– Pocałowałem ją – przyznał nagle Jack. – Jej dłonie pachniały cytryną. Czułem… – Nie znajdując słów na wyrażenie tego, co chciał powiedzieć, zamilkł. Ku swemu narastającemu zdumieniu coraz wyraźniej widział, że spotkanie z Amandą mocno nim wstrząsnęło.
– Tylko tyle powiesz? – zapytała z żalem Gemma, zirytowana jego milczeniem. – Cóż, skoro nie potrafisz się zdobyć na lepszy opis, nie dziwię się, że nigdy nie napisałeś powieści.
– Pragnę jej, Gemmo – powiedział cicho. – Ale to nie jest dobrze. Ani dla mnie, ani dla niej. – Urwał i uśmiechnął się ponuro. – Gdybyśmy nawiązali romans, źle by się to skończyło dla obu stron. Wkrótce zapragnęłaby rzeczy, których nie mógłbym jej dać.
– A skąd to wiesz? – zapytała z dobroduszną kpiną.
– Bo nie jestem głupcem. Amanda Briars to kobieta, która potrzebuje czegoś więcej niż namiastki mężczyzny. I w pełni na kogoś takiego zasługuje.
– Namiastka mężczyzny – powtórzyła rozbawiona tym wyrażeniem Gemma. – Dlaczego tak mówisz? Z tego, co słyszałam o twojej anatomii, kochany, jako mężczyzna jesteś bardzo dobrze wyposażony.
Jack postanowił nie wdawać się w dalsze tłumaczenia, wiedząc, że Gemma nie lubi ani nie potrafi rozmawiać o problemach, które nie znajdują konkretnego rozwiązania. On sam też nie widział rozwiązania tej sytuacji. Uśmiechnął się do pokojówki, która weszła do saloniku, niosąc kawę, śmietankę i cukier.
– Cóż – wymamrotał pod nosem. – Dzięki Bogu, na świecie są też inne kobiety, nie tylko Amanda Briars.
Gemma litościwie pozwoliła mu zmienić niewygodny dla niego temat.
– Powiedz tylko słowo, jeśli kiedyś zapragniesz towarzystwa którejś z moich dziewcząt. Przynajmniej tyle mogę zrobić dla swojego drogiego wydawcy.
– To mi o czymś przypomniało… – Jack urwał, wypił łyk gorącej kawy, a po chwili mówił dalej, rozmyślnie zachowując obojętny wyraz twarzy. – Dziś rano w biurze złożył mi wizytę lord Tirwitt. Był niezadowolony z opisu własnej osoby w twojej książce.
– Doprawdy? – spytała Gemma bez większego zainteresowania. – Co ten stary piernik miał do powiedzenia?
– Chciał mnie nadziać na swoją laskę z ostrzem.
Gemma wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.
– Coś podobnego! – Z trudem chwytała oddech. – A ja potraktowałam go tak łagodnie. Nie uwierzyłbyś, o ilu jego wyczynach nie napisałam. Były po prostu zbyt niesmaczne, żeby wydać je drukiem.
– No tak, a przecież trudno ci zarzucić przesadnie dobry smak. Na twoim miejscu nakazałbym personelowi zwiększyć czujność, na wypadek gdyby nasz lord zechciał cię odwiedzić, kiedy już opuści areszt przy Bow Street.
– Nie przyjdzie tu – powiedziała Gemma, ocierając łzę śmiechu, która spłynęła z jej podkreślonego henną oka. – To by tylko potwierdziło te nieprzyjemne plotki. Ale dziękuję ci za ostrzeżenie, kochany.
Jeszcze przez chwilę gawędzili przyjaźnie o interesach, inwestycjach i polityce. Jack lubił ironiczne poczucie humoru Gemmy i jej daleko posunięty pragmatyzm. Oboje zgadzali się, że nie należy w sobie pielęgnować przywiązania do jakiejkolwiek osoby, partii czy ideału. Popierali liberałów lub konserwatystów w zależności od tego, co było korzystniejsze dla ich własnych interesów. Gdyby znaleźli się na tonącym okręcie, byliby pierwszą parą szczurów, która by z niego uciekła, a po drodze ukradliby jeszcze łódź ratunkową.
W końcu kawa w dzbanku wystygła, a Jack przypomniał sobie, że ma jeszcze różne sprawy do załatwienia.
– Już dość czasu ci zająłem – stwierdził, wstając. Gemma nadal półleżała na szezlongu. Pochylił się i ucałował jej wyciągniętą dłoń, dotykając ustami nie skóry, ale licznych pierścieni pobrzękujących na palcach.
