— Do diabła — zaklął.
— Do diabła? To da się zrobić — powiedziało radio.
A potem na kranie pojawiła się twarz. Twarz człowieka w białej furażerce z idiotycznymi wąsikami. Paweł Koćko. Prezydent. Furażerka stara jak świat, miała wyhaftowane z boku złotą nicią trzy litery — POF.
— Myślę że masz dość — powiedział. — To było naprawdę niezłe ale teraz chyba już koniec.
— To znaczy? — zagadnął Nodar zaczepnie.
— Jesteś można powiedzieć otoczony. Teraz wystarczy że wcisnę guzik i będzie po tobie.
— Kapituluję wobec siły.
— W porządku za chwilę w twoim pojeździe pojawi się pas do teleportacji. Założysz go na biodra i wystukasz ten kod.
Twarz zniknęła z ekranu, a zamiast niej pojawiło się kilka cyfr. Nodar wyjął z torby pas zdobyty po południu. Założył go na biodra i wystukał kombinację.
— Uważaj bo będę wcześniej — szepnął mściwie.
A potem wcisnął guzik i zniknął. Minutę później w kabinie pojawił się teleporter. Przez ułamek sekundy wisiał w powietrzu, a potem upadł na fotel. Na pusty fotel.
Sergiej i Zina zmaterializowali się z cichym sykiem na pokrytym kwiatami trawniku.
— O w mordę, — szepnął — jak tu pięknie.
Zina też wydała z siebie westchnienie pełne podziwu. Stali nad niedużym stawem. Na prawo od nich w błękitnej wodzie przeglądał się śliczny biały pałacyk. Pałacyk stał na wyspie łącząc się z lądem za pomocą mostków.
— Gdzieś już to widziałam — powiedziała marszcząc brwi. Obejrzała się w lewo. W tym końcu jeziora znajdowała się kolejna wyspa, a na niej sztuczne ruiny. Na brzegu wznosiła się widownia.
— Teatr? — zdziwił się Sergiej.
— Wiem co to jest. Pałac na wodzie w Warszawskich Łazienkach. Miałam kiedyś w atykwariacie album o Warszawie!
— Jesteś pewna?
— Całkowicie. Za nami powinno być widać dawną szkołę podchorążych.
Odwrócił się. Istotnie z za drzew majaczyły białe budynki.
— A więc wiemy gdzie jesteśmy. Sądzisz że to oryginalny, wycięty z całym parkiem, czy też może rekonstrukcja?
— Nie wiem, ale chyba nie miałby aż takiej techniki...
Kiwnął poważnie głową. Naraz zamarli. Gdzieś niedaleko rozległy się ciche kląśnięcia. Odwrócili się. Alejką pośród drzew nadjeżdżała dziewczyna. Siedziała z gracją na śnieżno białej klaczce. Klaczka miała długą jasną grzywę, a jej kopyta lśniły jak wypolerowane. Dziewczyna ubrana była w kurtkę z żaglowego płótna i miękkie brązowe buty za kostkę. Jej twarz była ogorzała od słońca i soli jakby większość swojego życia spędziła na pustyniach pozostałych z dawnych mórz szelfowych. Piękne brązowe włosy opadały jej na ramiona. Na czole miała diadem z niedużym szmaragdem. Zina i Sergiej ukryli się w krzakach i obserwowali to zdumiewające zjawisko.
— Jaka ładna — szepnęła Zina.
— Wcale nie jest taka ładna, — zaoponował jej towarzysz — ale sympatycznie wygląda i ma odpowiednią oprawę. Sądzę że to ta wspomniana w rozmowie księżniczka Helena.
— To co robimy?
— Hmm, nigdy jeszcze nie byłem w takim pałacu.
— A ja owszem. Gdy Koćko został Prezydentem to raz. Był w dobrym humorze i zabrał mnie do swojej letniej rezydencji. Tam było podobnie.
— Jak byłaś na statku to nie pokazywał ci tego miejsca?
— Nie, ani razu. Zresztą widziałam tylko tą część z czynszówkami i raz park obok.
— Może ten park i tamten park łączą się.
— Chyba nie, w normalnej Warszawie byłyby daleko.
— Ale to nie jest normalna Warszawa tylko jakaś zwariowana mieszanka. Wycinanka.
— Może masz rację. Słuchaj nie masz jakiejś lepszej sukienki tam na dole na ziemi?
— Niestety, a co nie podoba ci się już?
— Nie wiem czy będzie odpowiednia dla złożenia wizyty.
— Chcesz tam iść?
— Dlaczego by nie? Może da mi się przejechać na tym ładnym koniku. Zresztą w razie czego możemy zawsze zwiać.
Poskrobał się po głowie, a potem obrzucił indiański ruan, w który był ubrany, uważnym spojrzeniem.
