Выбрать главу

Amanda zagryzła wargę i leżąc bez ruchu patrzyła, jak Jack ubiera się w milczeniu. Może gdyby postarała się lepiej wytłumaczyć, o co jej chodzi, nie uraziłaby go tak i nie wywołała u niego wybuchu gniewu. Chciała coś powiedzieć, ale gardło miała tak ściśnięte, że nie mogło przez nie przejść nawet jedno słowo. Wydała z siebie tylko dziwny, stłumiony jęk.

Słysząc to, Jack posłał jej badawcze spojrzenie. Zobaczył na jej twarzy ból, ale wcale go to nie uspokoiło. Wydawało się nawet, że wpadł w jeszcze większą irytację.

W końcu odezwał się zimnym, oficjalnym tonem, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby:

– Jeszcze z tobą nie skończyłem, Amando. Będę na ciebie czekał.

Amanda jeszcze nigdy nie słyszała tak absolutnej ciszy jak ta, która zaległa w sypialni po wyjściu Jacka. Przykryła się prześcieradłem, które zachowało ciepło i zapach Jacka, i starała się na tyle uspokoić, żeby zebrać myśli. Niczego sobie nie obiecywali, niczego nie przysięgali… żadne z nich nie śmiało nawet przypuszczać, że ich związek może okazać się trwały.

Wiedziała, że po rozstaniu będzie czuła ból, ale nie spodziewała się, że doświadczy poczucia tak wielkiej straty, jakby odebrano jej jakąś część jej samej. Na pewno w najbliższych tygodniach i miesiącach odkryje, jak ten romans ją odmienił, wzbogacił, ale teraz chciała tylko wyrzucić z pamięci bolesne szczegóły… myśli o niebieskich oczach Jacka, o smaku jego ust, gorącej, wilgotnej skórze, kiedy przytulał się do niej namiętnie… o pięknym brzmieniu jego głosu, gdy mruczał jej coś do ucha.

– Jack – wyszeptała. Przetoczyła się na brzuch, ukryła twarz w poduszce i wybuchnęła płaczem.

Kiedy Jack wyszedł od Amandy, owionął go zimny, lutowy wiatr i nieco go otrzeźwił. Wsunął ręce głęboko do kieszeni płaszcza i ruszył przed siebie bez celu. Nieważne było, gdzie i po co idzie; chodziło tylko o to, żeby się nie zatrzymywać.

Czuł się tak, jakby wypił dużo źle przedestylowanej whisky. W ustach mu zaschło, a głowę miał niczym wypchaną kłębami wełny. Nie mógł uwierzyć, że kobieta, której tak bardzo pragnął, wcale go nie chce. Rozumiał jej lęk przed skandalem i jego konsekwencjami, ale nie potrafił zaakceptować tego, że nie będzie już jej widywać, rozmawiać z nią, kochać się… Nie mieściło mu się w głowie, że ich romans zakończył się tak gwałtownie i niespodziewanie.

Nie znaczyło to, że miał za złe Amandzie jej decyzję. Prawdę mówiąc, gdyby to on był kobietą, w tych okolicznościach postąpiłby tak samo. Nie potrafił jednak pozbyć się gniewu i poczucia wielkiej straty. Jeszcze nigdy z nikim nie był tak blisko jak z Amandą. Mówił jej rzeczy, które z trudem wyznawał nawet samemu sobie. Będzie tęsknił nie tylko za rozkoszą, jaką dawało mu jej ciało. Kochał jej inteligencję i uszczypliwe poczucie humoru… Uwielbiał przebywać z nią w tym samym pomieszczeniu, chociaż nie potrafił w pełni wytłumaczyć, dlaczego jej obecność sprawiała mu taką przyjemność.

Męczyły go sprzeczne uczucia. Mógł jeszcze do niej wrócić, spierać się z nią i namawiać, żeby znów wpuściła go do swojego łóżka. Ale ona tego nie chciała… to by mogło być dla niej niebezpieczne. Zaklął cicho i przyśpieszył kroku. Szedł coraz szybciej, z każdą chwilą oddalając się od jej domu. Zrobi to, o co prosiła. Da jej przyjaźń, tak jak chciała, i postara się wyrzucić ją ze swojego serca i myśli.

12

Londyński sezon towarzyski, z całym swoim rytuałem proszonych kolacji, balów, przyjęć i herbatek, rozpoczął się w marcu. Organizowano spotkania towarzyskie dla wszystkich warstw społecznych, począwszy od nieznośnie nudnych spotkań arystokratów czystej krwi, na których dobierano odpowiednich mężów do odpowiednich żon, żeby zapewnić ciągłość znakomitych rodów. Jednak każdy, kto miał trochę zdrowego rozsądku, starał się omijać spotkania arystokracji, ponieważ rozmowy tam były powolne i monotonne i łatwo było utknąć na cały wieczór w towarzystwie nadętych półgłówków.

