Выбрать главу

— Myślę że masz dość — powiedział. — To było naprawdę niezłe ale teraz chyba już koniec.

— To znaczy? — zagadnął Nodar zaczepnie.

— Jesteś można powiedzieć otoczony. Teraz wystarczy że wcisnę guzik i będzie po tobie.

— Kapituluję wobec siły.

— W porządku za chwilę w twoim pojeździe pojawi się pas do teleportacji. Założysz go na biodra i wystukasz ten kod.

Twarz zniknęła z ekranu, a zamiast niej pojawiło się kilka cyfr. Nodar wyjął z torby pas zdobyty po południu. Założył go na biodra i wystukał kombinację.

— Uważaj bo będę wcześniej — szepnął mściwie.

A potem wcisnął guzik i zniknął. Minutę później w kabinie pojawił się teleporter. Przez ułamek sekundy wisiał w powietrzu, a potem upadł na fotel. Na pusty fotel.

IV

Sergiej i Zina zmaterializowali się z cichym sykiem na pokrytym kwiatami trawniku.

— O w mordę, — szepnął — jak tu pięknie.

Zina też wydała z siebie westchnienie pełne podziwu. Stali nad niedużym stawem. Na prawo od nich w błękitnej wodzie przeglądał się śliczny biały pałacyk. Pałacyk stał na wyspie łącząc się z lądem za pomocą mostków.

— Gdzieś już to widziałam — powiedziała marszcząc brwi. Obejrzała się w lewo. W tym końcu jeziora znajdowała się kolejna wyspa, a na niej sztuczne ruiny. Na brzegu wznosiła się widownia.

— Teatr? — zdziwił się Sergiej.

— Wiem co to jest. Pałac na wodzie w Warszawskich Łazienkach. Miałam kiedyś w atykwariacie album o Warszawie!

— Jesteś pewna?

— Całkowicie. Za nami powinno być widać dawną szkołę podchorążych.

Odwrócił się. Istotnie z za drzew majaczyły białe budynki.

— A więc wiemy gdzie jesteśmy. Sądzisz że to oryginalny, wycięty z całym parkiem, czy też może rekonstrukcja?

— Nie wiem, ale chyba nie miałby aż takiej techniki...

Kiwnął poważnie głową. Naraz zamarli. Gdzieś niedaleko rozległy się ciche kląśnięcia. Odwrócili się. Alejką pośród drzew nadjeżdżała dziewczyna. Siedziała z gracją na śnieżno białej klaczce. Klaczka miała długą jasną grzywę, a jej kopyta lśniły jak wypolerowane. Dziewczyna ubrana była w kurtkę z żaglowego płótna i miękkie brązowe buty za kostkę. Jej twarz była ogorzała od słońca i soli jakby większość swojego życia spędziła na pustyniach pozostałych z dawnych mórz szelfowych. Piękne brązowe włosy opadały jej na ramiona. Na czole miała diadem z niedużym szmaragdem. Zina i Sergiej ukryli się w krzakach i obserwowali to zdumiewające zjawisko.

— Jaka ładna — szepnęła Zina.

— Wcale nie jest taka ładna, — zaoponował jej towarzysz — ale sympatycznie wygląda i ma odpowiednią oprawę. Sądzę że to ta wspomniana w rozmowie księżniczka Helena.

— To co robimy?

— Hmm, nigdy jeszcze nie byłem w takim pałacu.

— A ja owszem. Gdy Koćko został Prezydentem to raz. Był w dobrym humorze i zabrał mnie do swojej letniej rezydencji. Tam było podobnie.

— Jak byłaś na statku to nie pokazywał ci tego miejsca?

— Nie, ani razu. Zresztą widziałam tylko tą część z czynszówkami i raz park obok.

— Może ten park i tamten park łączą się.

— Chyba nie, w normalnej Warszawie byłyby daleko.

— Ale to nie jest normalna Warszawa tylko jakaś zwariowana mieszanka. Wycinanka.

— Może masz rację. Słuchaj nie masz jakiejś lepszej sukienki tam na dole na ziemi?

— Niestety, a co nie podoba ci się już?

— Nie wiem czy będzie odpowiednia dla złożenia wizyty.

— Chcesz tam iść?

— Dlaczego by nie? Może da mi się przejechać na tym ładnym koniku. Zresztą w razie czego możemy zawsze zwiać.