— A ja jak wyglądam?
— Chyba też niezbyt oficjalnie. Ale może ujdzie w tłoku.
— I co jej powiemy?
W oczach ormianki zabłysły ogniki.
— Zdaj się na mnie.
Popatrzyli. Dziewczyna obojętnie puściła konia i weszła do pałacu.
— Zaczekaj na mnie chwilę — powiedział Sergiej i zaczął majstrować przy pasie.
— Chcesz skoczyć...
— Zaraz wracam.
W tym momencie obok pojawił się drugi Sergiej Susłow. Ten trzymał w ręce wiązankę kwiatów.
— O cholera — powiedział nowo przybyły. — Zapętliło się.
— Może daj — powiedział «Stary» Sergiej wyciągając rękę po kwiaty. — Będzie szybciej.
— Nie bądź taki mądry — osadził go przybysz. — Skacz.
«Stary» Sergiej posłusznie dotknął dłonią pasa i zniknął.
— Pętla czasu? — zaciekawiła się Zina.
— Nie wiedziałem że to działa także przy tak małych dystansach choć już wcześniej domyślałem się że to się opiera na ultratachionach. Nie ważne. Pomyślałem, że skoro idziemy z wizytą do damy to trzeba zabrać wiązankę kwiatów.
— Masz rację. Skąd je masz?
— Rosną przed jaskinią. Chodźmy.
Ruszyli alejką. Tu także były wiewiórki, a na stawie pływały kaczki i para łabędzi.
— Całkowicie odtworzona ekologia — zauważył Susłow. — Albo prawie całkowicie.
Popatrzył na niebo. Sunęły po nim lekkie białe chmurki. Nie miał pojęcia jak to jest zrobione ale niebo sprawiało całkowicie naturalne wrażenie.
— A może to jest dziura do przeszłości? — zastanawiała się Zina.
— Nie, niemożliwe. Było by tu pewnie sporo ludzi. Chyba że celowałby w okres gdy park był zamknięty dla zwiedzających.
Weszli na wyspę i zatrzymali się przed pałacem. Klacz na ich widok zarżała i zatupała kokieteryjnie nogami. Sergiej podszedł do niej i delikatnie musnął dłonią jej rzęsy.
— Odwal się palancie — powiedziała klacz. — Co robisz? Oka konia nie widzaiłeś?
— Sprawdzam odruchy. — wyjąkał. — Myślałem że jesteś sztuczna.
Obraziła się i poszła sobie.
— Prawdziwa? — zaniepokoiła się Zina.
— Chyba tak.
— Przecież mówiła.
— Może tu taki zwyczaj. Zapukamy, bo nie widzę dzwonka.
— No wiesz, jak się odwiedza księżniczkę to powinna zaanonsować nas służba.
W tym momencie księżniczka odchyliła kotarę wyglądając z wnętrza.
— Ach goście — powiedziała wyraźnie ucieszona — A ja nieuczesana.
Mówiła w języku esperanto.
— Ale nie rób sobie kłopotu moja droga — uspokoiła ją Zina. — po prostu przechodziliśmy obok i postanowiliśmy cię odwiedzić.
— Zapraszam — zrobiła ręką zachęcający gest.
Weszli do wnętrza. W pałacu było nieco cieplej niż na dworze. Na ścianach wisiały portrety i obrazy, na kominku płonął ogień.
— Jestem Zina Jedenichidze — przedstawiła się — A mój towarzysz to słynny dysydent Sergiej Susłow.
— Bardzo mi miło — powiedziała gospodyni. — Jestem księżniczka Helena Koćko.
Faktycznie ci straszni dysydenci wyglądali fajtłapowato i nie grzeszyli inteligencją. Sergiej wielokrotnie stawał w życiu wobec niewyjaśnionych zagadek i teraz, choć z trudem, powstrzymał się od żywszej reakcji.
— Bardzo mi miło — powiedział. — Pani pozwoli — wręczył jej bukiet.
— Ojej — ucieszyła się. — To dla mnie? Wybaczcie na chwilkę, — poderwała się fotela, — przygotuję jakiś mały podwieczorek.
Wybiegła, a raczej niemal wyfrunęła z pomieszczenia.
— Może nie dobrze że mnie tak zdekonspirowałeś — powiedział.
— Chciałam zbadać jej reakcje. Ciekawe nazwisko ma swoją drogą. Stary głupi Prezydent bierze się za coraz młodsze i tym razem zmienił taktykę — powiedziała z goryczą.
— Nie. Z tobą przecież nie brał ślubu. Myślę że to jego córka. Księżniczka Koćko. O nas najwyraźniej nie słyszała.
— Jest do niego faktycznie uderzająco podobna. Ale sprawia dziwne wrażenie — powiedziała Zina z namysłem. — Chyba robił jej pranie mózgu.