– Proszę mi oddać tę stronę – powiedział, rozbawiony jej determinacją. Nadal uparcie cofała się przed nim. – To trzeba usunąć.
– Ten fragment zostanie – oświadczyła wojowniczo, zerkając przez ramię, żeby się upewnić, czy Jack nie zapędzi jej w róg pokoju.
Miała dzisiaj na sobie suknię z miękkiej, różowej wełny, obszytą jedwabną tasiemką w nieco ciemniejszym kolorze. Nakrycie głowy, które leżało teraz na biurku, zdobiły chińskie róże, a służące do wiązania go pod brodą długie wstążki spływały aż na podłogę. Różowy kolor sukni podkreślał rumieńce na policzkach Amandy, a prosty krój pozwalał w całej pełni docenić jej kobiece kształty. Jack podziwiał jej inteligencję, ale dzisiaj widział w niej przede wszystkim pociągającą, słodką istotę.
– Pisarze – zauważył z ponurym uśmiechem. – Wszyscy uważacie, że wasze powieści są bez skazy, a ten, kto chce zmienić w nich choćby jedno słowo, to skończony idiota.
– A wydawcy uważają siebie za najinteligentniejszych ludzi pod słońcem – odcięła Amanda.
– Czy mam posłać po kogoś innego, żeby rzucił na to okiem? – Wskazał na kartkę, którą trzymała w ręku. – Usłyszałaby pani opinię trzeciej osoby.
– Wszyscy tutaj pracują dla pana – zauważyła Amanda. -Każdy poprze pańskie zdanie.
– Masz rację – przyznał beztrosko. Wyciągnął rękę po kartkę, a ona jeszcze mocniej zacisnęła na niej palce. – Oddaj mi to, Amando.
– Panno Briars – poprawiła go ostro, ale chociaż się nie uśmiechała, wyczuł, że ta sprzeczka również jej sprawia przyjemność. -1 nie oddam tej kartki. Nalegam, żeby ten fragment pozostał w tekście. I co pan teraz zrobi?
Jack nie potrafił się oprzeć takiemu wyzwaniu. Od rana ciężko pracowali i teraz nabrał ochoty na trochę rozrywki. W Amandzie było coś, co sprawiało, że miał chęć wyprowadzić ją z równowagi.
– Jeśli nie oddasz mi tej kartki, to cię pocałuję – powiedział cicho.
Zdziwiła się.
– Co takiego?
Jack milczał. Słowa nadal drgały między nimi w powietrzu jak kręgi na wodzie, kiedy ktoś wrzuci kamień do stawu.
– Niech pani wybiera, panno Briars. – Jack zdał sobie sprawę, że bardzo by chciał, żeby sprowokowała go do gwałtowniejszej reakcji. Bardzo niewiele brakowało, żeby swoje słowa wprowadził w czyn. Pragnął ją pocałować, od chwili gdy przestąpiła próg biura. Sposób, w jaki surowo zaciskała pełne wargi, doprowadzał go niemal do szaleństwa. Chciał ją całować do zawrotu głowy, dopóki nie osunęłaby się w jego ramiona i nie zaczęła odpowiadać na jego pieszczoty.
Spostrzegł, że Amanda wyprostowała się sztywno, próbując zachować panowanie nad sobą. Policzki jej poczerwieniały, palce zacisnęły się kurczowo na kartce, której tak broniła.
– Jestem pewna, że nie prowadzi pan takich gierek z innymi pisarzami – powiedziała czystym, dźwięcznym głosem, który tak mu się podobał.
– Nie, panno Briars – odrzekł poważnie. – Obawiam się, że tylko pani nastraja mnie tak romantycznie.
Słysząc ostatnie słowa, zaniemówiła. Jej srebrnoszare oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. W tej samej chwili Jack z takim samym zdumieniem stwierdził, że chociaż zamierzał dać jej już spokój, to nie potrafi zapanować nad swoimi reakcjami. Nagle przeszła mu ochota do żartów, a obudziła się w nim jakaś głębsza, silniejsza potrzeba.
Chociaż w jego najlepiej pojętym interesie leżało zachowanie harmonii między nimi, stwierdził, że nie chce, żeby łączyło ich zawodowe koleżeństwo czy namiastka przyjaźni. Pragnął ją drażnić, zbijać z tropu, tak żeby ona również miała zamęt w głowie, taki sam jak on, kiedy była w pobliżu.
– To zapewne swego rodzaju komplement, że zostałam zaliczona do licznego grona dam, które obdarza pan swoimi względami – powiedziała w końcu Amanda. – Zapewniam jednak pana, że wcale się o tego rodzaju względy nie ubiegam.
