Stacja orbitalna.
Spotkali się na nabrzeżu. Kamień u ich stóp obmywały fale. Na wodzie kołysał się nieduży jacht. Nad portem krzyczały mewy. Mewy były sztuczne. Tomasz Miszczuk, premier, wieczny student archeologii i Paweł Koćko, niedoszły absolwent SGH, Stary Prezydent. Stali na przeciw siebie.
— Witaj premierze.
— Witaj prezydencie.
— No cóż dawnośmy się nie widzieli — powiedział Prezydent wskazując zapraszającym gestem dwa fotele. Usiedli.
— Ile czasu minęło dla ciebie? — zapytał Miszczuk.
— Trochę coś ze cztery, może pięć tygodni.
— A ja przez pół roku kopałem w Warszawie.
— I jak?
— Cholera mam trochę żal że tak to wszystko zdewastowałeś.
— Nie było innej możliwości. Przecież te tysiące betonowych wierz...
— Wiem, wiem. W porządku.
— Szkoda tej dekonspiracji. Mogłeś tam jeszcze posiedzieć.
— Właściwie nie było po co. Tam nic się nie działo. Ale wezwałeś mnie. Szykują się jakieś kłopoty?
— Tak. Cholerne kłopoty. Pamiętasz Łamarkę?
— Tak. Coś jej dawno nie widziałem. Zostawiłeś ją na ziemi przed odlotem?
— Noco ty. Taką fajna samiczkę mialbym zotawić? Jeszcze czego. Pojawił się jej chłopak.
— Skąd?
— Wylazł z jakiegoś przetrwalnika. Może się kazał zamrozić. W każdym razie fika.
Roześmiał się i powtórzył rym.
— Wylazł chłopak z przetrwalnika,
łyknął wódki no i fika!
Tomasz wzdrygął się. Przypomniał sobie jak kiedyś, dawno temu, na ziemi, każde polskie dziecko musiało uczyć się na pamięć w szkole podobnych utworów «wielkigo wodza». Ale najgorsze zaczęło się jak zażądał za te badziewne wierszyła Nagrody Nobla. Oczywiście nie dostał, więc postanowił się zemścić na Szwedach. Polscy komandosi wylądowali na Bornholmie i obrócili wyspę w perzynę, a dopiero potem okzało się że że Bornholm należał do Danii. Prezydent zawsze był wyjątkowo kiepski z geografii.
— Zakładam, że to ten Gruzin z Gdańska?
— Tak. Zlokalizowałem go i zaprosiłem na pranie mózgu.
— To gdzie problem?
— Miał własny teleporter. Wyskoczył wcześniej i zaskoczył mnie. Rozwaliłem podłogę w sali malarni dekoracji w teatrze.
— Nie żyje?
— Trudno powiedzieć. Na dół spadła tylko podłoga i podsufitówka. Musiał zdążyć teleportować się na zewnątrz. Ale nie wiem gdzie.
— To nie żyje. Tam jest osiem pięter.
— Przecież wyskoczył!
— Przy teleportacji zachowuje się moment pędu. Jeśli leciał z ósmego piętra to nawet jeśli w połowie się ulotnił do w punkcie docelowym miał energię kinetyczną równą szybkości wektorowej...
— Niech ci będzie. Zawsze byłeś lepszy z fizyki.
— A pamiętasz jak ci dawałem odpisywać w siódmej klasie?.
— Tak. Właściwie to szkoda chłopaków. Mogliśmy zabrać ich ze sobą w tą podróż do przyszłości.
— Nie było warto. To wybrakowany materiał ludzki.
— Ale dawali nam odpisywać.
— A my im za to płaciliśmy. A pamiętasz jak dawałem łapówkę dyrektorowi liceum?
— Tak. On zapytał «dlaczego to ty mi dajesz pieniądze, a nie twój ojciec?», a ty na to: «on sądzi że jestem piątkowym uczniem, dlatego błagam o dyskrecję».
— Cholera, żeby nie ta komisja z kuratorium to by się udało. A tak musieliśmy obaj kupować matury na bazarze. Dobrze jeszcze że udało się go przyszantażować tą kasetą... Stare dzieje. Zobaczymy jak to się dalej potoczy. W każdym razie Gruzin raczej nie żyje.
— Upadek z wysokości ośmiu pięter można przeżyć.
— Można też nie przeżyć. Mogę spróbować go poszukać. A w malarni zastawimy pułapkę na wypadek gdyby wrócił.
— Sądzisz że wróci?
— Na pewno o ile żyje. W przeciwieństwie do ciebie on ją kocha. Nie wiem czy rozumiesz o co chodzi, to takie uczucie...
— Wiem. Też to przechodziłem a potem przypaliłem sobie uzwojenie mózgu i przeszło. Atawizm, ewolucja sama sobie z tym poradzi za kilka tysięcy lat...
