Jacka posadzono obok Francine Newlyn. Wyczuwał, że sąsiadka ma wobec niego ukryte zamiary, ale chociaż uznał ją za kobietę atrakcyjną, to jednak nie sądził, by warto było starać się nawiązać z nią romans, zwłaszcza że nie lubił, kiedy ktoś zdradzał szczegóły z jego życia prywatnego gromadzie plotkarzy. Ręka Francine wciąż zsuwała się pod stół i lądowała na jego kolanie. Odsuwał ją za każdym razem, ale uparcie wracała i wędrowała coraz wyżej.
– Pani Newlyn – mruknął w końcu. – Pani zainteresowanie bardzo mi pochlebia, jeśli jednak nie zabierze pani ręki z mojego kolana…
Francine cofnęła rękę i spojrzała na niego z kocim uśmiechem, udając zdumienie.
– Proszę mi wybaczyć – zamruczała. – Po prostu straciłam równowagę i musiałam się o coś oprzeć. – Wzięła kieliszek sherry i delikatnie pociągnęła łyk trunku. Czubkiem języka zlizała złocistą kropelkę, która została na szklanej krawędzi. – Takie silne uda – powiedziała cicho. – Na pewno często pan ćwiczy.
Jack zdusił westchnienie i spojrzał na drugi stół, przy którym siedziała Amanda Briars. Rozmawiała właśnie z ożywieniem z dżentelmenem siedzącym u jej lewego boku. Dyskutowali o tym, czy nowe, publikowane w comiesięcznych odcinkach powieści to prawdziwa literatura. Ostatnio często nad tym dyskutowano, ponieważ kilku wydawców – włącznie z nim samym – wydawało powieści w odcinkach, jednak bez większego powodzenia.
Z przyjemnością patrzył na oświetloną świecami twarz Amandy, na przemian zamyśloną, rozbawioną, to znów ożywioną. Szare oczy błyszczały jaśniej niż wypolerowane srebro.
W przeciwieństwie do innych obecnych na przyjęciu kobiet, które tylko dłubały w potrawach na talerzu ze stosownym dla dam brakiem apetytu, Amanda jadła ze smakiem. Najwyraźniej jednym z przywilejów staropanieństwa była możliwość spożywania w towarzystwie obfitych posiłków. Była naturalna i bezpretensjonalna, odświeżająco odmienna od innych światowych kobiet, które zdarzyło mu się poznać. Pragnął zostać z nią sam na sam. Zazdrościł siedzącemu obok niej dżentelmenowi, który najwyraźniej bawił się dużo lepiej niż inni goście.
Francine Newlyn uparcie przyciskała nogę do nogi Jacka.
– Mój drogi panie Devlin – powiedziała miękkim głosem. – Nie odrywa pan wzroku od panny Briars. Chyba dżentelmen taki jak pan nie może się nią zainteresować.
– A dlaczego nie?
Wybuchnęła perlistym śmiechem.
– Ponieważ jest pan młodym, pełnym temperamentu mężczyzną w kwiecie wieku, a ona to… cóż, to chyba oczywiste, prawda? Owszem, mężczyźni lubią pannę Briars, ale tak, jak się lubi siostrę albo ciotkę. Takie kobiety nie wzbudzają w nikim romantycznych uczuć.
– Skoro pani tak twierdzi – odrzekł bezbarwnie. Uwodzicielska wdowa wyraźnie uważała, że jest nieporównanie bardziej pociągająca od Amandy i do głowy jej nawet nie przyszło, że ktoś może woleć od niej tę starą pannę. Jack jednak poznał takie kobiety jak Francine i wiedział, co się kryje za piękną powierzchownością… lub, ściśle mówiąc, czego tam na pewno nie znajdzie.
Lokaj nałożył mu na talerz porcję pieczonego bażanta, a Jack westchnął z rezygnacją na myśl o czekającym go długim wieczorze w towarzystwie uwodzicielskiej blondynki. Wydawało mu się, że dzielą go całe wieki od jutrzejszej wizyty Amandy.
4
Przyślę powóz jutro o dziesiątej.
– Nie przyjadę.
– Ależ przyjedziesz.
Ten fragment rozmowy nękał Amandę przez całą noc. Słyszała go w snach, kiedy wreszcie udało jej się zasnąć, i sprawił, że rano obudziła się wcześniej niż zwykle. Och, jak bardzo pragnęła dać panu Johnowi T. Devlinowi zasłużoną nauczkę i odmówić skorzystania z powozu, musiała jednak porozmawiać z nim na temat Historii damy, w posiadanie której wszedł tak podstępnie. Nie chciała, żeby ją opublikował.