– Dostanę wreszcie tę kartkę? – zapytał ze zwodniczą łagodnością.
Amanda nagle podjęła decyzję. Zmięła kartkę w ciasną kulę, podeszła do kominka i cisnęła ją w ogień, gdzie papier spłonął w kilka sekund. Niebiesko-białe płomyki tańczyły na brzegach zgniecionej kuli, środek zaś gwałtownie zwęglił się i sczerniał.
– Tej kartki już nie ma – oznajmiła Amanda beznamiętnie. – Postawił pan na swoim. Zadowolony?
Zrobiła tak, żeby rozładować powstałe między nimi napięcie. Atmosfera pozostała jednak dziwnie ciężka i naładowana elektrycznością, jak nieruchome powietrze przed burzą z piorunami. Uśmiech Jacka nie był już taki swobodny.
– Tylko kilka razy w życiu żałowałem, że postawiłem na swoim. Teraz zdarzyło się to po raz kolejny.
– Nie chcę się z panem bawić w jakieś gierki. Chcę tylko skończyć pracę nad powieścią.
– Skończyć pracę – powtórzył i zasalutował jak żołnierz przyjmujący rozkaz od dowódcy. Stanął za biurkiem, oparł się dłońmi o mahoniowy blat i spojrzał na swoje notatki. – W zasadzie praca jest już skończona. Z tych pierwszych trzydziestu stron będzie doskonały pierwszy odcinek. Jak tylko wstawi pani poprawki, o których mówiliśmy, prześlę to do druku.
– Wyda pan dziesięć tysięcy egzemplarzy? – zapytała badawczo, przypominając sobie, że właśnie taki nakład jej obiecał.
– Tak. – Jack uśmiechnął się, widząc jej niepokój. Dobrze wiedział, co ją niepokoi. – Panno Briars, cały nakład sprzeda się doskonale. W tych sprawach mam niezawodny instynkt.
– Możliwe, że pan go ma – odrzekła bez przekonania. -Jednak… ta historia… Wielu czytelników będzie miało wobec niej pewne zastrzeżenia. Jest bardziej sensacyjna i… bardziej drastyczna, niż mi się kiedyś wydawało. Nie oceniłam moralności bohaterki wystarczająco krytycznie…
– I właśnie dlatego powieść świetnie się sprzeda.
Amanda nagle się roześmiała.
– Można powiedzieć, że podobnie jak książka pani Bradshaw.
Jack z przyjemnością i zaskoczeniem stwierdził, że Amanda potrafi śmiać się sama z siebie. Odszedł od biurka i stanął obok niej. Speszona jego bliskością, nie potrafiła mu patrzyć prosto w oczy. Uciekała wzrokiem to do okna, to ku drzwiom, aż wreszcie utkwiła spojrzenie w górnym guziku jego surduta.
– Pani powieść rozejdzie się w większym nakładzie niż głośna książka pani Bradshaw – zapewnił z uśmiechem. – I to nie ze względu na tak zwane drastyczne treści. Opowiedziała pani ciekawą historię w bardzo zręczny sposób. Podoba mi się, że nie wygłasza pani moralizujących komentarzy na temat błędów bohaterki. Czytelnikowi trudno będzie jej nie współczuć.
– Ja jej współczuję – szczerze przyznała Amanda. – Zawsze mi się wydawało, że małżeństwo bez miłości to najgorszy koszmar w życiu. Tak wiele kobiet zmusza się do zamążpójścia z powodów czysto materialnych. Gdyby większa ich liczba była w stanie samodzielnie się utrzymać, nie mielibyśmy tylu panien młodych z niechęcią idących do ołtarza i tylu nieszczęśliwych żon.
– Panno Briars, co za niekonwencjonalne poglądy – zauważył łagodnie.
Ze zdziwieniem spojrzała na jego rozbawioną minę.
– To przecież rozsądne stwierdzenie.
Jack nagle zrozumiał, co jest główną cechą charakteru Amandy. Praktyczność i zdrowy rozsądek nie pozwalały jej akceptować hipokryzji i przestarzałych społecznych przesądów, którym większość ludzi bezmyślnie się podporządkowywała. Właściwie dlaczego kobieta miała wychodzić za mąż tylko dlatego, że tego od niej oczekiwano, skoro mogła uczynić inny wybór?
– Być może większość kobiet uważa, że łatwiej jest wyjść za mąż, niż samodzielnie zarabiać na utrzymanie – powiedział, celowo starając się ją sprowokować.