Wymienili przyjacielskie uśmiechy i Gemma zapytała z pozorną niedbałością:
– Czy panna Briars będzie dla ciebie pisała?
– Owszem, ale jeśli o nią chodzi, to złożyłem śluby czystości.
– Bardzo mądrze, kochany, bardzo mądrze. – W jej głosie słychać było ciepłą nutę aprobaty, ale w oczach błyszczało rozbawienie, jakby w głębi duszy śmiała się z niego. Jack przypomniał sobie z niepokojem, że tego ranka Oscar Fretwell patrzył na niego z podobnym rozbawieniem. Ciekawe, co też aż tak zabawnego widzieli ludzie w jego stosunku do Amandy Briars?
6
Ku zdziwieniu Amandy umowę z Jackiem Devlinem przyniósł jej do domu nie posłaniec, tylko Oscar Fretwell. Był równie ujmujący jak podczas ich pierwszego spotkania; jego turkusowe oczy spoglądały przyjaźnie i ciepło, a uśmiech wydawał się całkiem szczery. Jego elegancja zrobiła wielkie wrażenie na Sukey, która przyglądała mu się tak bezceremonialnie, że Amanda z trudem tłumiła śmiech. Widać było, że bacznemu spojrzeniu pokojówki nie umknie żaden szczegół, począwszy od starannie ostrzyżonych jasnych włosów, błyszczących niczym moneta prosto z mennicy, a skończywszy na czubkach wypolerowanych czarnych butów.
Sukey uroczyście wprowadziła Fretwella do salonu, jakby chodziło co najmniej o członka rodziny królewskiej.
Zachęcony przez Amandę Fretwell usiadł na fotelu i sięgnął do skórzanej torby, którą miał u boku.
– Pani umowa – oznajmił, wyjmując ciężki plik papierów i szeleszcząc nimi triumfalnie. – Wystarczy, że pani to przejrzy i podpisze. – Uśmiechnął się przepraszająco, kiedy Amanda z uniesionymi brwiami wzięła od niego gruby plik dokumentów.
– Jeszcze nigdy nie widziałam takiej długiej umowy -powiedziała cierpko. – To bez wątpienia sprawka mojego prawnika.
– Pani przyjaciel, pan Talbot, rozważył wszystkie szczegóły i dodał swoje zastrzeżenia, więc umowa rzeczywiście jest niezwykle obszerna.
– Przeczytam ją bez zwłoki. Jeśli wszystko będzie w porządku, podpiszę ją i odeślę jutro. – Odłożyła dokument na bok. Ogarnął ją nastrój radosnego oczekiwania. Nie wyobrażała sobie, że perspektywa współpracy z takim łobuzem jak Jack Devlin tak na nią podziała.
– Mam pani przekazać osobistą wiadomość od pana Devlina – oznajmił Fretwell. Zielononiebieskie oczy błyszczały za szkłami wypolerowanych okularów. – Prosił, żebym pani powiedział, że rani go pani swoją nieufnością. ›
Amanda roześmiała się.
– Równie dobrze mogłabym zaufać wężowi. Przy podpisywaniu umowy ani jednego punktu nie pozostawiłabym bez szczegółowego wyjaśnienia, bo na pewno by to wykorzystał przeciwko mnie.
– Ależ panno Briars! – Fretwell wydawał się szczerze wstrząśnięty. – Jeśli rzeczywiście ma pani takie zdanie o panu Devlinie, to zapewniam panią, że się pani myli! To wspaniały człowiek… gdyby pani tylko wiedziała…
– Gdybym co wiedziała? – zapytała nieufnie, unosząc brew. – No, proszę, niech mi pan powie, cóż takiego wspaniałego widzi pan w swoim szefie? Zapewniam pana, że ma fatalną opinię i chociaż potrafi zachowywać się z pewnym dość wątpliwym wdziękiem, do tej pory nie udało mi się u niego wykryć żadnych oznak prawego charakteru czy sumienia. Chętnie posłucham, dlaczego uważa go pan za wspaniałego człowieka.
– Cóż, zgadzam się, że pan Devlin jest wymagający i pracuje w takim tempie, że trudno dotrzymać mu kroku, ale zawsze jest sprawiedliwy i szczerze nagradza za dobrze wykonane zadania. Ma wybuchowy temperament, przyznaję, ale jest również bardzo rozsądny. W rzeczywistości ma o wiele miększe serce, niż to okazuje. Na przykład, jeśli któryś z jego pracowników długo choruje, po powrocie do zdrowia ma zagwarantowane swoje dawne miejsce pracy. Rzadko który pracodawca tak postępuje.