Napisała tę powieść wiele lat temu, od tego czasu nawet jej nie przeczytała, ale była pewna, że ta wczesna praca miała wiele niedociągnięć w prowadzeniu wątku i przedstawianiu postaci. Bała się, że jeśli Historia damy ukaże się teraz drukiem bez żadnych poprawek, nie znajdzie uznania w oczach recenzentów ani czytelników. Amanda nie miała czasu ani ochoty poświęcać się ciężkiej pracy nad powieścią, za którą dostała jedynie dziesięć funtów, dlatego też chciała koniecznie odzyskać ją od Devlina.
Pozostawała jeszcze sprawa potencjalnego szantażu. Jeśli Jack rozniesie po Londynie plotkę, że Amanda wynajmuje męskie prostytutki, to jej reputacja i kariera literacka legną w gruzach. Musiała jakoś wymóc na Devlinie obietnicę, że nigdy nikomu nie piśnie ani słówka o tym okropnym wieczorze urodzinowym.
Z wielką niechęcią przyznawała przed samą sobą, że obudziła się w niej ciekawość. Chociaż gromiła się w duchu za ciekawską naturę, to bardzo chciała zobaczyć firmę Devlina, jego książki, introligatornię, biura i wszystko inne, co mieściło się w dużym budynku na rogu Holborn i Shoe Lane.
Z pomocą Sukey Amanda upięła włosy w ciasną koronę na czubku głowy i włożyła najskromniejszy ze swoich strojów -wysoko zapinaną suknię z szarego aksamitu, o dostojnie szeleszczącej spódnicy. Jedyną jej ozdobą był wąski pasek, jakby spleciony z jedwabnych sznureczków, zapinany na srebrną klamrę, i biały koronkowy żabot pod szyją.
– Tak musiała wyglądać królowa Elżbieta chwilę przed tym, jak kazała ściąć głowę hrabiemu Essex – stwierdziła pokojówka.
Mimo zdenerwowania, Amanda roześmiała się.
– Ja też mam ochotę ściąć głowę pewnemu panu – przyznała. – Będę jednak musiała ograniczyć się do surowej reprymendy.
– A więc wybiera się pani na spotkanie z wydawcą? -Pociągła twarz Sukey przywodziła na myśl pyszczek jakiegoś czujnego leśnego zwierzątka.
Amanda potrząsnęła głową.
– To nie jest mój wydawca i nigdy nim nie będzie. Mam zamiar dać mu to dzisiaj jasno do zrozumienia.
– Aha. – Pokojówka miała coraz bardziej zaciekawioną minę. – Czy to jakiś dżentelmen, którego poznała pani na wczorajszym przyjęciu? Proszę mi powiedzieć, panno Amando… czy jest przystojny?
– Nie zauważyłam – odparła sucho.
Sukey stłumiła uśmiech zadowolenia i podała chlebodawczyni płaszcz z czarnej wełny.
W tej chwili na progu ukazał się Charles.
– Panno Amando, powóz zajechał – oznajmił. Miał zaczerwienioną twarz od ostrego, listopadowego wiatru. Od jego liberii bił świeży zapach mroźnego powietrza, wymieszany z wonią pudru z białej peruki. Charles wziął pled z krzesła w holu, przełożył przez ramię i poprowadził Amandę do powozu. – Proszę uważać – ostrzegł. – Górny stopień jest oblodzony. Dziś jest bardzo zimno.
– Dziękuję, Charles. – Amanda doceniała troskliwość lokaja. Służący był dość mizernej postury – lokaje na ogół mieli ponad metr osiemdziesiąt wzrostu – ale doskonale wykonywał swoją pracę. Od niemal dwudziestu lat służył wiernie i bez narzekania najpierw rodzinie Briarsów, a teraz samej Amandzie.
Zamglone poranne słońce oświetlało szeregowe domy przy Bradley Square. Pomiędzy dwoma rzędami stojących naprzeciw siebie budynków leżał niewielki ogród, otoczony ogrodzeniem z kutego żelaza. Na rosnących wzdłuż żwirowanych ścieżek roślinach i drzewach bielił się szron. O dziesiątej rano wiele okiennic w oknach sypialni było jeszcze zamkniętych, ponieważ mieszkańcy odsypiali wczorajsze zabawy i przyjęcia.
Oprócz handlarza starzyzną, zmierzającego chodnikiem ku głównej ulicy, i długonogiego policjanta z pałką pod pachą okolica była pusta i cicha. Wiał zimny, orzeźwiający wiatr. Mimo niechęci do zimowych chłodów Amanda cieszyła się, że o tej porze roku odór śmieci i ścieków jest mniej dokuczliwy niż w czasie ciepłych letnich miesięcy.