazł starą brzytwę. Miała ostrze pokryte platyną i nawet nadawała się do użytku. Z kranu nad umywalką w kącie puścił wodę. Z początku leciała trochę ruda ale szybko się oczyściła. Wypił jej prawie dwa litry zanim zabrał się za golenie. Nie miał kremu, ale efekt jaki osiągnął był całkiem niezły i nawet miły dla oka. Znalazł kilka puszek z żywnością ale podobnie jak piętro niżej żywność od dawna była zepsuta. Tylko słoik z miodem ostał się działaniu czasu. Miód był zbrylony, skrystalizowany ale dawał się zjeść.

— Podobno człowiek żywiący się tylko wodą z cukrem może przeżyć miesiąc — powiedział na głos.

Struny głosowe trochę mu chrypiały, ale to przechodziło. Zmęczenie wywołane wspinaczką gdzieś zniknęło. Stanął przed lustrem i podziwiał się przez chwilę. W pożółkłym kombinezonie wyglądał prawie szykownie.

— Oto ja Nodar Tuszuraszwili, były pierwszy nadzorca siedemnastego zespołu pływających ogniw fotoelektrycznych — powiedział z namaszczeniem. — A przy okazji porucznik wywiadu wojskowego republiki Gruzji. Właściwie to były porucznik byłego wywiadu zakładając że Gruzja nadal istnieje — dodał po chwili.

Zgarbił się. Westchnął. A potem pomyślał, że trzeba sprawdzić co słychać tam na górze. Podszedł o drzwi prowadzących do korytarza na powierzchnię. Przy drzwiach leżał dozymetr. Popatrzył na niego. Licznik był sprawny, ale wskazówka nie wychyliła się ani o włos. Sięgnął po list. Rozpoznał pismo przyjaciela pochylone lekko na jedną stronę. W prawym górnym rogu była data. Cztery lata późniejsza niż dzień w którym uścisnął jego dłoń i położył się w hibernatorium.

Drogi Nodarze

Dziś po raz ostatni odwiedzam to miejsce i postanowiłem zostawić dla Ciebie tych kilka słów. O Łamarze nadal nie ma żadnych wiadomości i wydaje mi się więcej niż pewne, że zabrał ją ze sobą. Niedawno przyszedł od niego przekaz radiowy z ciekawymi zdjęciami obłoku Orota. Ksero załączam. Nasza palcówka w Gdańsku znajduje się w stanie likwidacji. Germańcy zdobędą miasto w ciągu kilkunastu godzin. Armia Czerwona uderzyła podstępnie na Gruzję. Cały personel wraz ze mną wraca by walczyć o wolność, choć to właściwie nie ma sensu. Nie spotkamy się już nigdy. Może znajdziesz moje nazwisko w podręcznikach do historii, pomyśl wówczas o mnie czasem.

Pozdrawiam.

Zuriko.

Złożył staranie list i umieścił go w kieszeni. Z szafki wyjął kaburę z tkwiącym w niej rewolwerem. Sprawdził czy broń nadal jest sprawna. Rewolwer natłuszczono ogromną ilością wosku i był czyściutki. Usiadł przed komputerem i uruchomił go. Wyświetliło się menu. Spróbował wejść do sieci, ale okazało się że sieci już nie ma. Westchnął i wstał. Wyłączył urządzenie, żeby nie zużywać resztki prądu, choć nie zamierzał nigdy tu wracać. Zresztą nie miał nawet po co. Wszystko co przedstawiało jakąkolwiek wartość zabierał ze sobą. Hibernatorium tam w dole było zbyt uszkodzone żeby ktokolwiek mógł z niego korzystać. A on nie zamierzał nigdy więcej dać się zamrozić. Zresztą nie przeżyłby ponownie tego procesu. Już po jednym razie wyglądał i czuł się jak zombie. Uśmiechnął się do siebie. Może wszystko wróciło do normy i tam w górze znajdzie gruzińską misję wojskową. Chyba pomogą rodakowi, przybyszowi z odległej przeszłości. A może zwyciężyli Germańcy i teraz każdego ciemnowłosego i ciemnookiego posyłają do piachu?