— Premierem? — zdziwił się profesor.
— Tak. Przecież tam gdzie jest prezydent powinien być także premier stojący na czele rządu. Pełniłem kiedyś tą funkcję, byłem też szefen służb specjalnych.
— A agenci? Kim oni są? — zaciekawił się astronom. — Wasi dawni urzędnicy? Członkowie rządu? Ludzie waszych służb specjalnych?
— Nie. Tamci dawno umarli. Lodówki mogą służyć tylko wybranym. Agentów produkujemy w przeważającej częsci metodami inżynierii genetycznej. Kieruję siatką stu osiemdziesięciu agentów rozsianych po całym świecie i jeszcze stu pięćdziesięcioma kandydatami w fazie nowicjatu. — Ale nie będziemy rozmawiali tu na mrozie — ponownie łyknął tlenu. — Zapraszam do mnie.
— Nic z tego — powiedział Nodar. — Nigdzie nie pójdziemy. Może to pana zdziwi ale nie chcemy skończyć tak jak oni.
— Nic nie zmieni Polaka, nic nie zmieni Rosjanina. Można wymienić geny i kolor skóry, ale nie zmieni się mentalności — westchnął przybysz.
— Jestem Gruzinem — zaprotestował Nodar, ale Miszczuk go nie słuchał.
— Cwaniactwo, pociąg do rozwiązań siłowych niechęć wobec obcych, nieufność — kontunuował z radosnym uśmiechem — Dodajmy do tego kodeks Bushido i mamy na co sobie zapracowaliśmy. A tak się staraliśmy. Myślicie że to łatwo odbudować cywilizację od podstaw? A nam się udało.
— Kim oni są? — zapytał profesor wskazując gestem sarkofagi.
Tomasz uśmiechnął się.
— Cóż to co tu widzicie to największa zbrodnia w historii tej i kilku innych galaktyk. Zapewne, łącza nadświetlne nie sięgają wystarczająco daleko. Z drugiej strony to akt najwyższego humanitaryzmu.
— Co ma oznaczać ten bełkot? — zaciekawił się renegat.
— Co w sarkofagach to Ubermensche. Nadludzie. Swojego czasu kilku nieco oblatanych w świecie neonazistów postanowiło wyhodować rasę doskonałą. Mam wrażenie że ich dzieło trochę ich przerosło. Założyli produkcję taśmową nadludzi. Genetycznie całkiem udana konstrukcja — ponownie łyknął tlenu. Zasapał się. — Ale społecznie gdzie im do was. Początkowo łazili po świecie, byli nawet pożyteczni, tacy silni i grzeczni zupełnie jak dobrzy wujaszkowie ludzkości. Tyle tylko że czterdzieści procent ich genów pochodziła od niejakiego Adolfa Hitlera, stąd zresztą nazwa — homo spaiens hitlericus. Słyszeliście o kimś takim?
— Obłędne teorie rasistowskie? — upewnił się profesor Janusz.
— Hitlerszczaki — szepnął Dziadek Weteran.
— Zgadza się. Wybili resztę ludzkości do nogi. Niedobitki zamknęli w ogrodach zoologicznych a potem radośnie ruszyli na podbój wszechświata. Spustoszyli dwadzieścia systemów słonecznych. Doprowadzili do zagłady siedmiu ras rozumnych. Ziemian mógł pokonać tylko ziemianin. Koćko walczył jeszcze za swojej kadencji przeciw niemieckim terytoriom koncesyjnym i znał ich taktykę. Ja też się przyłożyłem — znowu łyknął tlenu. — Pokonaliśmy ich. A potem cóż. Ja jestem z ziemi tak jak oni i wy. Ofiarowaliśmy im łaskę. Zapakowaliśmy ich do sarkofagów. Wszystkich sto czterdzieści miliardów płowowłosych olbrzymów o inteligencji tysiąca IQ. I włączyliśmy im takie małe wirtual reality. Indywidualny program dla każdego. Rozmnożyć się nie mogli. W snach podbijali nadal kosmos, budowali obozy koncentracyjne pod innymi słońcami. A dla was po wypuszczeniu z zoo musieliśmy zbudować inną historię. Nikt nie powinien o tym pamiętać.
— Zniszczyłeś wszystko. Cały dorobek ich cywilizacji — wściekł się profesor. — Destrutoxem. Przy okazji rozwaliliście kupę innych rzeczy... Zabytki które były dla nas ważne.
— To nie ja. Decyzję podjął Prezydent. Nie było czasu na delikatne metody. Można wymazać ludziom pamięć ale na widok tych ruin wszystko by wróciło. Kiedyś i ja byłem archeologiem. Wolałby pan, żeby ludzkość czerpała taki wzorce? Proszę mi uwierzyć, że lepiej jest tak jak jest. Przecież jesteście zadowoleni za tego jak żyjecie. Nikt na ziemi nie cierpi głodu. I możecie poznawać o podstaw tyle dziedzin nauki.
