— Tak.
Gość wyjął z sakwy przy pasie niedużą latającą kamerę i wyrzucił ją w powietrze. Zawisła ponad nimi. Wydobył też dwa dokumenty. Dwie kartki papieru pokryte wyraźnymi drukowanymi literami w języku Esepranto oraz X'thla'txyht.
— Chwileczkę — powiedział Koćko.
Wydobył z torby laptopa i wczepił sobie końcówkę kabla w gniazdo na skroni. Wystukał kombinację klawiszy. Jedno jego oko zeskanowało tekst dokumentu. Mózg rozszerzony o słownik porównał oba teksty. Były identyczne. Rozłączył sprzęg.
— Kiedy?
— Damy panu dwa dni czasu na przygotowanie maszyny.
Podpisał się na obydwu. W dwu językach.
Nieco przed godziną dziewiątą Nodar Tuszuraszwili zasiadł przed lusterkiem w stacji. Delikatnie wykonał nacięcie na czole i spokojnie zdarł spory płat martwej skóry. Ta pod spodem była całkiem dobra. Najwięcej problemów sprawiły mu powieki. Zdzierał z nich kawałkami ale wreszcie i je udało mu się oczyścić.
— Nu ładno — powiedział sam do siebie.
Wyciągnął z szuflady zostawiony tu widocznie przez jakąś techniczkę zestaw kosmetyków i starannie pokrył makijażem czoło. Cofnął się kawałek i popatrzył w zadumie na swoje dzieło. Zamiast chorobliwej siności jego cera nabrała sympatycznego odcienia lekkiego brązu typowego dla białego człowieka, który większość czasu spędza na świeżym powietrzu. Uśmiechnął się i włączył lampę ultrafioletową. Na jego czole nie pojawił się najmniejszy ślad. Nic nie przebijało przez makijaż. Wybielił sobie brwi na kolor jasnosłomkowy. Przy jego ciemnych włosach wyglądały odrobinę dziwnie, ale całkiem naturalnie. Podgolił je nieco aby stały się cieńsze. Założył staromodne okulary przeciwsłoneczne. Jak mógł zaobserwować wczoraj prawie nikt ich nie nosił ale widział kilka przypadków. Nie będzie się wyróżniał z tłumu. Zjadł kilka deko cukru i popił wodą. Na dzień dziesiejszy wyznaczył sobie dwa zadania. Po pierwsze ustalić jak odbywa się tu handel, po drugie zdobyć walutę i za jej pomocą coś do jedzenia. Wreszcie uznał że zamaskował się wystarczająco. Przyoblekł się w gabliję wyprodukowaną z dwu jedwabnych prześcieradeł wygrzebanych w szafie. Nie miał pojęcia skąd one się tam wzięły. Chwilami wydawało mu się, że stacja była wykorzystywana jeszcze długie dziesięciolecia po tym jak jego ciało spoczęło setki metrów niżej w stężałych roztworach, ale z drugiej strony gdyby ktoś tu bywał to przecież odkryłby pudło z kombinezonem. O liście od Zurika nie wspominając. Stanął przed lustrem i podziwiał się przez chwilę. Wyglądał wypisz wymaluj jak facet który poprzedniego dnia prowadził wielbłądy drogą w wyschniętym kanale. Uśmiechnął się lekko, a potem wydostał na powierzchnię. Zlustrował okolicę ale nie zaobserwował niczego podejrzanego. Ruszył starą drogą. Niebawem dotarł do uniwersytetu i poszedł dalej kierując się w stronę portu. I wtedy zobaczył to. Flaga powiewała nad sporym budynkiem wyglądającym na typowy przykład tutejszej architektury. Lakierowane drewniane ramy i naciągnięta na nie laminowa tektura bambusowa. Ale flaga była inna. Była jak wspomnienie z innego świata. Flaga Republiki Gruzji z dwudziestego pierwszego wieku. Wpatrywał się w to zjawisko głęboko zdumiony.
— Sztandar ojczysty — mruknął do siebie po polsku.
Trochę go ogarnęło wzruszenie. Jednoczenie jego umysł pozostał sceptyczny.
— Przypadkowa zbieżność kolorów — wydedukował.
Zauważył, że idzie. Nogi same niosły go na miejsce. Zatrzymał się przed budynkiem i popatrzył jeszcze raz na flagę powiewająca na tle błękitnego nieba. Wszystko się zgadzało. Potem spuścił wzrok niżej i spostrzegł tablicę wiszącą na bramie.
