Выбрать главу

— Dlaczego tak sądzisz?

— Wyobraź sobie że składa ci wizytę dwoje nieznajomych.

— Zgoda ale popatrz z drugiej strony. Tu mogą się dostać oczywiście z drobnymi wyjątkami sami swoi. Zidentyfikowała nas jako należących do tej samej kasty.

Księżniczka wróciła.

— No i co tam u ciebie słychać? — zapytała Zina.

— Ech fajnie. Mamy już jesień. Nazbierałam kasztanów koło teatru. Są takie ładne. A co u was?

— Jakoś leci — powiedział Sergiej. — Pomału posuwam się do przodu ze swoimi pracami naukowymi i z pogranicza nauki.

— A u mnie nic ciekawego — powiedziała Zina — Gotuję mu obiady i sprzątam ten uroczy chlewik, który zostawia po swoich doświadczeniach.

— Nie jesteście małżeństwem? — zapytała.

— Nie, tylko przyjaciółmi — wyjaśnił jej Susłow — No i badamy razem różne rzeczy.

— Może mój tata mógłby wam pomóc? Mogę go przekonać — uśmiechnęła się czarująco i zza poduszki na fotelu wyjęła telefon.

— Ależ poradzimy sobie — uspokoił ją Sergiej. — Widzisz, czasami lepiej dochodzić do pewnych rozwiązań bez cudzej pomocy. Wtedy odczuwa się większą radość z odniesionego sukcesu. Gdybyśmy sobie zupełnie nie mogli poradzić wówczas nie omieszkam się poprosić o pomoc.

Uśmiechnęła się i odłożyła telefon na miejsce. Zdjęła buty i podwinęła nogi pod siebie.

— Jak miło, że mnie odwiedziliście — powiedziała. — Powiedzcie gdzie mieszkacie to złożę wam rewizytę przy jakiejś okazji.

— Mieszkamy w Andach — powiedział Sergiej. — Ale nasza siedziba nie jest jeszcze gotowa na przyjmowanie gości. Zaprosimy cię oczywiście jak już ją trochę urządzimy.

Uśmiechnęła się.

— Mieszkacie na ziemi? — zaciekawiła się — A ja tutaj. Chcecie to pokażę wam park., ale najpierw coś zjemy.

Pstryknęła pilotem i na stoliku zmaterializował się samowar i trzy nakrycia oraz ciasto na srebrnej tacy. Ciasto było znakomite, podobnie jak herbata.

— To z gałązkami malin — wyjaśniła gospodyni. — dodaje się do wody, nadają wspaniały aromat.

— To prawda — przyznała Zina.

Sergiej zastanawiał się czy to wszystko nie jest przypadkiem zatrute, ale najwyraźniej nie było. Zjedli i poszli na spacer. Pokazywała im wszystko dzieliła się swoją radością. W oranżerii zjedli po kilka bananów. W starej pomarańczarni — pomarańcze. W teatrze uruchomiła dla nich holograficzny projektor dzięki czemu obejrzeli kawałek przedstawienia. Wreszcie zmęczeni postanowili zakończyć wizytę.

— Szkoda — powiedziała.

Posmutniała trochę. Obiecali znów ją odwiedzić przy nadarzającej się okazji. A potem pomachali jej i wyparowali. Po powrocie z cudownego świata białej rezydencji zatopionej w jesiennym parku ich własny świat jaskini z betonowym dnem wydał im się ponury. Sergiej z westchnieniem poszedł do stojącego w kącie lasera i zaczął demontować układ celowniczy.

— Co robisz? — zaciekawiła się Zina.

— Wiesz myślałem kiedyś żeby strzelić w stację tak żeby ją uszkodzić. Ale teraz nie mogę tego zrobić. Przecież ona mogłaby ucierpieć.

— Odwiedzimy ją znowu?

— Może jutro. Ale wpadnie do niej dzisiaj Człowiek z Góry Bólu. Jeśli mu o nas opowie to będą bęcki.

— Szkoda by było. Właściwie to ją oszukaliśmy..

— Nie. Powiedziałaś jej już na początku że jestem dysydentem.

Uśmiechnęła się.

V

10 czerwca wieczorem.

Gdańsk PNTK

Artur Kładkowski vel Wielki Mur, student trzeciego roku geologii na uniwersytecie narodowym imienia Starego Prezydenta w Gdańsku siedział w zadumie na ławce przed stołówką. Opodal siedziało dwu koczowników, którzy przywieźli na wielbłądach trochę bursztynu na handel. Porozkładane na kawałku gazety złocistobrązowe bryły przyciągały jego wzrok. Bursztyn. Skądś znał ten surowiec. Zamknął oczy. Pamięć usłużnie poddała mu ogólny wzór chemiczny bursztynu oraz tabele właściwości i zastosowań. Podążył w tym kierunku w nadziei że coś jeszcze uda mu się wycisnąć z opornego umysłu. Pamięć poddawała mu kolejne skojarzenia. Koczownicy. Zamieszkują oazy na pustyni Bałtyckiej. Są interetniczni, naród w fazie powstawania. Przyłączają się do nich przedstawiciele różnych nacji, a ich językiem niejako naturalnym jest esperanto. Ich dzieci mówią tylko w nim. Westchnął ciężko. To było beznadziejne. Momentami wydawało mu się że pamięta coś z poprzedniego życia ale po głębszym zakopaniu się we własną pamięć stwierdzał, że to tylko sztuczne wspomnienia i treść wykładów, które powinien znać jako student trzeciego roku geologii. Miało mu się to wszystko powoli przypominać. Obok przeszła jasnowłosa dziewczyna nieco od niego starsza. Obok niej biegł piesek ciągnący dwukołowy wózek z dzieckiem. Wzdrygnął się lekko. Pamięć usłużnie poddała mu kawałek ze Starego Testamentu.

