Prezydent poskrobał się w zadumie po głowie lufą rewolweru.
— Uściślij listę tylko do osób narodowości gruzińskiej.
Lista zredukowała się o trzy czwarte. Około tysiąca nazwisk nadal ozdabiało ścianę.
— Cholera! — zaklął. — Komputer, usuń z listy wszystkich którzy zostali już zabici.
Lista zniknęła. Wszyscy zostali zabici. Prezydent odkorkował w zadumie flaszkę Sowietskowo Igristowo. Wypił długi drażniący łyk. Umysł zaskoczył.
— Komputer, wyświetl listę wszystkich moich gruzińskich przyjaciół, którzy z czasem mogli stać się wrogami — polecił. — Uwzględnij także moich pracowników.
Tym razem lista nie zmieściła się na ścianie. Prezydent dopił wino do końca i cisnął butelką. Roztrzaskała się o ścianę z listą siejąc wokoło zielone odłamki.
— Znowu oszukujesz — powiedział prezydent do komputera. — A przecież ostrzegałem cię.
Z kieszeni szlafroka wyciągnął rewolwer i trzema strzałami rozwalił maszynę na kawałki.
Stacja Orbitalna
Wrażenie było nieziemskie. Artur Kładkowski mało nie narobił w spodnie. Wszystko rozegrało się błyskawicznie. Siedział w swoim pokoju w akademiku na krześle i wystukiwał kod telportacyjny. Potem niczego się nie spodziewając wcisnął guzik potwierdzający i nagle widział zupełnie inne miejsce. Krzesło zabrał ze sobą. Siedział na nim nadal tyle tylko że teraz stało na białej podłodze wykonanej z jakiegoś bardzo jesnego metalu w gigantycznym pomieszczeniu. Krańce sali znikały w mroku. Miejsce na którym siedział obwiedzione było czerwoną linią.
— Wyłaź ze strefy do pioruna — wrzasnął ktoś przez głośnik. — I zabierz ze sobą to krzesło.
Wybiegł z koła wymalowanego czerwona farbą ciągnąc mebel za sobą. W ostatniej chwili zresztą bowiem zobaczył jak następuje materializacja kolejnej osoby. W powietrzu pojawił się najpierw płaski dwuwymiarowy, czarnobiały obraz dziewczyny. Wyglądał jak wycięty z kartonu. Niespodziewanie nabrał trójwymiarowości i kolorów, a chwilę potem dziewczyna opadła na kolana jak ogłuszona. Zaraz jednak otrząsnęła się i zeskoczyła poza linię. Zaplątała się nieco we wzorzyste kimono. Wstała i otrzepała się. Znalazła się niespodziewanie blisko niego. Zobaczył, że ma na czole wymalowany napis Święto Wiosny i numer kolejny 227.
— No cześć — powiedziała. — Ty jesteś chyba nowy?
— Tak. Nawet nie wiem gdzie mamy pójść.
— Dobra. Pomogę ci.
Z ciemności nadszedł chłopak z latarką w dłoni. Napis na czole głosił wszem i wobec: Hans Klops.
— Audytorium drugie — powiedział bez przywitań. — Krzesło możesz zostawić tutaj, tam są miejsca do siedzenia. Zabierzesz je ze sobą wracając.
Artur poczuł zamęt w głowie. Ruszyli przez salę za ścieżką wymalowaną dość niechlujnie na wypolerowanej jak lustro posadzce.
— Gdzie my właściwie jesteśmy? — zagadnął.
— Na stacji orbitalnej Starego Prezydenta. W części nam dostępnej oczywiście.
Przeszli kawałek korytarzem i weszli do olbrzymiego pustego amfiteatru.
— Zaraz się pojawi reszta — powiedziała. — Jesteś studentem?
— Tak.
— Kierunek?
— Geologia.
— Tędy.
Prowadziła go wzdłuż rzędów. Zatrzymała się przy słupku ozdobionym mosiężną tabliczką. Geologia — głosił napis wykonany w Esperanto. Artur ucieszył się. Niespodziewanie uświadomił sobie, że zna łaciński alfabet.
— Dla studentów przewidziane są miejsca z zielonymi oparciami — powiedziała. — Ja muszę usiąść na swoim. Zajmij dowolne i tak jest ich o kilka więcej niż kursantów. Możemy się spotkać po wykładzie to pokażę ci kawiarnię.
— Dziękuję.
— Nie ma za co.
Poszła. Widział jak siada kilkanaście rzędów dalej. Też na miejscu obitym zielonym płótnem. Ucieszył się że jest także studentką. I to chyba z PNTK biorąc pod uwagę jej polski język. Zasępił się. Coś mu się kołatało że na wyspach brytyjskich i pustyni północnej też mieszkają Polacy, ale może była z Gdańska. Może spotkają się na uniwersytecie podczas wykładów z filozofii lub religii i jakoś będzie mógł rozwijać tą znajomość? Wątpliwości przyszły nagle. Przecież zabijał. Co będzie jeśli wróci mu ochota na mordowanie? Czy zdoła to opanować. A może to jednak nie było tak? Może były inne przyczyny pozbawienia go pamięci? Może był złodziejem, może nawet cudzołożnikiem, ale nie mordercą.
