— Wróci.
— Mam w imieniu tej nieszczęsnej planety nadzieję że nie wróci. A jak wróci to ty będziesz na niego czekał...
— Taki jest mój zamiar.
— Dobrze. Po trzecie masz jeszcze jedną cechę, którą punktujemy bardzo wysoko.
— Hmm?
— Bardzo łatwo dostosowujesz się do nowych warunków. Jeśli ktoś ma sobie poradzić to tylko ty. Poza tym jesteś patriotą. Powiedzmy, że jeśli będziesz miał możliwość zdobycia tam jakichś informacji i powrotu tutaj to będziemy bardzo radzi.
— Chcę skoczyć do przodu pięćset lat. Nie ma powrotu...
— Nie wykluczone, że pojawi się taka możliwość. Matematyczne wzory podróży w czasie już mamy. Może oni będą bardziej zaawansowani choć jeśli konflikt który nabrzmiewa wybuchnie to dobrze będzie jeśli znajdziesz na tej planecie dość nieskażonego powietrza aby głębiej odetchnąć. A jeśli spotkasz Prezydenta Koćkę i będziesz z niego wypruwał flaki to powiedz mu że generał Janderbidze przesyła pozdrowienia.
Nodar zasnął. Wycieńczony organizm domagał się swoich praw.
Gdzieś w Andach.
Może w Peru?
Zdrajca Susłow siedział w jaskini. Lampa wisząca pod sklepieniem oświetlała tylko terminal przy którym pracował. Dalsze partie potężnej sali tonęły w ciemności. Przypadkowo odbite od laminowanego blatu i monitora refleksy światła wydobywały z mroku kontury potężnych maszyn. Susłow nacisnął enter. Na ekranie pojawiła się wirująca powoli kula ziemska. Ponad nią leciało stadko satelitów telekomunikacyjnych oraz stacja orbitalna Starego Prezydenta. Uderzył w kilka kolejnych klawiszy. Stacja wystrzeliła laserową wiązkę w stronę satelity. Ten odbił ją i strzelił w ziemię pod innym kątem.
— Dwadzieścia procent rozproszenia — mruknął sam do siebie. — Pięć odbić.
Wcisnął inną kombinację. Promień odbijał się od kilku satelitów aż wreszcie uderzył w powierzchnię planety po drugiej jej stronie. Susłow liczył na kartce.
— Jeśli laser ma moc jednego gigawata to tam będzie dwieście megawatów — powiedział sam do siebie.
Wstał i ruszył w stronę zamontowanego w kącie jaskini prototypu lasera. Laser celował w sufit. Wokoło ciągnęła się plątanina kabli. Kręcąc kółkiem przekręcił go tak by celował w niedużą wnękę w ścianie. Postawił w niej stalowy cylinder, następnie ustawił moc lasera na dwieście megawatów.
— No to chwila prawdy — powiedział.
Wcisnął przycisk. Błysnęło oślepiające światło. Minęło wiele minut zanim przestały mu latać przed oczyma czerwone kręgi. Wstrząsnął głową i podszedł. W ścianie wypalona była dziura. Stopione stalowe łzy znaczyły miejsce gdzie na podłogę upadły resztki cylindra.
— Nadal za dużo — powiedział sam do siebie.
W jego kieszeni zapiszczał alarm. Przekręcił kółkiem laser tak by celować w wylot z jaskini. Na szczęście to był tylko Dziadek Weteran. Wszedł jak do siebie. Uśmiechnął się. Zupełnie jakby znali się od lat, a nie od dwu dni.
— Serżo — uśmiechnął się. — Zaoszczędzisz sobie elektryki.
Z torby przewieszonej przez ramię wyjął flaszkę wódki.
— Prawdziwa śliwowica — powiedział z dumą. — Węgierska.
— Przecież nie ma już Węgrów. Ani jednego. Z ugroifinów zachowało się trochę arabosaamów. A skąd pan się tak właściwie tu wziął?
Staruszek uśmiechnął się lekko.
—Śliwowica to śliwowica. A śliwki zbierałem w ruinach Budapesztu. Cztery dni temu. Miałem niezły interwał.
— Budapesztu? — zainteresował się Susłow.
Z szafki wygrzebał licznik Geigera i przyłożył go do butelki. Wskazówka wychyliła się ale bardzo nieznacznie.
— No widzisz?
Susłow wstrząsnął głową.
— Skąd pan się tu wziął?