Bardziej poszukiwane były zaproszenia na przyjęcia dla klasy, którą można by nazwać wyższą klasą średnią. Bywali na nich ludzie niezbyt wysoko urodzeni, ale zamożni i szanowani. Do tej grupy należeli niektórzy politycy, bogaci właściciele ziemscy, ludzie interesu, lekarze, dziennikarze, artyści, a nawet kilku bogatszych kupców.

Amandę, odkąd zamieszkała w Londynie, często zapraszano na kolacje i tańce, koncerty i przedstawienia teatralne. Ostatnio jednak odrzucała wszystkie zaproszenia.

W przeszłości dobrze się bawiła na takich spotkaniach towarzyskich, teraz jednak czuła niechęć do pokazywania się wśród znajomych. Dopiero teraz w pełni zrozumiała, co to znaczy mieć ciężar na sercu. Ostatni raz widziała Jacka ponad miesiąc temu i czasami jej się wydawało, że jej serce zmieniło się w ołów i boleśnie rozsadza żebra. Czasami nawet oddychanie było ciężkim wysiłkiem. Pogardzała sobą za to, że tak tęskni za mężczyzną, nienawidziła takich bezsensownie melodramatycznych sytuacji, a jednak nie potrafiła tego zmienić. Czas na pewno złagodzi ból, ale perspektywa najbliższych miesięcy i lat bez Jacka napełniała ją przygnębieniem.

Oscar Fretwell, który pewnego dnia przyszedł zabrać poprawiony fragment powieści Amandy, okazał się kopalnią wiadomości na temat swojego pracodawcy. Jack całkowicie oddał się pracy i z jeszcze większym zapałem wspinał się na wyżyny sukcesu. Nabył znaną gazetę zatytułowaną „London Daily Review", która wychodziła w niebotycznym nakładzie stu pięćdziesięciu tysięcy egzemplarzy. Otworzył też dwie nowe księgarnie i kupił jeszcze jedno czasopismo. Krążyły plotki, że ma więcej gotówki niż ktokolwiek inny w Anglii i że roczny obrót w jego firmie sięga miliona funtów.

– On jest jak kometa – stwierdził Fretwell, machinalnie poprawiając okulary na nosie. – Pędzi szybciej niż wszyscy wokół. Nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz widziałem go jedzącego w spokoju posiłek. I jestem pewien, że prawie w ogóle nie śpi. Przesiaduje w biurze długo po tym, jak wyjdą pracownicy, a zjawia się pierwszy.

– Co go tak gna? – zapytała Amanda. – Przecież tyle osiągnął, że mógłby trochę zwolnić, rozluźnić się, nacieszyć się życiem.

– Można by tak pomyśleć – ponuro odrzekł Fretwell – ale on chyba chce się przedwcześnie wpędzić do grobu.

Amanda mimo woli zastanowiła się, czy Jack za nią tęskni. Może starał się wynajdować sobie tyle zajęć, żeby nie mieć czasu na rozmyślania o ich zerwanym romansie?

– Panie Fretwell – zapytała z wymuszonym uśmiechem. – Czy on ostatnio o mnie wspominał? To znaczy… czy chciał mi przekazać jakąś wiadomość?

Gość zachował wystudiowanie obojętny wyraz twarzy. Nie sposób się było domyślić, czy Jack mówił mu coś na temat tego romansu lub czy odsłaniał przed nim swoje prawdziwe uczucia.

– Wydaje się całkiem zadowolony z wyników sprzedaży pierwszego odcinka Historii damy - odrzekł Fretwell trochę zbyt wesołym głosem.

– Ach, tak. Dziękuję. – Amanda pokryła sztucznym uśmiechem rozczarowanie i tęsknotę.

Zrozumiała, że Devlin chce, żeby ich romans całkowicie i nieodwracalnie odszedł w przeszłość, i wiedziała, że musi zrobić to samo. Znów zaczęła przyjmować zaproszenia, zmuszała się do śmiechu i beztroskich rozmów ze znajomymi. Prawda jednak wyglądała tak, że nic nie mogło rozproszyć jej samotności. Ciągle nasłuchiwała, czy ktoś choćby przelotnie nie wspomina o Jacku Devlinie. Wiedziała, że któregoś dnia nieuchronnie spotkają się na jakimś przyjęciu. Napawało ją to strachem, a jednocześnie już nie mogła doczekać się tej chwili.

Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu Amanda dostała zaproszenie na wydawany pod koniec marca bal u Stephensonów, których prawie wcale nie znała. Przypominała sobie jak przez mgłę, że w ubiegłym roku poznała starszych państwa Stephensonów. Przedstawiono ich sobie na przyjęciu u jej prawnika, Thaddeusa Talbota.