Poskrobał się po głowie, a potem obrzucił indiański ruan, w który był ubrany, uważnym spojrzeniem.

— A ja jak wyglądam?

— Chyba też niezbyt oficjalnie. Ale może ujdzie w tłoku.

— I co jej powiemy?

W oczach ormianki zabłysły ogniki.

— Zdaj się na mnie.

Popatrzyli. Dziewczyna obojętnie puściła konia i weszła do pałacu.

— Zaczekaj na mnie chwilę — powiedział Sergiej i zaczął majstrować przy pasie.

— Chcesz skoczyć...

— Zaraz wracam.

W tym momencie obok pojawił się drugi Sergiej Susłow. Ten trzymał w ręce wiązankę kwiatów.

— O cholera — powiedział nowo przybyły. — Zapętliło się.

— Może daj — powiedział «Stary» Sergiej wyciągając rękę po kwiaty. — Będzie szybciej.

— Nie bądź taki mądry — osadził go przybysz. — Skacz.

«Stary» Sergiej posłusznie dotknął dłonią pasa i zniknął.

— Pętla czasu? — zaciekawiła się Zina.

— Nie wiedziałem że to działa także przy tak małych dystansach choć już wcześniej domyślałem się że to się opiera na ultratachionach. Nie ważne. Pomyślałem, że skoro idziemy z wizytą do damy to trzeba zabrać wiązankę kwiatów.

— Masz rację. Skąd je masz?

— Rosną przed jaskinią. Chodźmy.

Ruszyli alejką. Tu także były wiewiórki, a na stawie pływały kaczki i para łabędzi.

— Całkowicie odtworzona ekologia — zauważył Susłow. — Albo prawie całkowicie.

Popatrzył na niebo. Sunęły po nim lekkie białe chmurki. Nie miał pojęcia jak to jest zrobione ale niebo sprawiało całkowicie naturalne wrażenie.

— A może to jest dziura do przeszłości? — zastanawiała się Zina.

— Nie, niemożliwe. Było by tu pewnie sporo ludzi. Chyba że celowałby w okres gdy park był zamknięty dla zwiedzających.

Weszli na wyspę i zatrzymali się przed pałacem. Klacz na ich widok zarżała i zatupała kokieteryjnie nogami. Sergiej podszedł do niej i delikatnie musnął dłonią jej rzęsy.

— Odwal się palancie — powiedziała klacz. — Co robisz? Oka konia nie widzaiłeś?

— Sprawdzam odruchy. — wyjąkał. — Myślałem że jesteś sztuczna.

Obraziła się i poszła sobie.

— Prawdziwa? — zaniepokoiła się Zina.

— Chyba tak.

— Przecież mówiła.

— Może tu taki zwyczaj. Zapukamy, bo nie widzę dzwonka.

— No wiesz, jak się odwiedza księżniczkę to powinna zaanonsować nas służba.

W tym momencie księżniczka odchyliła kotarę wyglądając z wnętrza.

— Ach goście — powiedziała wyraźnie ucieszona — A ja nieuczesana.

Mówiła w języku esperanto.

— Ale nie rób sobie kłopotu moja droga — uspokoiła ją Zina. — po prostu przechodziliśmy obok i postanowiliśmy cię odwiedzić.

— Zapraszam — zrobiła ręką zachęcający gest.

Weszli do wnętrza. W pałacu było nieco cieplej niż na dworze. Na ścianach wisiały portrety i obrazy, na kominku płonął ogień.

— Jestem Zina Jedenichidze — przedstawiła się — A mój towarzysz to słynny dysydent Sergiej Susłow.

— Bardzo mi miło — powiedziała gospodyni. — Jestem księżniczka Helena Koćko.

Faktycznie ci straszni dysydenci wyglądali fajtłapowato i nie grzeszyli inteligencją. Sergiej wielokrotnie stawał w życiu wobec niewyjaśnionych zagadek i teraz, choć z trudem, powstrzymał się od żywszej reakcji.

— Bardzo mi miło — powiedział. — Pani pozwoli — wręczył jej bukiet.

— Ojej — ucieszyła się. — To dla mnie? Wybaczcie na chwilkę, — poderwała się fotela, — przygotuję jakiś mały podwieczorek.

Wybiegła, a raczej niemal wyfrunęła z pomieszczenia.

— Może nie dobrze że mnie tak zdekonspirowałeś — powiedział.