— Działają jeszcze? Te czujniki, a nie dysydenci.
— Och, system sygnalizuje pełną sprawność. Co by nie mówić ci Tarani robią rzeczy prawie niezniszczalne.
— Za to jak się zaczynają psuć to może się rozwalić cała planeta.
— Coś za coś. Będę trzymał kciuki. Co się stanie jak przegrasz?
— Pamiętasz szóstą światową?
— Jak cholera. Wziąłem sobie dwa tygodnie urlopu a ty w tym czasie zasypałeś to co zostało z Brazylii gradem głowic...
— A co? Miałem pozwolić żeby mnie ciągali po jakichś ONZ-towskich trybunałach, jako zbrodniarza wojennego? No to przyładowałem, zresztą oni też nie byli w porządku. Judasze. Podpisali układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, a to czym skontrowali to były atomówki oparte na czerwonej rtęci... Nawet nie wiesz ile się namęczyłem, żeby cię znaleźć. Stacja gotowa do odlotu, a ty siedziałeś na posterunku w celi...
— Głupie gliny.
— Teraz możesz tak mówić, ale gdyby cię nie zwinęli za łowienie ryb w rezerwacie ścisłym to mógłbym cię nie znaleźć. Mało brakowało, a spóźnił byś się na pociąg. Tym razem jeśli przegram będę musiał opuścić planetę...
— Tym razem się nie spóźnię.
Powietrze zamigotało i w jaskini Susłowa zmaterializował się Nodar. Zmaterializował się na poziomie podłogi ale natychmiast zgiął się w pół i gruchnął na beton. Susłow podbiegł do niego.
— Co z nim? — zapytała Zina spłoszona nagłym pojawieniem się nieznajomego.
— Złamania obu nóg — stwierdził Sergiej.
Nodar otworzył oczy i wycelował w nich broń.
—Żadnych sztuczek — powiedział. — Gdzie jestem?
— Może się najpierw przedstaw — powiedział Susłow zapalając lampę ultrafioletową. Na czole leżącego wyraźnie zalśnił trzycyfrowy numer.
— Gruzin — wyrwało się Zinie. — Tu dzma char...
— Szeni czyri me — powiedział. — Choć akurat może nie w moim stanie. Jestem Nodar Tuszuraszwili.
— Jestem Sergiej Susłow — powiedział dysydent. — szukaliśmy cię.
— Dziękuję za tamto ostrzeżenie. Jak się tu znalazłem?
— Och to proste. Przebudowałem systemy komputerowe stacji orbitalnej tak aby każdy kto wyskakuje stamtąd w trybie ewakuacyjnym lądował tutaj. Sądząc po stanie w jakim się znajdujesz miałeś problemy?
— Tak. Usiłował mnie załatwić taki z wąsikami którego tu nazywacie Starym Prezydentem.
— Wobec tego z przyjemnością powitamy cię u siebie.
— Można coś z tym zrobić? — wskazał na nogi.
— Jasne, wyklonujemy ci nowe.
Otworzył sporą skrzynię w kształcie trumny stojącą w kącie.
Zina pomogła Nodarowi wejść do środka.
— Za dziesięć minut będzie po wszystkim — zapewnił go Sergiej.
— Lepiej żeby było, bo jeśli na przykład się rozpuszczę to obiecuję że będę was straszyć po nocach — powiedział Nodar.
— Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze — powiedział Sergiej i zamknął wieko.
Uruchomił medautomat. W tym momencie zmaterializowała się grupa z Gdańska.
— No to wszyscy w komplecie — ucieszył się.
Siedli przy stole. Zina postawiła na nim ciasto. Właśnie mieli wznieść toast na pohybel staremu Prezydentowi gdy rozległ się cichy trzask i wieko medautomatu unosło się. Nodar usiadł i popatrzył na nich nieco zdziwiony.
— Przyjęcie beze mnie? — zdziwił się.
— Wręcz przeciwnie drogi gościu. Na twoją cześć — powiedział Sergiej. — Pozwólcie, że wam przedstawię...
Nodar wyszedł z trumny i usiadł na podsuniętym krześle. Nogi bolały go jeszcze, ale złamania z całą pewnością już się zrosły. Stuknęli się kieliszkami nad stołem.
Tomasz Miszczuk — Człowiek z Góry Bólu zmaterializował się się z cichym sykiem w willi profesora Rościsława w Gdańsku. Agenci siedzieli czekając. Nie mieli nic do roboty.
— Gdzie aresztanci? — zapytał
— Zniknęli — wyjaśnił Sprawiedliwość Cesarzy.
Miszczuk wydobył z kieszeni rewolwer i strzelił mu między oczy. Mózg ochlapał ścianę
— Przejmuję dowodzenie. Wszyscy agenci świata mają udać się w Andy. Pobrać najlepszy sprzęt. Radary geologiczne, detektory metalu. Na rano chcę mieć Susłowa. Żywego, lub martwego. Lepiej martwego — dodał po chwili namysłu. — Wykonać!