— No więc jest to jedyny adres który zna. Przyleci tu żeby pobuszować. Może mu ją oddaj? Unikniesz kłopotów. A dla siebie złapiesz nową. Może nawet będzie dziewicą.
— Chyba niegłupi pomysł, tylko jest jeden kłopot.
— To żyje, czy nie żyje?
— Wsadziłem ją do lodówki i nie pamiętam gdzie. Chyba na dziesiątym, albo jedenastym piętrze.
— Sześćset kilometrów kwadratowych do przeszukania. Chyba cię pogięło. Sprawdź w komputerze stacji.
— Hmm, jakby to powiedzieć, komputer gospodarczy jest trochę uszkodzony.
— Znowu strzelałeś po pijanemu do komputerów.
— Oszukał mnie.
Tomasz przymknął oczy. Przypomniał sobie jak dawno dawno temu prezydent przegrał partię warcabów z komputerem sztabowym warszawskiego okręgu wojskowego. To było zaraz po tym jak ogłosił się światowym arcymistrzem tej gry. Generałowie wyrwali komputer ze ściany i na rozkaz prezydenta wynieśli go przed budynek gdzie odbyła się «egzekucja oszusta». Doszedł do wniosku, że należy zmienić temat.
— A tak swoją drogą to odwiedziłem księżniczkę Helenę.
— I jak?
— Ktoś był u niej. W wazonie miała bukiet kwiatów. Chyba południowo amerykańskich dzikich róż.
— Sprawdzę na kamerach kontrolnych. Co zrobimy jeśli Gruzin wróci? Przecież nie pozwolę mu żeby szukał swojej lubej po dwu piętrach stacji.
— Hmm, można go stuknąć od razu albo trochę poczekać. Czekanie jest niebezpieczne bo może nam się znowu wymknąć spod kontroli. Już raz zrobiłeś ten błąd z Dziadkiem Weteranem. Siedział w lodówce ale uciekł.
— Nie uciekł tylko został wypuszczony. Zresztą Zinka też zniknęła. Dobra. Co dalej? Mamy jeszcze jakieś problemy? Może masz ochotę odpocząć w lodówce i zobaczyć za sto lat jak się to skończy?
— A jak Gruzin cię dopadnie to kto mnie wyciągnie? Dziękuję bardzo. Nie skorzystam.
Patrzyli obie w oczy przez chwilę. Wreszcie Prezydent roześmiał się.
— Nadal mi nie ufasz?
— Nikomu nie ufać — powiedział Miszczuk. — Dzięki temu żyję tak długo.
— Widzisz ja się odwracam do ciebie plecami i żyję tak samo długo.
— Ty możesz się odwracać do mnie — powiedział Miszczuk. — Ja wolę nie ryzykować.
Roześmieli się obaj. Dawno by sobie na wzajem podcięli gardła ale byli przecież kumplami.
— Dobra — powiedział Miszczuk. — Pogadaliśmy sobie o drobnych problemach i kosmetycznych poprawkach. Opowiedz lepiej co to za afera z tymi X'htla?
— Kompletny i nic nie znaczący drobiazg. Po prostu wypowiedzieli nam wojnę.
— Coś takiego. Dlaczego nie zawiadomiłeś mnie wcześniej?
— Nie chciałem cię denerwować. To będzie zupełnie mała wojenka.
— Czwarta światowa też miała być mała. Tak mówiłeś. Sto milionów żołnierzy zabitych w działaniach wojennych i półtora miliarda cywilów, jedna czwarta globu skażona izotopami, całkowita zagłada 70% infrasruktury przemysłowej...
— Wypadek przy pracy. Jesteśmy współodpowiedzialni. Ty byłeś wówczas wodzem naczelnym. Zresztą program «błękitny deszcz» wymyśliłeś po pijanemu i uruchomiłeś też po pijanemu żeby udowodnić tej flądrze, jak to ona się nazywała? Alexis?
— Hmm, nie chcę ci przypominać kumplu kto wydał rozkaz numer osiemset dwanaście, o ataku wirusem HIV-DELTA4. W całej Australii poza naszymi agentami którzy byli zaszczepieni nie ocalała żadna forma życia wyżej zorganizowana niż...
— At, nie ważne — prezydent podniósł kamień i cisnął w przelatującą opodal mewę.
— Sądzisz że załatwisz całą flotę laserami stacji?
— Chcą tylko pojedynku między mną a ichnim przedstawicielem. Będziemy latali kutrami i walili do siebie z rakiet.
— Więc jednak nie będzie jedenastej światowej. Dobre i to. Umiesz to pilotować?
— Oczywiście.
— Dziwne. Kiedy się nauczyłeś?
— Jak siedzialeś w lodówce. Nie ważne. Co słychać u dysydentów?
— Chyba wreszcie udało im się trafić na trop. Systemy ochronne Marsa uruchomiłem godzinę temu. Jeśli się tam pojawią...