Выбрать главу

— Ciekawe? — zapytała jej przyjaciółka.

— Takie sobie. Trochę chaotyczna ta bibuła. Piszą tu — potrząsnęła trzymaną w ręce broszurką. — Że Stary Prezydent wysłał na ziemię kilkuset swoich agentów.

— Ah. I jak ich złapać?

— Niemożliwe. Gdy tylko poczują się zagrożeni uciekają na orbitę. Teleportacją.

— I co jeszcze?

— Ich ciała są odporne na zmęczenie, kuloodporne i inne takie. A można ich rozpoznać po tym, że na czołach mają numery widoczne w świetle ultrafioletowym.

Roześmiały się. A potem nagle przestały. Sumiko odezwała się pierwsza.

— Słuchaj czy nie odniosłaś wrażenia...

— On? Tomasz Miszczuk?

— A skąd by wiedział o tym wszystkim? Mówił i wyjaśniał. Przecież sam tego nie wymyślił. A gdzie niby miał się nauczyć? Przecież nie w Gdańsku na uniwersytecie.

— Czekaj. A skąd on się tu wziął?

— Hmm?

— No nie wiadomo co studiował i gdzie? Może w Enklawie Zimbabwe? Tam gdzie ten cały Susłow...

— Czekaj. Próbuję sobie przypomnieć. Ach już wiem. Przyszedł do profesora w zeszłym roku i zapytał czy nie potrzeba mu studenta do pomocy. Pokazał jakieś papiery, coś gdzieś studiował. Chyba w Ameryce Północnej. Może na Terytorium Powierniczym Szczepu Nawajo, albo w Zjednoczonych Koncesjach? W Wydzielonej Strefie Osiedleńczej Vancouwer też jest uniwersytet.

— A może przyleciał teleportacją z platformy orbitalnej.

Zadarły odruchowo głowy. Przez płócienny dach namiotu nie było widać stacji. Wyszły przed. Niebo usiane było gwiazdami. Niewysoko nad południowym horyzontem na orbicie geostacjonarnej wisiała stacja. Z tej odległości wyglądała jak bardzo jasna gwiazda. Nie oddawało to jej niewyobrażalnego ogromu. Walec długi na sześćdziesiąt kilometrów przy trzydziesto kilometrowej średnicy i cały był mieszkaniem jednego człowieka.

— Siedziba Starego Prezydenta — szepnęła Sumiko z nabożeństwem.

Damao była bardziej sceptyczna.

— Może było by lepiej gdyby oddał nam wszystko co tam ma.

Patrzyły jeszcze kilka sekund i właśnie w chwili gdy chciały wejść do namiotu zobaczyły to. Od stacji oderwał się cieniutki jak włos ognisty pręcik i zniknął gdzieś za horyzontem. Po chwili nadleciał drugi, a potem trzeci.

Sumiko pobladła i złapała kurczowo przyjaciółkę za ramię. Schowały się do namiotu i rzuciwszy na jedno łóżko nakryły kołdrą razem z głowami. Trzęsły się ze strachu. Działo się coś bardzo niedobrego jeśli Stary Prezydent użył swojego gigawatowego lasera. A rano dowiedziały się jeszcze o zastrzelonym naziście.

Część 3

I

9 czerwca 2486

Grenlandia stacja Leninino

Profesor Seleźniecki obudził się. Uchylił oczy. Świat wokoło eksplodował zieloną barwą. W jego głowie panował potworny ból. W ustach miał Saharę. Pomyślał sobie że zakaz produkcji i spożywania napojów zawierających więcej niż dwanaście procent alkoholu uchwalony dziewiętnaście lat wcześniej na terenie środkowej Europy był najgenialniejszym aktem prawnym w historii ludzkości. Powoli przetoczył głową po poduszce. Wewnątrz czaszki zachuczało mu coś i poczuł ból jakby jakieś ścierwo toczyło mu tam żywego jeża. Odwrócił głowę jeszcze kawałek i spostrzegł leżącą obok Tatianę. Była goła, zresztą on sam jak mógł stwierdzić był całkiem goły, natomiast nie wiadomo po kiego grzyba w ścianę nad łóżkiem wbity był jego miecz.

— U cholera ale była balanga — powiedział sam do siebie.

