— Jesteś — ucieszył się. — Znakomicie. Pojedziemy na wycieczkę.
— Wycieczkę? — zdziwił się archeolog.
— Pawło Mitrofanow, nasz wspólny znajomy chciałby zasięgnąć naszej opinii. — Rościsław pokazał nieduży teleporter.
Janusz natychmiast domyślił się co to jest.
— Zabierzemy się we trójkę? — zagadnął.
— Tak. Powinien uciągnąć...
Niespodziewanie w krzakach wokoło budynku zakotłowało się. Jednocześnie ktoś zapukał do drzwi wejściowych. Profesor wyciągnął z kieszeni antyczny rewolwer i dał znak Yoko, żeby otworzyła. W progu stał sympatyczny młodzieniec lat około dwudziestu.
— Dzień dobry, czy zastałem profesora Pawłowskiego? — zapytał.
— To ja. — powiedział Rościsław. — Mieliśmy już przyjemność?
— Nie. Jestem agentem starego Prezydenta o pseudonimie Wielki Mur. Agentem oddelegowanym do śledzenia pańskich poczynań.
— Uchym. Bardzo mi miło. Co też pana sprowadza?
— Mały problem. Dwa problemy. Problemy.
— Proszę mówić.
— Po pierwsze ścigają mnie za coś. Chyba niechcący znalazłem coś w komputerze na temat mojej przeszłości...
— Wolniej — polecił Seleźniecki. — Miałeś zatartą osobowość?
— Tak. Po drugie przed niecałą minutą był alarm. Mają aresztować wszystkich którzy są tutaj.
—Żadna nowina — powiedziała Yoko.
Cienie za oknem zakotłowały się ponownie.
— Mam teleporter. Chciałbym w zamian za to zabrać się z wami.
— Bierzemy go? — zapytał Janusz.
— Bierzemy, wykończymy go najwyżej później — powiedział astronom przybysz. — Skupcie się i zamknijcie oczy.
Zniknęli. A Wielki Mur został. Jego teleporter został właśnie przed chwilą zdalnie wyłączony. W tym momencie do wnętrza pomieszczenia wdarli się przez ściany agenci. Sprawiedliwość Cesarzy wyjął komunikator.
— Ptaszki wyfrunęły z klatki — poinformował koordynatora.
Wyjął z kieszeni mały rozpylacz.
— Zawiodłeś — powiedział do Artura a potem prysnął na niego destrutoxem. — I tak się nie nadawałeś.
Agent zawył i rozłożył się na molekuły. Ciecz wypaliła dziurę w podłodze i zabrała ze sobą jego doczesne szczątki. Sprawiedliwość Cesarzy puścił do dziury kroplę neutralizatora. Na stoliku stała filiżanka z nietkniętą herbatą. Podniósł ją do ust i pił wolnymi łykami.
Stacja orbitalna.
Spotkali się na nabrzeżu. Kamień u ich stóp obmywały fale. Na wodzie kołysał się nieduży jacht. Nad portem krzyczały mewy. Mewy były sztuczne. Tomasz Miszczuk, premier, wieczny student archeologii i Paweł Koćko, niedoszły absolwent SGH, Stary Prezydent. Stali na przeciw siebie.
— Witaj premierze.
— Witaj prezydencie.
— No cóż dawnośmy się nie widzieli — powiedział Prezydent wskazując zapraszającym gestem dwa fotele. Usiedli.
— Ile czasu minęło dla ciebie? — zapytał Miszczuk.
— Trochę coś ze cztery, może pięć tygodni.
— A ja przez pół roku kopałem w Warszawie.
— I jak?
— Cholera mam trochę żal że tak to wszystko zdewastowałeś.
— Nie było innej możliwości. Przecież te tysiące betonowych wierz...
— Wiem, wiem. W porządku.
— Szkoda tej dekonspiracji. Mogłeś tam jeszcze posiedzieć.
— Właściwie nie było po co. Tam nic się nie działo. Ale wezwałeś mnie. Szykują się jakieś kłopoty?
— Tak. Cholerne kłopoty. Pamiętasz Łamarkę?
— Tak. Coś jej dawno nie widziałem. Zostawiłeś ją na ziemi przed odlotem?
— Noco ty. Taką fajna samiczkę mialbym zotawić? Jeszcze czego. Pojawił się jej chłopak.
— Skąd?
— Wylazł z jakiegoś przetrwalnika. Może się kazał zamrozić. W każdym razie fika.
