Выбрать главу
XII

Kiedyś to miejsce nazywano Sycylią... Było wówczas domem włoskiej mafii. A teraz nie było mafii. Nawiasem mówiąc nie było także Włochów. Wyginęli. Wymarli zupełnie jak dinozaury. Zanim wymarli rozpętali wojnę światową, bodajże szóstą z kolei. Zakończyli swoje istnienie pod gradem bomb wodorowych a ich niedobitki zostały nieco później rozeptane sandałami serbskich legionów. A potem Serbowie też wyginęli. Na plaży pokrytej delikatnymi muszlami zmaterializował się ten którego znano jako Tomasza Miszczuka. Rozejrzał się i wówczas zobaczył tego drugiego. Na czole tamtego wyraźnie lśniły inicjały i numer. Oświetlił swoje czoło. Miał na nim podobne oznaczenia.

— Biały Nil — przedstawił się agent.

— Człowiek z Góry Bólu — odpowiedział Miszczuk. — Namierzyłeś go?

— Tak. Pcha interwał czasowy. Będzie tu za kilka minut. Nie mam łączności z platformą.

— Może sobie poradzimy?

— Prezydent nie będzie zadowolony.

— On nigdy nie jest zadowolony.

Dziwny student sięgnął do torby i wyjął mały aparat nadawczy. Przewód od lapopa wcisnął sobie w złącze na skroni. Ustawił dwie antenki nadajnika i pokręcił gałką..

— Połączenie mocy? — zapytał.

Biały Nil skinął głową. Odczepił od swojego moduł zasilający. Spięli je razem i nadali sygnał kontrolny. Niemal natychmiast nastąpił delikatny zielony rozbłysk i obok nich pojawiło się holo starego człowieka z patrialchalną brodą ubranego w dziwny mundur. Na głowie miał białą furażerkę.

— Wrogowie posługujący się teleportacją muszą zostać zniszczeni — powiedział. — To wasze zadanie. Ja będę interweniował jedynie w skrajnej konieczności.

Zniknął. Biały Nil był pod wrażeniem.

— Drugi raz w życiu widziałem go na własne oczy — szepnął.

— No to jesteśmy szczęśliwsi niż cała reszta ludzkości.

Zegarek Miszczuka zapiszczał. Odbezpieczyli pistolety laserowe. Powietrze zadrgało i w mroku zabłysła niespodziewanie kula światła. Stał w niej stary człowiek w przepasce na biodrach. Zakłócenie czasoprzestrzeni wycięło z rzeczywistości kilka metrów sześciennych i zastąpiło je czymś innym. Człowiek stał na zielonej łące, która dziwnie nie pasowała do otaczającej ich plaży pokrytej tufem wulkanicznym. W dodatku tam był dzień.

— Projekcja z Ameryki Południowej — powiedział student.

— Dlaczego tak sądzisz?

— Popatrz na te krzaki. To koka. Czas dla niego biegnie wolniej. Dużo wolniej. I jest kiedy indziej.

Wyjął z torby cyfrowy aparat fotograficzny i wykonał kilka zdjęć.

— Nie damy rady go dziabnąć? — zapytał agent.

— Spróbujemy.

Wyjął laptopa i wystukał jakiś kod. Powietrze zafalowało. Człowiek w bąblu zdał sobie sprawę z ich obecności bo zaczął odwracać się w ich stronę. Granice bąbla rozmyły się światło przygasło. Wystrzelili ale promienie rozmyły się na granicy stref. Człowiek zaczął majstrować coś przy puszce po piwie którą miał zawieszoną na rzemieniu przy pasie. Teraz był trochę szybszy niż oni.

— Ręka za krótka panowie kapusie — powiedział w języku esperanto. Mówił odrobinę za szybko. — Przekażcie swojemu szefowi że wkrótce dobiorę mu się do tyłka.

Niespodziewanie przez jego ciało przebiegać zaczęły delikatne prążki jak w psującym się telewizorze. Po chwili jego obraz rozpadł się na pasy które falowały i zanikały.

— Fazuje się — syknął Tomasz. — Jeszcze raz.

Wystrzelili. Jednoczenie z nieba spłynęła wielokrotnie silniejsza wiązka. Osmaliła ziemię trawę i krzaki. Nic się nie stało. Zniknął.

— Cholera — zaklął Biały Nil. — Prawie go mieliśmy. Ale to nie była zwykła materializacja jak przy teleportacji prostej.

