— Tam właśnie wygłupiliście się z próbną eksplozją?
— Tak. Chcieliśmy sprawdzić czy uda nam się zbudować czystą bombę wodorową. Skoro teren miał być skażony to nie miało to znaczenia. I teren faktycznie był lekko skażony. Tymczasem gdy wyszedłem z lodówki okazało się że Australia od siedemdziesięciu lat jest znowu normalną bezludną strefą z prawem swobodnego osiedlania się dla każdego chętnego. A myśmy to i owo widzieli. Światła unoszące się do góry.
— Małe okrągłe i jasno świecące? — zaciekawił się Dziadek.
— Właśnie.
— To zogady — wyjaśnił pociągając łyk wina.
— A co to są zogady? — zdziwił się Mitrofanow zza komputera.
— To przylecieli razem z Prezydentem — wyjaśnił Dziadek ochoczo. — Hitlerszczaki robili w portki ze strachu i zwiększyli przydziały chleba. Ale już było dla nich za późno.
— Jakie przydziały chleba? — zdziwił się Susłow.
— W ogrodach zoologicznych oczywiście — wyjaśnił Dziadek ochoczo.
A potem nagle umilkł.
— W ogrodach — powtórzył. — A przecież byli i tacy którzy służyli im jako pieski. Nosili zakupy ze sklepów... Gadałem kiedyś z taką jedną. Kompletne cielę. Jej pani sparzyła ją z jakimś od sąsiada ale nie była zadowolona z dzieciaka i udusiła go jak kota, a ta dziewczyna tylko tym się martwiła czy pani dalej się na nią gniewa.
— Czy hitlerszczaki mogli się rozmnażać z normalnymi ludźmi? — zapytał Susłow.
— A skąd. To znaczy faceci mieli czasem dziewczynę do łóżka ale to tylko w tajemnicy i wysterylizowaną bo za to groziła im komora z gazem. Była do tego ustawa norymberska, siódma nowelizacja.
Umilkł nagle.
— Sypie mi się pamięć — powiedział po chwili.
— Zaraz. Wyciągnijmy wnioski — powiedziała Zina. — Na ziemi istniały dwa gatunki ludzi. Zwykli i hitlerszczaki?
— Tak. Tak było.
— A hitlerszczaki trzymali zwykłych jako pieski pokojowe czy jako służbę?
— Jako pieski albo takich jak ja, do takich prac którymi sami się brzydzili. Służbę to oni mieli ze siebie. Cholerne małpoludy.
— Byli podobni do małp?
— No nie zupełnie. Ale myśmy ich tak nazywali przez złośliwość.
Susłow popatrzył na niego uważnie.
— Jak wyglądali.
— Normalnie. Jak ludzie. Tylko większe, mądrzejsze i jasnowłose.
— Kolejna obłędna teoria rasistowska — stwierdził. — Dużo się z tego nie dowiemy.
— Ja pamiętam wszystko zapewniła Zina. — Dlaczego mnie nie pytasz?
Uśmiechnął się do niej nad stołem.
— Zgoda. O co mam cię pytać? Ach już wiem. Co to było POF?
— To były Polskie Ogniwa Fotoelektryczne. Na morzu czarnym i śródziemnym rozpięte były pływające dywany z ogniw fotoelektrycznych. Miały powierzchnię w tysiącach kilometrów kwadratowych. Potem pozakładali takie przy innych kontynentach aż połowa energii elektrycznej na świecie była przez niego produkowana.
— Rozumiem — powiedział.
— Coś ciekawego — powiedział niespodziewanie Mitrofanow przełączając sygnał na głośnik. Mówił Stary Prezydent.
—Góra Bólu. Poleć dziś wieczorem na platformę i dotrzymaj towarzystwa księżniczce Helenie.
— Ach...
— Wymyśl jej jakieś zajęcie. Ulokowałem ją w południowej części. W pałacyku. Podaję koordynaty. — Podał ciąg liczb. — Powodzenia kumplu.
— Tak jest.
