– Pani Newlyn, mam nadzieję, że przedstawi mnie pani swojej towarzyszce.
Francine roześmiała się gardłowo.
– Nie jestem pewna, czy ta dama sobie tego życzy. Niestety, usłyszała opinie o panu, nim miała okazję pana poznać.
Amanda nie mogła złapać tchu. Przed nią, choć wydawało się to niemożliwe, stał jej urodzinowy gość, „Jack", człowiek, który ją obejmował, całował i pieścił w półmroku przytulnego salonu. Wydawał jej się dzisiaj wyższy, większy i smaglejszy, niż zapamiętała. W jednej sekundzie przypomniała sobie ciężar jego ciała, twarde mięśnie ramion… słodkie, gorące, namiętne usta.
Czuła, że robi jej się coraz goręcej i kolana zaczynają się jej trząść. Powtarzała sobie, że nie może urządzić sceny na przyjęciu, nie wolno jej zwrócić niczyjej uwagi. Zrobi wszystko, co może, żeby ukryć ich wspólny, zawstydzający sekret. Chociaż z wielkim trudem wydobywała z siebie głos, udało jej się niepewnie wypowiedzieć kilka słów.
– Francine, możesz mi przedstawić tego pana. – Dostrzegła błysk rozbawienia w oczach Devlina, świadczący o tym, że nie uszedł jego uwagi nacisk, jaki położyła na słowo „pan".
Przyjaciółka przyjrzała się im obojgu z namysłem.
– Nie zrobię tego – powiedziała w końcu, wprawiając Amandę w osłupienie. – Jest dla mnie całkiem oczywiste, że już się kiedyś spotkaliście. Może ktoś zechciałby mi wyjaśnić, w jakich okolicznościach to się wydarzyło?
– Nie będzie żadnych wyjaśnień – odparł Devlin, osładzając szorstką odpowiedź czarującym uśmiechem.
Zafascynowana Francine spoglądała to na Devlina, to na Amandę.
– Niech i tak będzie. Zostawiam was samych, żebyście zadecydowali, czy się znacie, czy nie – stwierdziła i roześmiała się beztrosko. – Ale ostrzegam cię, Amando, że i tak wyciągnę z ciebie tę historię.
Amanda ledwo zauważyła odejście przyjaciółki. Była zmieszana, oburzona, zdenerwowana… zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć. Kiedy łapała oddech, powietrze zdawało się palić jej płuca. John T. Devlin… Jack… stał przed nią cierpliwie, wpatrując się w nią czujnie niczym tygrys w ofiarę.
W panice pomyślała, że Devlin z łatwością może ją zniszczyć. Za pomocą kilku słów, potwierdzonych przez panią Bradshaw, mógł zrujnować jej reputację, karierę, odebrać jej źródło dochodu.
– Proszę pana – wydusiła wreszcie, sztywno i z godnością, -r Może zechce mi pan wyjaśnić, jak to się stało, że w zeszłym tygodniu przyszedł pan do mojego domu, i dlaczego mnie pan okłamał?
Jack patrzył na Amandę z coraz większym uznaniem. Chociaż najwyraźniej była wystraszona i nastawiona wrogo, to spoglądała na niego wyzywająco, z błyskiem determinacji w oku. Widać było, że jest odważna.
Spoglądał na nią z takim samym uczuciem nagłego olśnienia, jakiego doznał, kiedy stanął w progu jej domu i zobaczył ją pierwszy raz. Była wspaniale zbudowaną kobietą o aksamitnej skórze, kręconych rudych włosach i krągłych, pociągających kształtach. A Jack potrafił docenić dobry styl. Miała miłe, choć może nie klasycznie piękne rysy, natomiast oczy… jej oczy były niezwykłe. Szare jak deszczowy wiosenny dzień, zdradzające inteligencję i pełne wyrazu.
Na jej widok uśmiech sam wykwitał mu na twarzy. Miał ochotę całować jej surowo zaciśnięte usta, aż staną się miękkie i gorące z pożądania. Chciał ją uwodzić i drażnić się z nią. A przede wszystkim chciał poznać osobę, która w swoich książkach stworzyła postacie kryjące pod powłoką chłodu i dobrego wychowania tak wiele gwałtownych uczuć. Autorka takich powieści powinna być raczej kobietą bywałą w świecie, a nie starą panną z prowincji.
Zanim spotkał ją osobiście, często myślał o tym, co napisała. Teraz, po ostatnim niezapomnianym spotkaniu, chciał bardziej się do niej zbliżyć. Stanowiła dla niego wyzwanie, zaskakiwała go, imponowała mu tym, że samodzielnie osiągnęła sukces. Pod tym względem byli bardzo do siebie podobni.
