– Jesteś biciem mojego serca – wyszeptał. – Kiedy cię zobaczyłem pierwszy raz, od razu wiedziałem, że tak może między nami być.
Drżącymi palcami chwyciła go za poły wełnianego surduta. Niejasno zdawała sobie sprawę, że uczucie, które ją ogarnia, to pożądanie i że jest sto razy silniejsze od uczuć, których dotychczas doświadczyła. Tamtej nocy, kiedy tak wspaniale ją pieścił i budził jej zmysły na całkiem nowy świat doznań, był tylko tajemniczym nieznajomym. Teraz odkrywała, że zupełnie co innego czuła, pożądając atrakcyjnego, obcego mężczyzny, a zupełnie co innego, gdy pragnęła kogoś sobie bliskiego. Tyle razy dyskutowali, rozmawiali ze sobą szczerze i śmiali się, że powstał między nimi bliższy związek. Obopólna sympatia i pożądanie zmieniły się w jakieś nieokiełznane, pierwotne uczucie.
Serce ostrzegało ją, że Jack nigdy nie będzie do niej należał. Nigdy go nie zdobędzie. Nie ożeni się z nią ani nie zniesie żadnego ograniczenia swojej wolności. Kiedyś to wszystko pewnie się skończy, a ona znów zostanie sama. Była zbyt wielką realistką, żeby wierzyć, że będzie inaczej.
Kiedy zaczął ją całować, wszystkie te wątpliwości natychmiast wyparowały jej z głowy. Jego natarczywe usta napierały na jej wargi, aż w końcu musiała je rozchylić. Jej reakcja wyraźnie go poruszyła. Jęknął głucho i z zapałem badał językiem wnętrze jej ust. Amanda przywarła do niego mocno, tak że czuł dotyk jej krągłych piersi.
Po chwili oderwał od niej usta, jakby dłużej nie mógł znieść napięcia, i nadal mocno ją obejmując, oddychał niespokojnie.
– Boże – szepnął, wtulając usta w jej loki. – Bliskość twojego ciała doprowadza mnie do szaleństwa. Jesteś taka słodka… taka miękka… – Znów ją pocałował, gorąco, zaborczo, jakby była jakimś smakowitym kąskiem, któremu nie potrafił się oprzeć, jakby tylko jej smak mógł stłumić w nim jakiś wielki głód.
Amanda czuła, jak budzi się w niej rozkosz, wzbiera w każdym zakątku ciała, czekając tylko na impuls, który doprowadzi ją do szczytu i rozładuje napięcie w jednym ekstatycznym wybuchu.
Ręce Jacka wędrowały po gładkim jedwabiu jej sukni. Z głębokiego dekoltu wyłaniały się kusząco pełne piersi, jakby starały się uwolnić z uwięzi. Jack pochylił się, wtulił usta w zagłębienie między nimi i obsypywał pocałunkami nagą skórę. Przez cienki materiał sukni pieścił palcami nabrzmiałe sutki. Amanda załkała cicho, wspominając ich wspólny wieczór w dniu jej urodzin, kiedy pieścił jej obnażone piersi w ciepłym świetle ognia płonącego na kominku. Bardzo pragnęła znów przeżyć tak intymne chwile.
Devlin jakby czytał w jej myślach. Położył dłoń na jej piersi i lekko ją ścisnął.
– Amando, pozwól, że odwiozę cię dzisiaj do domu – poprosił ochryple.
Pobudzone zmysły sprawiły, że nie myślała jasno. Minęła długa chwila, zanim mu odpowiedziała.
– Już zaproponowałeś, żebym skorzystała z twojego powozu – wyszeptała.
– Wiesz, o co cię proszę.
Oczywiście, że wiedziała. Chciał z nią pojechać do domu, pójść do jej sypialni i kochać się z nią w łóżku, w którym dotychczas nie sypiał nikt oprócz niej. Wsparła czoło na jego piersi i niepewnie skinęła głową. Nadszedł już odpowiedni czas. Wiedziała, co ryzykuje, jakie są ograniczenia i możliwe konsekwencje tej decyzji, ale chętnie się na nie wszystkie godziła w zamian za czystą radość z obcowania z Jackiem. Jedna wspólna noc… sto nocy… przyjmie wszystko, co przyniesie jej los.
– Tak – wyszeptała w miękkie, wilgotne płótno koszuli Jacka, na którym zapach jego skóry kusząco mieszał się z lekką wonią krochmalu, wody kolońskiej i świątecznych sosnowych gałęzi. – Tak, pojedź dziś ze mną do domu.