Mitrofanow włączył nagłośnienie.
— Te cyfry to ani chybi kod do teleportera. — powiedział. — I to prywatny bo w tym co przywiozłeś Serżo z tamtej czynszówki nie figuruje.
— Pawło, nie miałbyś ochoty zobaczyć jak wygląda prawdziwa księżniczka o imieniu Helena?
— Miałbym, czemu by nie.
— Wiadomo coś o tym Gruzinie, którego szukają w Gdańsku?
— Była rozmowa między tym z Góry Bólu, a jakimś Niagarą Ognia i Wielkim Murem. Zdaje się że nasz drogi Stary Prezydent skasował jakiś ślizgacz ale nie są pewni czy razem z pasażerem.
— Jeśli dostał nasze ostrzeżenie to będzie teraz bardzo ostrożny — zauważył Sergiej. — No nic. Zobaczymy. Zino, nie znasz przypadkiem adresu Gruzińskiej Misji Wojskowej w Polsce z czasów tobie współczesnych?
— Skąd? Nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje, a co, sądzisz że mogą tam jeszcze być?
Roześmiał się lekko.
— Nie, ale w tym miejscu ulokowałbym aparaturę przetrwalnikową. Pod misją.
— Skąd wiesz że chodzi o przetrwalnik?
— Bo pole czasu stojącego nie było jeszcze znane, natomiast hibernacja tak.
— Weto — powiedziała Zina. — Pole już było, ale jeszcze nie w powszechnym użytku.
— Jeśli Gruzini nad nim także pracowali to mogli mieć — zauważył Mitrofanow. — Ale niekoniecznie.
— Czekaj, a może jednak hibernacja. Pamiętasz ten ich komunikat? Sugerował pomoc medyczną. Może ten Gruzin był na coś chory i zamrozili go żeby doczekał lepszych czasów?
— Może. Ale czy wówczas byłby w stanie sam się rozmrozić? Chyba że nastąpiło uszkodzenie układów. Może skoczę do Gdańska i rozejrzę się.
— I czego będziesz wypatrywał?
— Z ich wewnętrznych komunikatów wynika że ma na czole numer ale bez pseudonimu.
— To ja wiem skąd mógł się wziąć — powiedziała Zina. — ci którzy pracowali w POF to mieli. Numer trzycyfrowy ma czole. Widoczny dopiero pod ultrafioletem. Jednocześnie dzięki temu mogli robić zakupy bo to była jakaś kategoria kredytowa.
— Pawło, myślę że powinieneś tam pojechać.
— Załatwione.
Stanął obok stołu i zaczął wystukiwać kod. Po chwili zniknął jakby go piekło pochłonęło.
— No cóż — powiedział Sergiej. — A my chyba pojedziemy zobaczyć księżniczkę.
— Nie lubię — powiedziała Zina. — Jeśli będziemy tam na górze i coś się spartoli to zostaniemy tam.
— Furda. Przyjdzie ktoś żeby nas aresztować to go obezwładnimy i po problemie. Zresztą weźmiemy dwa urządzenia.
— Dobra. Skoro tak ci zależy.
— To może być ktoś kogo znasz.
— Albo następna w kolejce.
— To też nie wykluczone.
Profesor Janusz Seleźniecki zatrzymał swój ślizgacz koło namiotu. Pierwszy zauważył go Tomasz Miszczuk i wszczął alarm. Po chwili wszyscy wybiegli z wykopów i zebrali się w karnym szeregu. Profesor był w dobrym humorze. Humor potęgowało ćwierć litra czystego spirytusu które dali mu na pożegnanie Rosjanie ze stacji orbitalnej, a którego trochę wypił po drodze. Dochodził właśnie do wniosku że z tymi zakazami picia i tak dalej to zawracanie głowy gdy oni się zbiegli.
— No co jest? — zapytał. — Wracać do roboty, zaraz wam zrobię taką inspekcję że się nie pozbieracie. Szef przyjechał to od razu siup. Fajrantu nie będzie.