Roześmiał się i powtórzył rym.
— Wylazł chłopak z przetrwalnika,
łyknął wódki no i fika!
Tomasz wzdrygął się. Przypomniał sobie jak kiedyś, dawno temu, na ziemi, każde polskie dziecko musiało uczyć się na pamięć w szkole podobnych utworów «wielkigo wodza». Ale najgorsze zaczęło się jak zażądał za te badziewne wierszyła Nagrody Nobla. Oczywiście nie dostał, więc postanowił się zemścić na Szwedach. Polscy komandosi wylądowali na Bornholmie i obrócili wyspę w perzynę, a dopiero potem okzało się że że Bornholm należał do Danii. Prezydent zawsze był wyjątkowo kiepski z geografii.
— Zakładam, że to ten Gruzin z Gdańska?
— Tak. Zlokalizowałem go i zaprosiłem na pranie mózgu.
— To gdzie problem?
— Miał własny teleporter. Wyskoczył wcześniej i zaskoczył mnie. Rozwaliłem podłogę w sali malarni dekoracji w teatrze.
— Nie żyje?
— Trudno powiedzieć. Na dół spadła tylko podłoga i podsufitówka. Musiał zdążyć teleportować się na zewnątrz. Ale nie wiem gdzie.
— To nie żyje. Tam jest osiem pięter.
— Przecież wyskoczył!
— Przy teleportacji zachowuje się moment pędu. Jeśli leciał z ósmego piętra to nawet jeśli w połowie się ulotnił do w punkcie docelowym miał energię kinetyczną równą szybkości wektorowej...
— Niech ci będzie. Zawsze byłeś lepszy z fizyki.
— A pamiętasz jak ci dawałem odpisywać w siódmej klasie?.
— Tak. Właściwie to szkoda chłopaków. Mogliśmy zabrać ich ze sobą w tą podróż do przyszłości.
— Nie było warto. To wybrakowany materiał ludzki.
— Ale dawali nam odpisywać.
— A my im za to płaciliśmy. A pamiętasz jak dawałem łapówkę dyrektorowi liceum?
— Tak. On zapytał «dlaczego to ty mi dajesz pieniądze, a nie twój ojciec?», a ty na to: «on sądzi że jestem piątkowym uczniem, dlatego błagam o dyskrecję».
— Cholera, żeby nie ta komisja z kuratorium to by się udało. A tak musieliśmy obaj kupować matury na bazarze. Dobrze jeszcze że udało się go przyszantażować tą kasetą... Stare dzieje. Zobaczymy jak to się dalej potoczy. W każdym razie Gruzin raczej nie żyje.
— Upadek z wysokości ośmiu pięter można przeżyć.
— Można też nie przeżyć. Mogę spróbować go poszukać. A w malarni zastawimy pułapkę na wypadek gdyby wrócił.
— Sądzisz że wróci?
— Na pewno o ile żyje. W przeciwieństwie do ciebie on ją kocha. Nie wiem czy rozumiesz o co chodzi, to takie uczucie...
— Wiem. Też to przechodziłem a potem przypaliłem sobie uzwojenie mózgu i przeszło. Atawizm, ewolucja sama sobie z tym poradzi za kilka tysięcy lat...
— No więc jest to jedyny adres który zna. Przyleci tu żeby pobuszować. Może mu ją oddaj? Unikniesz kłopotów. A dla siebie złapiesz nową. Może nawet będzie dziewicą.
— Chyba niegłupi pomysł, tylko jest jeden kłopot.
— To żyje, czy nie żyje?
— Wsadziłem ją do lodówki i nie pamiętam gdzie. Chyba na dziesiątym, albo jedenastym piętrze.
— Sześćset kilometrów kwadratowych do przeszukania. Chyba cię pogięło. Sprawdź w komputerze stacji.
— Hmm, jakby to powiedzieć, komputer gospodarczy jest trochę uszkodzony.
— Znowu strzelałeś po pijanemu do komputerów.
— Oszukał mnie.
Tomasz przymknął oczy. Przypomniał sobie jak dawno dawno temu prezydent przegrał partię warcabów z komputerem sztabowym warszawskiego okręgu wojskowego. To było zaraz po tym jak ogłosił się światowym arcymistrzem tej gry. Generałowie wyrwali komputer ze ściany i na rozkaz prezydenta wynieśli go przed budynek gdzie odbyła się «egzekucja oszusta». Doszedł do wniosku, że należy zmienić temat.