— Raczej ja jako gospodarz zapytałbym skąd pan się tu wziął.
— Gospodarz?
— Aha. Oddział alfa znalazł tę pieczarę.
— Jeszcze raz od początku.
Twarz starca ściągnęła się bólem.
— Od początku nie da rady — powiedział z żalem. — ten skurwiel z wąsikami badał zasoby mojego mózgu i wykasował to co mu było potrzebne. Dlatego jestem Dziadek Weteran. Nawet nie wiem jak się nazywałem zanim.
— Wykasował zasoby mózgu po odczytaniu...
Susłow poczuł się jakby oblewał go zimny pot. Wiedział, że możliwości Starego Prezydenta są duże, ale nie przypuszczał, że aż tak.
— Co pan pamięta?
— Oddział Alfa. Byłem jego dowódcą.
Susłow wyjął z szafki dwa blaszane kubki. Nalali i wypili.
— I jak?
— Skoro ty to zrobiłeś to sam się wypowiedz. Ogniste jak diabli ale czy podobne w smaku do tego co było?
— Nie wiem. — starzec poskrobał się w głowę. — Ta cholerna pamięć. Czasami sobie coś przypomnę. Jak bimbru napędzić i inne takie, ale czasami nic. Zupełnie nic. Wiem, że coś kiełkuje ale nie daję rady.
— Może któregoś dnia przypomnisz sobie kim byłeś. Co jeszcze pamiętasz?
— Byli strasznie wielcy i cholernie inteligentni. Główki nie od parady. I tacy sprytni. Ale zabijali się nawet nawzajem, a jak któryś się urodził mniej rasowy to zabijali jego i jego matkę.
— Kto?
— Hitlerszczaki.
— Kim byli hitlerszczaki? Neofaszyszci?
— Nie, zwyczajni faszyści. Dlaczego mieli by być nowi?
— Kiedy to było? I gdzie?
— Kiedy to nie powiem, ale musi dwa lata nazad zanim przyleciał ten porąbaniec i ci zieloni, ale oni wiedzieli dzięki łączności że ich kolonie w drugich światach już kaput, więc nam mocno poluźnili.
Susłow usiłował uporządkować wrażenia.
— Dobrze. Kim pan był zanim został pan dowódcą oddziału Alfa?
— Byłem śmieciarzem. Brygadzistą oddziału oczyszczania kanałów z szambem.
Susłow oparł się głową o ścianę. Chłód kamienia trochę go orzeźwił.
— Zrobimy inaczej. Dam panu kartkę papieru i ołówek i proszę to wszystko zapisać.
— Jasne.
— Jeszcze jedno. Pan jest Rosjaninem?
— Aha. A nie wyglądam?
Biały Rosjanin. Ostatni biały Rosjanin na planecie ziemia. Można by brać od niego materiał genetyczny...
— Wszystko gra — zapewnił go Susłow. — Dobrze działa pański teleporter?
— Były trochę kłopoty po drodze. Jakichś dwu łebków usiłowało mnie załatwić jak wyszedłem z nadprzestrzeni zwartej po skoku teleportacyjnym. Ale byłem trochę szybciej niż oni. I chyba gdzie indziej bo stali na jakichś kamieniach, a ja byłem koło garażu.
— Ciekawe jak nas namierzają
Starzec zmarszczył brwi i przymknął oczy. Usiłował coś sobie przypomnieć.
— Oni to umieli — powiedział wreszcie. — Pieprzone małpoludy. My robili to tak prosto w puszkach — potrząsnął swoim teleporterem. — Ale czasem oni zaraz przylatywali.
Uśmiechnął się smutno.
— Jakie małpoludy? — zapytał Susłow.
Strzec wysilił pamięć.
— Hitlerszczaki. To nie byli ludzie — powiedział wreszcie. — A my nazywaliśmy ich małpoludami bo byli tacy wielcy i silni.
— Jacyś obcy?
— Jacy tam obcy, co to ja obcego nie widziałem? — zdenerwował się starzec.
Umilkł i potrząsał głową.
— Przecież widziałem — powtórzył.
W jego oczach była pustka.
— Wiesz jak to jest Serżo. Jak piorą pamięć to wycinają nie wszystko i coś tam przebija. Po bokach. Ale środek mam wypalony. Nic nie wiem. Nawet nie pamiętam jak się nazywałem. Tyle tylko że wołali mnie Dziadek a ten sukinsyn — popatrzył w stronę niewidocznego stropu sali — nazywał mnie Weteran.