MISJA WOJSKOWA KRÓLESTWA GRUZJI
Poskrobał się po głowie. Wydobył z pamięci strzępy informacji z przeczytanej dnia poprzedniego gazety. Część dotycząca polityki zagranicznej czy też stosunków międzynarodowych, bo z przeczytanych artykułów nie wynikało aby ktokolwiek zajmował się tu polityką. Przeleciał w pamięci ich treść. Nic o wojnach, i o żołnierzach.
— Może o jakiś relikt — pocieszył się.
Wielu mężczyzn, których widział dnia poprzedniego miało na plecach samurajskie miecze. Wsunął dłoń w rozcięcie gabliji i poprawił nóż. Spokojnie przeszedł przez bramę i zadzwonił dzwonkiem. Rozległ się cichy brzęczyk. Od domofonu. Pociągnął za drzwi i wszedł do środka zatrzaskując je za sobą. Artur Kładkowski zmaterializował się chwilę wcześniej w pomieszczeniu obok i teraz stanął w drzwiach. Ubrany był jak przedstawiciel gruzińskich sił zbrojnych. Miał na sobie panterkę, przez plecy przewiesił sobie starożytny automat Kałasznikowa zawieszony na taśmie splecionej z konopnych sznurków. Na głowie miał hełm z demobilu po Armii Czerwonej. Na jego piersi pysznił się znaczek z portretem Zwiada Gamsachurdii.
— Czym mogę służyć? — zapytał w języku esperanto.
Nodar zamyślił się na sekundę. To znaczy myślał od dobrej chwili, od momentu gdy zobaczył tego cudaka.
— Przepraszam chciałem skorzystać z ubikacji — powiedział.
Na twarzy rzekomego przedstawiciela gruzińskiej misji wojskowej odbiło się niedowierzanie.
— To placówka dyplomatyczna — powiedział.
— To znaczy że nie wolno?
— No chyba nie.
— Co tu jest właściwie grane? — zapytał Nodar ostro po gruzińsku. — Jestem obywatelem Republiki Gruzji znajdującym się w misji wywiadowczej zleconej przez generała Jenderbidze. Na mocy praw naszego kraju zobowiązany jesteś udzielić mi wszelkiej możliwej pomocy. I dlaczego jesteś wystrojony jak strach na wróble?
Jak słusznie podejrzewał nieznajomy nic nie zrozumiał z jego przemowy.
— Do zobaczenia — powiedział w esperanto po czym odwrócił się w stronę drzwi jednocześnie kładąc rękę na rękojeści pistoletu.
— Stój bo strzelam — wrzasnął Artur odbezpieczając automat.
Radził sobie wyjątkowo kiepsko jakby pierwszy raz w życiu miał coś takiego w ręce. Jednocześnie jego druga dłoń ukryta w kieszeni wykonała ruch jakby wciskał jakiś guzik.
Nodar wyprowadził cios stopą trafiając go w mostek, a potem rzucił się w stronę drzwi. Drzwi okazały się być zamknięte. Odwrócił się dobywając noża i w tym momencie Kładkowski wypruł do niego serię z automatu. Nodar padł na ziemię. Żył jeszcze ale zdawał sobie sprawę, że to potrwa tylko chwilę. Powietrze zamigotało i w pomieszczeniu zmaterializował się drugi człowiek. Nie wiedział o tym, ale był to Tomasz Miszczuk — Człowiek z Góry Bólu.
— O do diabła — powiedział patrząc na umierającego.
— Zastrzelony podczas próby ucieczki — zameldował Artur.
Miszczuk odwrócił się do niego z wyrazem złości na twarzy.
— Wyłazi z ciebie żądza krwi, mimo prania mózgu.
— Sięgnął po broń...
Przybysz wyjął laptopa wystukał kod i zmaterializował z powietrza parę potrzebnych mu rzeczy.
— Cofniemy przepływ entropii — powiedział. — Przecież trzeba go przesłuchać.
Obłożył leżącego dookoła kombusotami i etrostatami i znowu coś wystukał. Rany zabliźniły się momentalnie. Nodar poczuł to i odczuł nawet coś w rodzaju wdzięczności. Gdy był już pewien że skutki postrzału cofnęły się wystrzelił z trzymanego ciągle w dłoni pistoletu. Trafił w laptopa i zobaczył jak oczy agenta wyłażą z orbit. Wokoło wczepu na skroni pojawiła się ciemna plama a potem z nosa pociekła mu krew. Padł na ziemię. Artur przypadł do niego i wyrwał wtyczkę z gniazda. Było już chyba za późno.