— Zniszczyliście ziemię aby ukryć świadectwa tej zbrodni.
— Nazywacie to zbrodnią? Hmm... Właściwie to ja pierwszy tak to określiłem. Co drugi z nich został dyktatorem. Mam zapisane ich wizje. Czy miałem ich zesłać na bezludną planetę skąd nawiali by wcześniej czy później aby nieść zagładę kolejnym rasom kosmosu? A może lepiej było im pomóc w podboju, czy może wybić do nogi, zastrzelić czy zagazować? A to co zostało zniszczone zapisaliśmy i możemy odtworzyć. Jeśli zajdzie potrzeba.
— Tak jak park w Łazienkach? — zagadnął złośliwie Sergiej.
— To i tam was zaniosło? Powiem trochę inaczej. Niektóre zabytki zachowaliśmy w stanie nietkniętym i zmagazynowaliśmy na stacji. Zamek w Malborku, parę co ciekawszych kawałków różnych miast. Zdaje się coś koło stu osiemdziesięciu tysięcy kawałków.
— Bzdura — powiedział Susłow ostro.
— Stacja orbitalna jest cylindrem o średnicy sześćdziesięciu kilometrów i długości nieco ponad stu kilometrów. Powleczona srebrem próby 999. No oczywiście gdzieniegdzie ma ogniwa fotoelektryczne
— Ale przecież... — zaczął Pawłowski potem palnął się w głowę. — Wydaje się dwa razy mniejsza! To takie złudzenie w astronomii jak przy mierzeniu średnic brył lodu silnie odbijających światło?
— Zgadza się. Policzycie kubaturę tego obiektu za sami się przekonacie. Ale to nie ważne. W każdym razie nie wasze zmartwienie.
— Dobra. I co dalej się z nami stanie? — zagadnął Susłow.
Szpieg uśmiechnął się z wysiłkiem. Brakowało mu tlenu.
— A co ma się stać? Położycie się grzecznie a ja wam włączę dobranockę jaką tylko sobie zażyczycie.
— Tak po prostu?
Miszczuk odwrócił się w stronę profesora Janusza.
— Gdy przed trzystu laty postanowiliśmy odtworzyć nasz naród znalazłem ośmioro Polaków. Ośmioro na całej plancie. Dodaliśmy do tego trochę Indian dla poniesienia szlachetności rasy i japończyków ze względu na ich pracowitość i honorowość. Dostaliście potrzebną literaturę i wzorce kulturowe. Zabawnie się to wszystko poplątało, ale ogólnie Prezydent jest zadowolony z efektów. Bardziej niż z tych czarnych ruskich czczących Lenina. — Susłow wciągnął głośno powietrze. — Stwórca w pewien sposób musi być odpowiedzialny za efekty swoich poczynań.
— A jeśli się nie zgodzimy? — zagadnął Nodar.
— Nie macie wyboru. Nie jesteście w stanie mnie zabić a dla mnie nie będzie to niczym trudnym.
Premier wyciągnął z laptopa cieniutki kabelek i wcisnął sobie w złącze koło ucha.
— Naprawdę tak myślisz? — w dłoni Nodara błysnęła lufa miotacza. Jego oczy lśniły. — Zastrzelę cię jak psa. A potem poszukamy tego sukinsyna Koćki. Obojętnie jak duża jest stacja, wcześniej czy później go znajdziemy.
— Myślę, że może potrafiłbyś to zrobić — powiedział ostrożnie szpieg. — Możemy się dogadać.
Uśmiechał się lekko. Rościsław patrzył na zegarek i nagle skoczył. Złapał Miszczuka za gardło i pchnął go tak by stanął między Nodarem a oknem w wierzy. Profesor Janusz nie wiedział dlaczego to robi ale natychmiast mu pomógł. Nodar przyłączył się unieruchamiając wierzgające nogi. Susłow w zdumieniu patrzył na nich.
Nastąpił oślepiający błysk. Ciało zwiotczało i padło na posadzkę. Promień lasera wypalił w piersi Tomasza Miszczuka dziurę którą ciężko byłoby zasłonić czapką. Otworzył oczy. Poszukał wzrokiem Pawłowskiego.
— To było cholernie sprytne. Wyliczyłeś czas na medal. Jesteś dobrym astronomem. Pozdrówcie księżniczkę Helenę — powiedział, a potem oczy odwróciły mu się do góry i opadł na ziemię. Z ust wyciekało mu trochę krwi.
— No cóż możemy sobie pogratulować — powiedział profesor Seleźniecki. — Właśnie od podstaw stworzyliśmy zbrodnię.
— Jak...? — zapytał Susłow.
— Uruchomił gigawatowy laser ze stacji. Ale jesteśmy daleko od ziemi więc musiało potrwać zanim wiązka dotarła do nas.