Przymknął oczy i zaraz z głębin pamięci wypełzły mu jak czerwie wypadki poranka. Tajemniczy Gruzin. Strzelają do siebie. I Człowiek z Góry Bólu. Nie poradzili sobie z Gruzinem. A przecież było ich tylu. Westchnął. Prezydent wezwał kilku na dywanik, a jemu przesłał tylko notkę że jest niezbyt zadowolony. To znaczy nie tak. Pochwalił sposób zorganizowania pułapki, a zganił za to że tamten wymknął im się z rąk. Tak to było. Ale przecież Stary Prezydent użył lasera więc wszystko wróciło do normy. Nie było Gruzina był Gruzin i znowu go nie było. Ale może wraz z nim przepadły jakieś informacje? Gruzin... A Gruzji już nie ma. Skąd się wziął?
Westchnął. To przekraczało jego zdolności pojmowania. Szkoda że ożywiać można tylko ciała które są w jednym kawałku. I tylko przez niecałe dwadzieścia minut po śmierci.
Sala zapełniała się powoli. Kursanci siadali daleko od siebie zajmując wyznaczone miejsca. Na podium niewiadomo jak i skąd, zapewne za pomocą teleportacji pojawił się czerwony fotel i siedzący w nim staruszek. Artur postarał się nastawić na to co miał usłyszeć. Wyjął notes i dyktafon.
— Przepraszam — szepnął ktoś za nim. — Pan pierwszy raz?
— Tak.
— Nie wolno korzystać z żadnych metod rejestracji treści wykładów. Przecież to mogłoby się dostać w niepowołane ręce.
— Nie dysponuję pamięcią absolutną...
— Dysponuje pan. Proszę czekać.
W kątach amfiteatru pojaśniało. Staruszek wszedł na katedrę i ujął w dłoń mikrofon.
— Widzę, że są już wszyscy. Proszę założyć słuchawki.
Założył na uszy wiszące na oparciu fotela słuchawki.
— Proszę przestać myśleć.
— Co? — zdziwił się.
Niespodziewanie poczuł jak gdyby mózg mu eksplodował.
— Myślę, zaraz mnie zabije — przestraszył się.
Poczuł nagłą ulgę.
— Procedura wzbudzania mózgu zakończona. Proszę zdjąć słuchawki — powiedział staruszek.
Wyglądał na zadowolonego z siebie.
— Informacja dla osób przechodzących wzbudzanie po raz pierwszy. W tej chwili wasz umysł pracuje wykorzystując nie siedem procent komórek nerwowych ale osiemdziesiąt. Produkcja białek pamięciowych została przyspieszona do około dwudziestu razy. Stan ten potrwa w przybliżeniu pół godziny.
Wszyscy usiedli wygodniej. Akustyka była bez zarzutu. Każde słowo prelegenta docierało wyraźnie do uszu słuchaczy.
— Zebraliśmy się dzisiaj abyście mogli dowiedzieć się co nieco o naszym podstawowym wrogu. O Dysydentach. Jak wygląda dysydent każdy widzi.
Ściana za im rozbłysła portretem Sergieja Susłowa.
— Dysydenci rozmnażają się jak króliki. Dla wyjaśnienia dodam że kontakty płciowe nie są potrzebne do tego procesu.
Artur przymknął oczy. Czy to miał być dowcip? Chyba tak bo prelegent zawiesił na chwilę głos czekając na salwę śmiechu, która jednak nie nastąpiła.
— Dysydentem może być każdy. Wasz brat, sąsiad, przyjaciel ojciec. Nie można ich rozróżnić po sposobie ubierania się, sposobie mówienia czy zachowaniu. Nie głoszą publicznie swoich haseł. A jeśli starają się kogoś zwerbować robią to poprzez swojego człowieka z drugiej półkuli którego nigdy wcześniej nie widzieliście. Werbunek poprzedza wielomiesięczna, a czasem wieloletnia obserwacja. Teraz garść faktów. Podstawowym zajęciem dysydentów jest szerzenie wywrotowych idei na drukach ulotnych i za pomocą poczty komputerowej oraz działania skierowane przeciw zarządzeniom Starego Prezydenta — mówca skłonił się w stron jednej ze ścian za, którą zapewne znajdowały się sektory stacji zamieszkane przez władcę.
— Dla przykładu. Sto dziesięć lat temu Sergiej Susłow zastrzelił jednego z pierwszych agentów. Było nas wówczas siedmiu na całej planecie. Przy zabitym znalazł niestety urządzenie telportacyjne i zdołał je skopiować w oparciu o mikroprocesory odzyskane z kuchenek do grzanek. Model ten wycofano natychmiast z użycia ale należy mniemać, ze spora ich ilość krąży na czarnym rynku. Następnie posługując się siecią komputerową włamał się do baz danych stacji orbitalnej i ukradł schematy dalszych kilkunastu urządzeń. Wspólnie z pewnym fizykiem skonstruowali bombę wodorową i odpalili ją na pustyni w Australii łamiąc tym punkt osiemnasty Regulaminu Pobytu Na Planecie Ziemia. W dalszym kontynuowaniu radosnej działalności przeszkodziliśmy my. Fizyk został schwytamy, a Susłow zniknął z pola widzenia na osiemdziesiąt lat. Pojawił się ponownie dziesięć lat temu.