9
Przez resztę wieczoru Amanda nie liczyła upływających godzin. Miała tylko wrażenie, że zanim wyszli ostatni goście, minęła cała wieczność. Wreszcie zaczerwieniem od trunków i świątecznych zabaw rodzice załadowali zmęczone dzieci do czekających powozów. Pary zakończyły prowadzone dyskretnym szeptem rozmowy, wymieniły pożegnalne obietnice i złożyły pośpieszne pocałunki pod zawieszonym nad drzwiami pękiem gałązek jemioły.
Przez ostatnią godzinę przyjęcia Amanda prawie nie widziała Devlina. Żegnał się z gośćmi, odprowadzał ich do drzwi, przyjmował świąteczne życzenia. Uśmiechnęła się mimowolnie, kiedy zrozumiała, co on właściwie robi. Dyskretnie nakłaniał wszystkich do wyjścia i starał się, żeby jak najszybciej wsiedli do swoich powozów. Najwyraźniej chciał się ich pozbyć i zostać z nią sam na sam. Z rzucanych jej ukradkowych spojrzeń odgadła, że Jack boi się, żeby nie zmieniła zdania i nie wycofała zaproszenia.
Tego wieczoru nic jednak nie było w stanie odciągnąć ich od siebie. Jeszcze nigdy Amanda nie czuła się tak pewna swojej decyzji i tak przepełniona radosnym wyczekiwaniem. Czekała z wymuszoną cierpliwością, siedząc w niebiesko-złotym saloniku i w rozmarzeniu kontemplując żółte płomienie buzujące w marmurowym kominku. Kiedy goście się rozjechali, w domu zaroiło się od służby, uprzątającej pokoje po przyjęciu, a muzycy spakowali instrumenty. Wtedy przyszedł do niej Devlin.
– Jack – cicho wypowiedziała jego imię.
Przykucnął u jej stóp i wziął ją za rękę.
Płonący w kominku ogień nierówno oświetlał mu połowę twarzy, podkreślając rysy żółtym blaskiem, a resztę pozostawiając w cieniu.
– Już czas, żebyś pojechała do domu – powiedział, wpatrując się w nią bez zwykłej u niego pewności siebie i rozbawienia. Spojrzenie miał ważne i skupione, jakby starał się czytać w jej myślach. – Chcesz wracać sama? – ciągnął łagodnym tonem. – Czy mam ci towarzyszyć?
Dotknęła czubkiem palca jego policzka, gdzie światło kładło się złotymi plamami. Jeszcze nigdy nie widziała takich pięknych ust o tak doskonale wykrojonej górnej wardze; dolna była pełniejsza, bardziej miękka, obiecująca zmysłowe przyjemności.
– Jedź ze mną – poprosiła.
Wnętrze powozu było zimne i ciemne. Amanda postawiła na ogrzewaczu stopy obute tylko w lekkie pantofelki. Gdy Jack usiadł obok niej, jego długie nogi wypełniały niemal całą przestrzeń między ławeczkami. Lokaj z cichym trzaskiem zamknął drzwi i Devlin roześmiał się, widząc, jak łapczywie Amanda chłonie ciepło z wypełnionego żarzącymi się węgielkami porcelanowego pojemnika.
Objął ją ramieniem, pochylił głowę i wyszeptał jej do ucha:
– Potrafię cię rozgrzać.
Powóz ruszył, mimo resorów lekko podskakując na nierównościach ulicy. Amanda poczuła, że Jack podnosi ją bez trudu i sadza sobie na kolanach.
– Jack! – wykrzyknęła zaskoczona. On tymczasem zsunął szal z jej ramion i przesunął dłonią po jej plecach.
Wydawało się, że wcale jej nie słyszał. Nie odrywał wzroku od jej półnagiego dekoltu, który blado połyskiwał w ciemnościach. Drugą dłonią objął pod suknią jej nogę w kostce.
– Jack! – znów zawołała zduszonym głosem, starając się odepchnąć go od siebie. Ale on tak mocno ją przyciągał, że w końcu musiała oprzeć się o jego pierś.
– Słucham? – mruknął, wodząc wargami po jej nagiej szyi.
– Na litość boską, nie w powozie.
– Dlaczego?
– Bo to jest… – Czubkiem języka dotknął jej szyi, drażniąc wrażliwy nerw. Amanda z wysiłkiem stłumiła cichy jęk podniecenia. – To jest takie wulgarne, takie pospolite.
– I podniecające – odpowiedział szeptem. – Myślałaś kiedyś o tym, żeby się kochać w powozie?
Gwałtownie odsunęła głowę i przyjrzała mu się ze zdziwieniem. Jego twarz ledwo majaczyła w ciemnościach.