Jedna z dziewcząt chrząknęła ostrożnie patrząc jednocześnie na ciało leżące na podłodze. Krew rozlewała się szeroko.
— Ożywcie to ścierwo — zezwolił łaskawie.
I zniknął.
Wypili.
— Przeproszę państwa na moment ale mam coś na co powinien rzucić okiem archeolog — powiedział gospodarz i zniknął w mroku.
— To który właściwie jest rok? — zagadnął profesor Seleźniecki Mitrofanowa.
— Mamy rok 2486-ty. Oficjalnie. A naprawdę obecnie mamy rok 7114-ty. Tak wynika z wyliczenia tras komet długookresowych i wzajemnej pozycji planet.
— Pańskie obliczenia są błędne — powiedział z wyższością w głosie Pawłowski. — Wedle moich wyliczeń mamy rok 7119-ty.
— A na moim zegarku jest 10 czerwca 7125-go. — zauważył Nodar. — A mój zegarek chodzi bardzo dobrze. Zaryzykuję stwierdzenie, ze działa lepiej niż ja. Zwłaszcza wobec faktu że pewien nadgorliwiec wpakował mi ostatnio serię w brzuch.
Susłow nadszedł dźwigając coś ciężkiego. Za nim przydreptał Dziadek Weteran.
— Profesorze Seleźniecki, jesteśmy jedynym niezależnym i pozostającym poza wszelką kontrolą instytutem naukowym na tej planecie. Właściwie nie prowadziliśmy badań archeologicznych ale co pan powie na taki artefakt?
Położył na stole kawał odłamanej od czegoś platynowej płyty. Relief na niej przedstawiał dwu mężczyzn w slipkach z wiszącymi na pasach nożami którzy trzymali tarczę z wizerunkiem planety. Na tarczy świecił się jeszcze ciągle mały punkt wykonany z czystego radu.
Twórcom miasta kanałowego — brzmiał napis wykonany po niemiecku gotykiem.
— Co pan na to?
Ciało człowieka z Grenlandii. Dokładnie takie samo. Nazistowskie orły na brzegach plakietki.
— Oni wygrali globalny konflikt — powiedział Mitrofanow. — Rządzili planetą przez tysiące lat a nasi przodkowie siedzieli w obozach pracy. I ogrodach zoologicznych.
Profesor przymknął oczy i myślał przez dłuższą chwilę.
— Wycięto nam pięć tysięcy lat.
Dziadek Weteran pochylił się nad płytą. Oczy zabłysły mu dziwnym światłem.
— Hitlerszczaki — powiedział.
Susłow spoważniał.
— Wśród kodów do teleportera odkryliśmy także kilka zaszyfrowanych pod kryptonimami Miast.Kan., Phoeb., Olymp. Potrzebujemy archeologa. Aparatura jest już gotowa. Polecimy tam sprawdzić.
— Co sprawdzić?
Mitrofanow uśmiechnął się lekko.
— Na ziemi jak pan zapewne sam zauważył cała cywilizacja zbudowana po okresie załamania została zniszczona. Całkowicie zniszczona. Destrutoxem. Rozpuszczono całe miasta. Była to przy okazji globalna katastrofa ekologiczna. Zginęły tysiące różnych gatunków. Potem biosfera była zrekonstruowana i ten proces jeśli nasze badania naukowe nie są błędne ciągle postępuje. W ciągu ostatniego stulecia przybyło dwanaście tysięcy nowych gatunków owadów znanych z archiwalnej literatury lecz, które nie występowały wcześniej.
— Sugerujecie, że Stary Prezydent. Nie to śmieszne.
— Sam widziałem na stacji kadzie z klonującymi się wielorybami — powiedział Sergiej.
— Czy, wybaczcie głupie pytanie, jesteście pewni tej dziury w historii? — zapytał Rylski.
— Proszę obliczyć sobie ile czasu zajęło by mu dotarcie do Proksimy Centaurii za pomocą techniki z końca dwudziestego pierwszego wieku.
— Nie mam pojęcia. Pięćset lat?
— Nawet jeszcze nie zdążyłby wrócić.
— Dobrze. Zgoda. Wycięto nam pięć tysięcy lat historii. W porządku. Wszystko to robota starego Prezydenta.
— Kopniemy się na marsa. — powiedział Susłow. — Myślimy że tam nie rozpylano destrutoxu. A nawet jeśli został rozpylony to potwierdzi to tylko nasze podejrzenia. Zostaną kanały, zerodowany cement i inny skład atmosfery niż w przypadku dawnych opracowań.
—Świetnie. Ja pogrzebię szpachelką... — zdeklarował się profesor Jakub.