— No cóż — powiedział Sergiej. — A my chyba pojedziemy zobaczyć księżniczkę.
— Nie lubię — powiedziała Zina. — Jeśli będziemy tam na górze i coś się spartoli to zostaniemy tam.
— Furda. Przyjdzie ktoś żeby nas aresztować to go obezwładnimy i po problemie. Zresztą weźmiemy dwa urządzenia.
— Dobra. Skoro tak ci zależy.
— To może być ktoś kogo znasz.
— Albo następna w kolejce.
— To też nie wykluczone.
Profesor Janusz Seleźniecki zatrzymał swój ślizgacz koło namiotu. Pierwszy zauważył go Tomasz Miszczuk i wszczął alarm. Po chwili wszyscy wybiegli z wykopów i zebrali się w karnym szeregu. Profesor był w dobrym humorze. Humor potęgowało ćwierć litra czystego spirytusu które dali mu na pożegnanie Rosjanie ze stacji orbitalnej, a którego trochę wypił po drodze. Dochodził właśnie do wniosku że z tymi zakazami picia i tak dalej to zawracanie głowy gdy oni się zbiegli.
— No co jest? — zapytał. — Wracać do roboty, zaraz wam zrobię taką inspekcję że się nie pozbieracie. Szef przyjechał to od razu siup. Fajrantu nie będzie.
Przerzucił manetkę gazu i zwalił się wraz ze ślizgaczem do wykopu. Dziewczyny pisnęły rozdzierająco. Miszczuk podbiegł i popatrzył w dół. Profesor miał pecha. Dziura w, którą wpadł była najgłębsza w całej okolicy. Ciało leżało w bardzo nienaturalnej pozycji widać było że nastąpiło złamanie kręgosłupa.
Zbiegł na dół i pochylił się nad nim. Profesor nie żył. Ślizgacz wydał dziwny dźwięk. Z pękniętej osłony synchrofrazatora sączył się płyn dreniczny. Z rozbitej głowy profesora krew.
— Cofnijcie się — polecił stojącym na górze.
Z torby wyjął laptopa. Wsunął kabel w złącze na skroni. Ściągnął aparaturę reanimacyjną. Rozłożył zakłócacze entropii. Potem zajął się ślizgaczem. Płyn, który wyciekał był superciężkim pierwiastkiem o liczbie atomowej około trzystu. Był zbyt niestabilny, aby przebywać poza polem siłowym w części centralnej. Zmaterializował fiolkę i kapnął na urządzenie jedną kroplę cieczy.
— Destrutox? — zaciekawiła się Damao patrząca z góry.
— Nowsze — wyjaśnił spokojnie.
Kropla wessała maszynę do środka. Zrobiła się wielkości piłeczki pingpongowej. Leżała na ziemi połyskując. Rozdeptał ją. Rozlała się w niedużą srebrną kałużę. Gdy stwardniała zgniótł ją w kulkę i obojętnie wyrzucił.
— A prawo zachowania materii? — zapytał ktoś z góry.
— Anulowane — odpowiedział.
Profesor zaczął się ruszać. Miszczuk wyszedł na powierzchnię po drabince i stwierdził że nikogo nie ma. Tylko Damao siedziała na krzesełku.
— Gdzie są wszyscy? — zapytał.
— Zwiali. Doszli do wniosku że jesteś agentem Starego Prezydenta i nawiali na wszelki wypadek. Nie wyłapiesz ich już.
— A ty oczywiście w to nie uwierzyłaś i...
— Jak to nie? Ja chcę się do was zapisać.
Popatrzył na nią. Wyjął z torby laptopa i znowu umieścił sobie w głowie kabel.
— Naprawdę chcesz się do nas przyłączyć? — zapytał.
— Tak.
Maszyna podała mu ogólny obraz prądów jej mózgu i interpretację.
— Chcesz się przyłączyć do nas aby odnaleźć Sergieja Susłowa i uciec razem z nim. Stresuje cię przebywanie w jednym miejscu z resztą społeczeństwa i wolisz dzielić trudy wygnania z innymi dysydentami. Nie możesz ich odnaleźć więc chciałaś skorzystać z naszych możliwości. Poza tym pociągają cię murzyni.
Zalała się rumieńcem, a potem odwróciła plecami do niego. Roześmiał się, a potem wystukał kod .
— Pożegnam cię i pozdrów wszystkich pozostałych ode mnie. Więcej się nie zobaczymy — powiedział.
— Dlaczego?
Wcisnął guzik i zniknął.
— No i nie udało się — powiedziała Sumiko wychylając się z sąsiedniego wykopu.
— Nie udało. Co z profesorem?
Profesor łaził po dnie dziury bezskutecznie szukając swojego ślizgacza.
— Takie są skutki zbytniej fraternizacji z Rosjanami — zauważyła złośliwie.