— Był kiedyś taki, który zabił, a wówczas na jego czole pojawiło się znamię. — szepnął sam do siebie. — I ja też mam. Stygmat Kaina. Zabijałem...

Zabijał. Wysilił pamięć. Jak to mogło wyglądać? Zarzynał kobiety i dzieci nożem, a one strasznie krzyczały, wszystko było we krwi...

— Niemożliwe — szepnął. — Pamiętałbym to.

Wysilił pamięć. Przypomniał sobie coś. Tym razem był prawie pewien. Jakiś przebłysk. Jaskinia. Chyba jaskinia. Kamienny sufit i człowiek w poszarpanym laboratoryjnym kitlu. Inny obraz był jeszcze dziwniejszy. Kamienica czynszowa taka jak na bardzo starych ilustracjach, nawiasem mówiąc nie sięgnął jeszcze do żadnej książki od wczorajszego zmartwychwstania więc skąd pamiętał jakie obrazki są w książkach? Kamienica stała w parku, a po drzewach biegały wiewiórki. Wiewiórki zapamiętał. Nagle wszystko wyłączyło się. Miał ochotę wściekle zakląć.

Podniósł się i ruszył w stronę sąsiedniej ławki. Koczownicy ucieszyli się, a ich wielbłąd podniósł głowę.

— Jak mogę odzyskać straconą pamięć — zastanawiał się. — Jak chociaż dowiedzieć się kogo zabiłem. Złożyć kwiaty na ich grobach...

Niespodziewanie już w chwili gdy mijał koczowników jego wzrok spoczął na gazecie na której leżał bursztyn. Na tytułowej stronie pysznił się krwistą cyrylicą wielki tytuł.

Mąż degenerat uderzył swoją żonę!

Kawałek dalej kolejny kłuł oczy:

Dewastacja budki informacji turystycznej!

Reszta przykryta była bursztynem. Kupił gazetę razem z surowcem. Chciał odejść ale nagle coś przebiło mu się w umyśle.

— Czy macie coś na odświeżenie pamięci? — zapytał.

Koczownicy nie podnieśli nawet głów.

— Wzmocnienie czy odświeżenie? — zapytał jeden z nich.

— Odświeżenie. Jeśli człowiek chce sobie coś przypomnieć.

— Dwadzieścia.

Podał monetę. W zamian otrzymał torebkę proszku.

— Trzeba zalać wrzątkiem i poczekać aż naciągnie. To zioła ze strefy zamkniętej — wyjaśnił drugi. — Tylko uważaj za to idzie się w gwiazdy.

Podziękował i ruszył w stronę akademika. Pamięć usłużnie poddała mu ustęp z czytanego niedawno dzieła.

Zażywanie wszelkiego rodzaju środków odurzających za wyjątkiem etanolu zostaje zakazane pod sankcją natychmiastowej ewakuacji w przypadku wykrycia. Rosjanom zezwala się na spożywanie tytoniu podczas ważnych świąt państwowych i religijnych. Przepis ten obowiązuje jedynie osoby posiadające obywatelstwo rosyjskie i zamieszkałe stale na terytoriach etnicznych swojego narodu.

W zacisznym pokoju w swoim akademiku usiadł i zalał zawartość torebki wrzątkiem.

— Ciekawe skąd wiedziałem, że od koczowników można kupić zakazane narkotyki? — zastanowił się.

Zawartość szklanki stała się brązowa. Tak zapewne wyglądała kiedyś herbata zanim Stary Prezydent nie zakazał jej picia pod karą ewakuacji. Podobno zakazał bo sam nie lubił herbaty. Albo lubił tak bardzo, że nie chciał by ktokolwiek dzielił z nim tę przyjemność.

Odczekał dziesięć minut i duszkiem wypił palący napój. Położył się na łóżku. Gdyby ktoś teraz wszedł do jego pokoju byłby skończony, ale drzwi były na szczęście zamknięte na klucz. Odpłynął. Z głębin pamięci wypłynęło coś mglistego. Postarał się skoncentrować na widoku kamienicy czynszowej. To stało się nagle. Mijali ją jadąc rykszą. On i jeszcze jakiś człowiek. Pedałował prosty automat. Mijały ich niemieckie patrole.