Na dodatek miała klasę, której Jackowi brakowało, choć bardzo ją podziwiał. Intrygowało go, w jaki sposób potrafi jednocześnie zachowywać się tak naturalnie i z dystynkcją godną prawdziwej damy. Zawsze mu się wydawało, że te dwie cechy są nie do pogodzenia.
– Amando… – zaczął, lecz ona natychmiast go poprawiła, sycząc z oburzeniem:
– Panno Briars!
– Panno Briars – zaczął jeszcze raz. – Gdybym nie wykorzystał okazji, jaką tamtego wieczoru dał mi los, żałowałbym tego przez resztę swoich dni.
Jej pięknie zarysowane brwi zbiegły się w surowym grymasie.
– Zamierza mnie pan skompromitować?
– Nie planowałem tego – odrzekł z namysłem, ale w jego oczach zamigotały figlarne ogniki. – Niemniej jednak…
– Niemniej jednak… – powtórzyła ostrożnie, czekając na dalszy ciąg.
– To byłaby niezła pożywka dla plotkarzy, prawda? Szacowna panna Briars wynajmuje mężczyznę, żeby zaznać z nim cielesnych uciech. Bardzo bym nie chciał, żeby spotkał panią taki wstyd. – Uśmiechnął się, Amanda jednak ani drgnęła. -Wydaje mi się, że powinniśmy dokładniej tę sprawę omówić. Chciałbym wiedzieć, co może mi pani zaoferować, żeby zachęcić mnie do milczenia.
– Zamierza pan mnie szantażować? – Amanda czuła, że narasta w niej furia. – Ty niegodziwy, zdradziecki, podły…
– Radziłbym ściszyć trochę głos – przerwał z udaną troską. -Właściwie dobrze by było, gdybyśmy trochę później porozmawiali na osobności. I proponuję to w trosce o pani reputację, nie o moją.
– Nigdy – odcięła się zdecydowanie. – Najwyraźniej nie jest pan dżentelmenem i nie zamierzam panu nic oferować ani do niczego pana zachęcać.
Oboje jednak wiedzieli, że Devlin ma nad Amandą przewagę. Uśmiechnął się leniwie, jak ktoś, kto dobrze wie, jak osiągnąć to, czego się pragnie, i który nie cofnie się przed niczym, żeby dopiąć swego.
– Spotka się pani ze mną – stwierdził z przekonaniem. -Nie ma pani wyboru. Widzi pani… Mam coś, co do pani należy, i zamierzam zrobić z tego użytek.
– Ty łajdaku – wymamrotała z odrazą. – Chcesz powiedzieć, że ukradłeś coś z mojego domu?
Roześmiał się głośno i swobodnie, czym przyciągnął uwagę wielu osób, które teraz spoglądały na nich z zaciekawieniem.
– Mam twoją pierwszą powieść – wyjaśnił.
– Co takiego?
– Twoją pierwszą powieść – powtórzył, z rozbawieniem patrząc, jak na jej oblicze powoli wpełza grymas złości. -Tytuł brzmi Historia damy. Właśnie wszedłem w jej posiadanie. To niezła powieść, chociaż wymaga dokładnej redakcji, zanim będzie gotowa do wydania drukiem.
– To niemożliwe, żebyś ją miał! – zawołała, dusząc w sobie potok wyzwisk, żeby jej ostry język nie przyciągnął zbyt wielkiej uwagi zgromadzonych gości. – Wiele lat temu sprzedałam ją za dziesięć funtów panu Groverowi Steadmanowi. Kiedy tylko dał mi pieniądze, zupełnie przestał się nią interesować i o ile wiem, schował rękopis do szuflady.
– Cóż, kupiłem tę powieść niedawno, wraz ze wszystkimi prawami do niej. Steadman słono sobie za nią policzył. Od czasu kiedy odstąpiłaś mu rękopis, twoje akcje bardzo poszły w górę.
– Nie ośmieliłby się sprzedać jej tobie – stwierdziła z przejęciem.
– Obawiam się, że jednak to zrobił. – Jack przybliżył się do niej i powiedział konfidencjonalnie ściszonym głosem: -Prawdę mówiąc, to była przyczyna mojej wizyty w twoim domu. – Stał tak blisko Amandy, że dobiegał go lekki zapach cytryny bijący od jej włosów. Nie dotykał jej, ale wyczuł, że jej ciało stało się sztywne z napięcia. Czyżby wspominała ich gorące pieszczoty? Cierpiał potem przez długie godziny, tęskniąc za dotykiem jej miękkiej, aksamitnej skóry. Niełatwo mu było wtedy wyjść i zostawić ją samą, nie potrafił jednak odebrać jej niewinności, podszywając się pod kogoś innego.