Talbot roześmiał się jowialnie, słysząc tę żartobliwą reprymendę, skłonił się głęboko i odszedł. Sącząc parujący poncz, Amanda uważnie rozejrzała się dokoła. Pisarze, wydawcy, ilustratorzy, drukarze, prawnicy, a nawet jeden czy dwóch krytyków, wszyscy krążyli po salonie i rozmawiali, przechodząc od jednej grupki gości do drugiej. Wszędzie słychać było ożywione głosy i częste wybuchy śmiechu.
– Amando! Witaj, moja droga! – rozległ się wesoły, srebrzysty głos. Amanda zobaczyła, że zbliża się do niej Francine Newlyn, atrakcyjna, jasnowłosa wdowa. Francine zdobyła popularność jako autorka sześciu powieści sensacyjnych, w których niepoślednią rolę odgrywała bigamia, morderstwo i cudzołóstwo. Choć osobiście Amanda uważała jej książki za nieco przesadnie sentymentalne, to jednak przeczytała je z przyjemnością. Szczupła, pełna gracji Francine pielęgnowała znajomości z pisarzami, zwłaszcza z tymi, którzy zdobyli uznanie i popularność. Amanda lubiła z nią rozmawiać, ponieważ rozmiłowana w plotkach Francine wiedziała wszystko o wszystkich. Sama Amanda jednak bardzo uważała, żeby nie powiedzieć jej o sobie nic, czego nie chciałaby zdradzić całemu londyńskiemu towarzystwu.
– Moja droga Amando, jak miło cię widzieć – powiedziała miękko Francine. Jej szczupłe palce w rękawiczkach wdzięcznie obejmowały grubą nóżkę kielicha. – Jesteś chyba jedyną rozsądną osobą, która dzisiaj przekroczyła progi tego domu.
– Nie wiem, czy na takim przyjęciu rozsądek może się na cokolwiek przydać – odrzekła z uśmiechem Amanda. – Wdzięk i uroda są tu bez wątpienia o wiele milej widziane.
Francine odpowiedziała jej z szelmowskim błyskiem w oku:
– Jakie to szczęście, że my obie posiadamy wszystkie te trzy cechy. Jesteśmy rozsądne, ale też pełne wdzięku i urodziwe.
– Tak, to wielkie szczęście – przytaknęła Amanda ironicznie. – Powiedz mi, jak ci idzie praca nad najnowszą powieścią?
Francine spojrzała na nią ostro, udając oburzenie.
– Jeśli już musisz wiedzieć, to jak z kamienia. Amanda uśmiechnęła się współczująco.
– Na pewno wkrótce znów zaczniesz pisać.
– Nie znoszę pracować bez odpowiedniej inspiracji. Postanowiłam, że nie będę dalej tworzyć, dopóki nie znajdę czegoś lub raczej kogoś, kto da mi twórcze natchnienie.
Widząc drapieżną minę Francine, Amanda nie wytrzymała i roześmiała się. Upodobanie atrakcyjnej wdowy do romansów było w światku wydawniczym szeroko znane.
– Czy masz już kogoś konkretnego na uwadze?
– Jeszcze nie… chociaż kilku kandydatów przychodzi mi na myśl. – Francine wdzięcznie przechyliła kieliszek i wypiła łyczek ponczu. – Na przykład nie miałabym nic przeciwko bliższej przyjaźni z tym fascynującym panem Devlinem.
Amanda nigdy osobiście go nie spotkała, jednak często słyszała, jak w rozmowach wymieniano jego nazwisko. John T. Devlin był postacią szeroko znaną w literackim światku Londynu. Ten człowiek o niejasnej przeszłości w ciągu minionych pięciu lat zmienił niewielki zakład drukarski w największy dom wydawniczy w mieście. Mówiono, że odniósł swój spektakularny sukces, nie licząc się z zasadami moralności ani uczciwej konkurencji.
Posługując się urokiem osobistym, oszustwem oraz przekupstwem, ukradł najlepszych autorów innym wydawcom i zachęcił ich do pisania skandalicznych powieści sensacyjnych. Umieszczał ogłoszenia reklamujące owe książki we wszystkich popularnych czasopismach i płacił ludziom, żeby wyrażali się o nich z zachwytem na przyjęciach i w tawernach. Kiedy krytycy z oburzeniem stwierdzali, że książki z jego wydawnictwa, czytywane przez łatwo poddające się wpływom społeczeństwo, są zagrożeniem dla wszelkich wartości, Devlin posłusznie zaczął publikować oświadczenia, w których ostrzegał potencjalnych czytelników, że dana powieść jest wyjątkowo drastyczna i pełna przemocy. Sprzedaż książek rosła błyskawicznie.