— Ci buntownicy używają bardzo prymitywnego urządzenia. Ale to nic. Namierzymy ich jeszcze kiedyś.

Uścisnęli sobie dłonie na pożegnanie. Następnie zniknęli. Jedynym śladem tego co zaszło był wypalony krąg popiołu metrowej średnicy. Wiatr uniósł na chwilę w górę zwęgloną gałązkę koki a potem przyszła większa fala i zmyła wszystko do morza. Sycylia była znowu martwa i pusta tak jak dawniej.

XIII

Przed budynkiem mieszczącym aulę kłębił się dziki tłum. Nodar chciał początkowo przecisnąć się jak najbliżej zamkniętych jeszcze drzwi ale po namyśle zrezygnował. Jeśli przyjdzie Stary Prezydent i tenże Stary Prezydent okaże się jego wrogiem Prezydentem Polski Pawłem Koćko to lepiej było nie pokazywać mu się na razie. Tłum ogarnęło podniecenie i po chwili ruszył do przodu. Nodar pozostawał nadal z tyłu. Po chwili nadbiegła jeszcze jakaś dziewczyna.

— Zaczęło się? — zapytała w języku esperanto.

Załkało go, ale zaraz przypomniał sobie odpowiedni zwrot.

— Tak.

Minęła go i pobiegła wbijając się tłum klinem. Podniecenie osiągnęło szczyt. Cofnął się i usiadłszy na ławeczce postanowił przeczekać. Fakt, że dziewczyna użyła języka esperanto zaskoczył go ale jednocześnie był dla niego cenną wskazówką. Stary Prezydent był Pawłem Koćko. A przynajmniej prawdopodobieństwo zwiększyło się z pięćdziesięciu do dziewięćdziesięciu procent. Wszyscy pracujący w POF musieli znać język esperanto. Dodatkowo zapisywano ich na kursy i szkolenia w tym zakresie. Prezes był fanatycznym zwolennikiem tego języka choć trzeba powiedzieć że wszystkie piękne i zaszczytne idee, które niósł ze sobą były mu obojętne. Tak wiele rzeczy było mu obojętnych. Dziewczyna zawróciła. Siadła koło niego.

— Trzeba poczekać aż trochę zmniejszy się ten ścisk — powiedziała. — Z daleka?

Chyba była tubylką i chyba na podstawie stroju wzięła go za cudzoziemca.

— Z Vancouwer — powiedział.

Zdawał sobie sprawę że wszedł na kruchy lód. Każde słowo mogło go natychmiast zdemaskować. Ba nawet jego archaiczny akcent mógł go zdradzić.

— Zapewne z enklaw? — zagadnęła.

Speszył się na chwilę. Nie miał pojęcia czym są enklawy.

— Z uniwersytetu — sprostował albo wyjaśnił dokładniej w zależności co chciała z tego wydedukować.

Uśmiechnęła się.

— Co ci się stało z twarzą?

Co miał jej odpowiedzieć? Że był przez setki lat zamrożony?

— Miałem wypadek z oparami destrutoksu — powiedział obojętnie.

— Biedaku...

Nie chciał z nią rozmawiać, ale jednocześnie skądś musiał zdobyć trochę informacji.

— Dziwne że masz tylko numer — powiedziała.

W tym momencie chciał zapaść się pod ziemię. Owszem miał numer wytatuowany na czole farbą widoczną tylko przy podświetleniu ultrafioletem, każdy pracownik POF dostawał taką pamiątkę na całe życie, ale skąd ona o tym u licha wiedziała? I czego oczekiwała w odpowiedzi?

— To tylko tymczasowo — powiedział.

Odprężyła się. Musiał zgadnąć. Co jeszcze miał niby tam mieć? Pytanie jak się dowiedziała o oznaczeniu wróciło. Rozwiązanie pojawiło się natychmiast. Słyszał, że Polscy szpiedzy mają oczy wyczulone na odbieranie barw normalnie niewidocznych. Ultrafioletu, podczerwieni. Skoro wtedy można było to zrobić to i dzisiaj nie było to wykluczone. Jego milczenie zostało trochę źle odczytane.

—Źle się czujesz? — zapytała z troską.

— Nie, tylko ten mały zamęt ze zmianą stref czasowych.

Zagrał va banque. Ale na pewniaka. Nie mogli ujednolicić czasu na ziemi. Musieli by zatrzymać jej obrót dookoła własnej osi.

— Trzeba się przyzwyczajać — powiedziała jakby z naganą.