Poszedł do łazienki i umieścił troskliwie głowę pod prysznicem. Puścił zimną wodę. Po upływie pół godziny był już w stanie myśleć. Potworny ból osłabł. Wysuszył włosy i ubrał się w kontusz. Gdy wrócił do pokoju dziewczyny już nie było. Uniósł brwi w lekkim zdziwieniu następnie z wysiłkiem wyrwał miecz ze ściany i włożył do pochwy. Przewiesił go sobie przez plecy i ruszył do stołówki. W stołówce siedziała Tatiana. Wyglądała kwitnąco. Profesorowi przeleciało przez myśl coś o tym, że czarni Rosjanie przy każdej nadarzającej się okazji starają się aby ich kobiety zachodziły w ciążę z ludźmi rasy białej co ma w przyszłości doprowadzić do ponownego przerasowienia narodu w kierunku dawnych białych przodków. Ale w tym przypadku raczej nie wchodziło to w grę. Był przecież wybitnie rasowo żółty. Tatiana uśmiechnęła się na jego widok.

— Coś kiepsko pan wygląda panie profesorze — zauważyła.

— Za dużo było tego dobrego.

— Przywyknie pan — uśmiechnęła się. — Dzięki temu napojowi nasi przodkowie podbili północ. Rozgrzewał zamarzających podczas nocy polarnej. Przygotowałam panu śniadanie. Reszta jest już w pracy.

Telewizor w kącie włączył się bez ostrzeżenia. To się czasami zdarzało. Dźwięk trąbki znowu zwrócił ich uwagę na ekran. Pojawił się na nim obrazek przedstawiający orła lecącego na tle potrójnego układu gwiazd. To było godło Starego Prezydenta. Włączyła się muzyka. Była strasznie dziwna. Dopiero po chwili profesor skojarzył co to jest. Dawno temu studiował przez rok muzykologię. To była starożytna pieśń biesiadna o nazwie Lambada tyle tylko że zagrana na skrzypcach. Orzeł powoli rozmył się i oczom telewidzów ukazał się stary człowiek siedzący w fotelu za niezwykle skomplikowaną konsoletą. Człowiek ubrany był w dziwny mundur a na głowie miał białą furażerkę.

— Do narodów planety Ziemia — zaczął bez jakichkolwiek wstępów. Nigdy wcześniej go nie widzieli ale głos i ton jakim wypowiadał każde słowo nie budził najmniejszych wątpliwości. To był ON. — Dzisiaj po raz trzeci zmuszony jestem zwrócić się do was bezpośrednio.

Milczeli zszokowani. Tatiana opuściła kanapkę pod stół. Reszta personelu stacji wchodziła cicho i zajmowała miejsca. Profesor wpatrywał się w ekran chłonąc wzrokiem każdą zmarszczkę na obliczu mówiącego. Stary Prezydent po raz pierwszy pokazał publicznie swoją twarz. Gdy dwieście osiemdziesiąt lat wcześniej przemawiał na forum rady planety i uszczęśliwił ludzkość swoim regulaminem miał na twarzy maskę ze złota wzorowaną na złotej masce Tutanhamona. Stary Prezydent miał około pięćdziesięciu lat, niedużą siwą brodę i ciemne szpakowate włosy, między brwiami dwie pionowe zmarszczki. Usta jego były ściągnięte a oczy patrzyły z wyraźną niechęcią skierowaną jakby do każdego telewidza z osobna.

— Coś mu się w nas nie podoba — szepnęła dziewczyna. — Wyraźnie obrzydzenie go bierze na samą myśl o nas.

Któryś z Rosjan syknął na nią.

— W dniu wczorajszym doszło do kolejnego naruszenia prawa które ustanowiłem tu przed trzystu laty. Miała miejsce nielegalna teleportacja. Sprawcą naruszenia zakazu jest ten człowiek.

Obraz Prezydenta zafalował i ustąpił miejsce postaci wychudłego starca ubranego jedynie w przepaskę na biodrach wykonaną z jansowej szmaty.

— Człowiekiem tym jest były dowódca partyzancki Dziadek Weteran. Nakładam obowiązek na wszystkich mieszkańców ziemi natychmiastowego powiadomienia mnie o miejscu jego pobytu. W razie spotkania należy go zabić. Jednocześnie czynię wiadomym wszem i wobec, że za ukrywanie renegata grozi kara ewakuacji dla ukrywającego oraz jego rodziny i wszystkich osób z nim spokrewnionych do trzeciego stopnia. Domostwo ukrywającego zostanie zburzone. Żadne okoliczności nie będą brane pod uwagę. Przypominam także że od stu dziesięciu lat bezskutecznie czekam na jakiekolwiek informacje o renegacie Susłowie. Skupcie wzrok na ekranie.