Amanda widziała siedzibę firmy Johna T. Devlina, czteropiętrowy budynek z białego kamienia, stojący na rogu ruchliwej ulicy Holborn i Shoe Lane, lecz nigdy nie weszła do środka. Mówiono jej jednak, że za wahadłowymi szklanymi drzwiami, na piętrzących się aż po sufit półkach, stały setki tysięcy książek, które były do dyspozycji czytelników korzystających z wypożyczalni. Każdy z dwudziestu tysięcy klientów wypożyczalni corocznie musiał wnieść pewną opłatę za przywilej korzystania z książek Devlina. W galeriach na piętrze leżały stosy książek na sprzedaż. Mieściły się tam również introligatornia, dział drukarski i oczywiście osobiste biura pana Devlina.
Pół tuzina wozów dostawczych stale dowoziło prenumeratorom zamówione czasopisma i książki. Od nabrzeża codzienne odbijały wielkie statki, żeby dostarczyć zamówione książki do innych krajów. Devlin z pewnością zbił fortunę na swoich podejrzanych interesach, ale Amanda wcale go za to nie podziwiała. Słyszała o tym, jak doprowadził innych, mniejszych wydawców do upadku i jak zniszczył kilka objazdowych wypożyczalni, które z nim konkurowały. Nie podobało jej się, że jest tak wpływową postacią w środowisku literackim i swoje wpływy wykorzystuje w niegodziwy sposób, dlatego też dokładała wszelkich starań, żeby uniknąć spotkania z nim.
– Nie miałam pojęcia, że pan Devlin dziś się tutaj zjawi -powiedziała, ściągając brwi. – Dobry Boże, trudno mi sobie wyobrazić, że pan Talbot się z nim przyjaźni. Z tego, co słyszałam, Devlin to łajdak.
– Moja droga Amando, nikt z nas nie może sobie pozwolić na to, żeby nie przyjaźnić się z panem Devlinem – odparła Francine. – Tobie też by się przydało pozyskać jego sympatię.
– Dotychczas jakoś sobie bez niej dawałam radę. A ty, Francine, zrobisz najlepiej, jeśli będziesz się od niego trzymać z dala. Romans z takim człowiekiem to najgorszy pomysł, jaki…
Urwała nagle, ponieważ w tłumie mignęła jej znajoma twarz. Serce w niej zamarło; ze zdziwienia gwałtownie zamrugała.
– Co się stało, Amando? – spytała wyraźnie zdumiona Francine.
– Wydawało mi się, że widziałam… – Zakłopotanej Amandzie wystąpiły na czoło krople potu. Spoglądała na kłębiący się tłum gości, ale bicie serca głuszyło wszystkie inne dźwięki. Zrobiła krok do przodu, cofnęła się i zaczęła gorączkowo rozglądać się na boki. – Gdzie on jest? – wyszeptała, oddychając o wiele szybciej niż normalnie.
– Amando, źle się czujesz?
– Nie, ja… – Wiedząc, że zachowuje się dziwnie, starała się odzyskać panowanie nad sobą. – Wydawało mi się, że widziałam… kogoś, z kim nie chciałabym się spotkać.
Francine spoglądała domyślnie to na Amandę, to na krążących wokół gości.
– A dlaczegóż to nie chcesz się z kimś spotkać? Czy to jakiś niesympatyczny krytyk? A może jakaś przyjaciółka, z którą się pokłóciłaś? – Rozciągnęła usta w chytrym uśmiechu. – A może to były kochanek, który nieelegancko zachował się przy rozstaniu?
Ta prowokacyjna sugestia miała na celu jedynie rozdrażnienie Amandy, ale okazała się tak bliska prawdy, że policzki zrobiły się gorące.
– Nie opowiadaj głupstw – odrzekła szorstko, pociągając łyk ponczu. Sparzyła sobie język i do oczu napłynęły jej łzy.
– Nigdy nie zgadniesz, kto się do nas zbliża. – Francine uśmiechnęła się frywolnie. – Jeśli to z panem Devlinem nie chciałaś się spotkać, to obawiam się, że jest już za późno.
Amanda wiedziała, co zobaczy, zanim jeszcze podniosła wzrok.
Zdumiewająco niebieskie oczy spoglądały na nią spokojnie. Usłyszała ten sam głęboki głos, który tydzień temu szeptał jej czułe słówka. Teraz przemówił uprzejmie i beznamiętnie.