Nodar szedł ulicami Gdańska. Była noc. Padał deszcz. Szedł wypatrując ślizgacza który mógłby ukraść. Zdawał sobie sprawę, że grunt pali mu się pod nogami. Nie mógł tu zostać. Niespodziewanie przed nim wyrosła budka informacji turystycznej. Uśmiechnął się do siebie. Wszedł do środka. Szklane tafle zasłoniły go przed deszczem.
— Proszę o książkę adresową świata — powiedział.
PROSZĘ PODAĆ ARGUMENT WYSZUKIWANIA
— Szukam adresu człowieka który nazywa się Sergiej Susłow.
Idiota. A może podświadomie chciał żeby go capnęli? Budka zatrzasnęła się z trzaskiem. Włączył się alarm. Nodar z wściekłością kopnął w szklaną taflę drzwi. I wtedy stał się cud. Tafla roztrzaskała się w drobny mak.
— Zwykłe szkło — zdziwił się.
A potem zaczął uciekać w mrok i ciemność. Dalej i dalej i dalej. Aż dobiegł do czegoś w rodzaju dworca.
— «Powietrzna Taksówka Twój Przyjaciel» — głosił napis nad drzwiami. Wszedł do środka.
Za ladą siedziały dwie panienki nieco znudzone i przysypiające.
— Chciałbym się dostać do Vancouwer — powiedział.
Panienki uśmiechnęły się po czym jedna z nich zaszczebiotała.
— Nasze pojazdy dowiozą pana wszędzie.
— Ile to będzie kosztowało? zaniepokoił się.
— Trzy złote za dzień wynajmu. Posiada pan uprawnienia do kierowania?
— Tak — zełgał błyskawicznie.
— Odstawić pojazd może pan w naszych filiach w Vancouwer lub w enklawach.
— Chciałbym wynająć na tydzień.
— To będzie ze zniżką. Osiemnaście złotych.
Położył monety na ladzie i jeszcze zostało mu co najmniej drugie tyle. Druga dziewczyna obudziła się z półdrzemki.
— Poprowadzę — powiedziała.
W hangarze za recepcją stało siedem niedużych bąbli z przejrzystej masy. Otworzyła gościnnie drzwiczki pierwszego z brzegu. Miał ochotę zapytać o tankowanie, ale czuł że nie powinien. Wsiadł do środka i zapiął pasy. Dziewczyna pilotem otworzyła bramę. Przyciski na tablicy były podpisane. Włączył pole siłowe wokół, a potem nacisnął guzik z napisem start. Pojazd wypruł do góry świecą i wybił w dachu dziurę. Przeciążenie wdusiło go w fotel. Kopnął na oślep w tablicę rozdzielczą. Włączyło się radio.
— Drodzy słuchacze tu Gdańsk nocą. Nadajemy jak zwykle waszą ulubioną audycję. Wasza muzyka, nasze wiadomości. Brygada porządkowa informuje nas właśnie o dewastacji budki informacji turystycznej. Wybito tam szybę w drzwiach. Coś podobnego jakie to atawizmy wychodzą z ludzi. Tak zdewastować budkę. Za pół godziny gościć będziemy szefa brygady porządkowej oraz doktora Sericiusa z państwowego szpitala psychiatrycznego którzy skomentują dla nas ten bezprecedensowy akt zwyrodniałego wandalizmu.
Wcisnął inny guzik. Ściany kuli zrobiły się matowe. Następny guzik spowodował włączenie się świateł. Popatrzył na wysokościomierz. Był już na wysokości dwudziestu tysięcy metrów. Zaklął i wcisnął kolejny guzik.
— Autopilot. Proszę o dyspozycje.
— Pułap dwa tysiące. Szybkość sto na godzinę. Kierunek północno-wschodni — powiedział.
Kula opadła i zwolniła znacznie. Odetchnął z ulgą. Gdy uciekając z łagru ukradł rosyjski helikopter było łatwiej. Ale to było pięć tysięcy lat temu a technika poszła trochę do przodu.
— Podaj dane techniczne pojazdu — powiedział.
Zza konsoli wysunął się płaski ekran. Wyświetliła się na nim sylwetka maszyny którą leciał. Czytał podpisy pod spodem.
Latałka QX model 2403. Przebieg 18`657`562 kilometrów. Szybkość teoretyczna 800 km/h. Sprawność silnika po ostatnim remoncie 79%. Pułap maksymalny 25000 m.
— Idiotyczna nazwa — powiedział sam do siebie. — Autopilot pułap dwadzieścia metrów.
Urządzenie obniżyło się. Leciał na łanem traw.
— Autopilot proszę określić pozycję na wyświetlonej mapie.
Maszyna spełniła jego polecenie. Był gdzieś w okolicach Łeby. To znaczy byłby, gdyby Łeba jeszcze istniała. Zauważył to niespodziewanie. Na ziemi pojawiły się cztery ogniście czerwone kropki goniące pojazd. Tkie samejak wtedy przed aulą. Silnik nagle zatrzymał się i latałka opadła ku ziemi. Cztery kropki nadal tam były. Otaczały go na około. Rzucił się do drzwi ale były zablokowane.