Rodzina ta posiadała kilka kopalni diamentów w Afryce Południowej, dzięki czemu znana była nie tylko z szacownego nazwiska, ale i wielkiego bogactwa.
Kierowana ciekawością, Amanda postanowiła udać się na bal. Włożyła swoją najpiękniejszą balową suknię, uszytą z bladoróżowego jedwabiu, odsłaniającą ramiona i ozdobioną wielkim kołnierzem z białego, marszczonego tiulu. Obszerna spódnica szeleściła i szumiała przy każdym ruchu, od czasu do czasu na mgnienie oka odsłaniając koronkowe pantofelki do lanca, zawiązane w kostce różowymi wstążkami. Włosy upięła w luźny węzeł na czubku głowy, z którego wymykały się kręcone kosmyki, opadając swobodnie na kark i policzki.
Stephenson Hall był klasycznym angielskim domostwem z czerwonej cegły, ozdobionym wielkimi białymi kolumnami w stylu korynckim, górującymi nad dużym dziedzińcem, brukowanym kamieniami. Na suficie sali balowej wymalowano realistyczne przedstawienia czterech pór roku oraz misterne motywy kwiatowo-roślinne, pasujące do wzorów na wypolerowanym do połysku parkiecie. Setki gości krążyły pod roztaczającymi rzęsiste światło żyrandolami, chyba największymi, jakie Amanda w życiu widziała.
Kiedy tylko się zjawiła, powitał ją najstarszy syn Stephensonów, Kerwin, korpulentny trzydziestolatek, który na tę okazję wystroił się w zadziwiający sposób. We włosach miał połyskujące brylantowe spinki, brylantowe sprzączki przy butach, brylantowe guziki surduta i pierścienie z brylantami na każdym palcu. Widok mężczyzny, który każdą część swojego ciała zdołał ozdobić klejnotami, był tak niezwykły, że Amanda wprost oniemiała. Młody Stephenson dumnie przesunął dłonią po błyszczącym surducie i uśmiechnął się do niej.
– Niezwykłe, prawda? – zapytał. – Widzę, że jest pani olśniona moim błyskotliwym strojem.
– O, tak. Jestem wprost oślepiona – odparła z ironią.
Kerwin uznał jej uwagę za komplement. Przysunął się bliżej i szepnął konspiracyjnie:
– Pomyśl tylko, moja droga… jakże szczęśliwa będzie kobieta, która kiedyś mnie poślubi i będzie mogła przystroić się w podobny sposób.
Amanda uśmiechnęła się blado. Zdała sobie sprawę, że kierują się ku niej zazdrosne spojrzenia zacnych matron i ich córek, które przybyły tu w celu matrymonialnym. Żałowała, że nie może jakoś dać im do zrozumienia, że w najmniejszym stopniu nie jest zainteresowana tym żałosnym fircykiem.
Niestety, Stephenson nie odstępował jej na krok przez całą resztę wieczoru. Wymyślił sobie, że powierzy Amandzie zaszczytny obowiązek spisania historii swojego życia.
– Będę musiał się wyrzec tak cennej dla mnie prywatności – stwierdził w zadumie, zaciskając pulchną, upierścienioną dłoń na ramieniu Amandy. – Nie mogę jednak odmówić szerokiej publiczności dostępu do historii, która tak bardzo wszystkich interesuje. A tylko pani, moja droga panno Briars, posiada zdolność uchwycenia najważniejszych cech głównego bohatera tej historii, czyli mnie. Jestem pewien, że pisanie o mnie sprawi pani radość. Właściwie nie będzie to praca, tylko przyjemność.
Do Amandy w końcu dotarło, że to był powód, dla którego została zaproszona na bal – rodzina najwidoczniej doszła do wniosku, że należy uszczęśliwić ją zaszczytem napisania biografii pompatycznego synalka i spadkobiercy rodu.
– To bardzo miło z pana strony – burknęła. Rozglądała się wokół, gorączkowo szukając jakiegoś wyjścia z tej niedorzecznej sytuacji. Nie wiedziała, czy wybuchnąć śmiechem, czy może raczej gniewem. – Muszę jednak wyznać, że biografie to nie jest rodzaj pisarstwa, w którym czuję się najlepiej…
– Znajdźmy jakiś ustronny kąt – przerwał jej Kerwin. – Posiedzimy tam do końca przyjęcia, a ja opowiem pani całą historię swojego życia.
Perspektywa takiego spędzenia reszty wieczoru zmroziła krew w żyłach Amandy.
– Panie Stephenson, nie mogę pozbawiać innych kobiet szansy na pańskie urocze towarzystwo…
– Och, będą się musiały jakoś pocieszyć – odrzekł, wzdychając współczująco. – W końcu jestem tylko jeden i dzisiejszego wieczoru należę do pani. Proszę za mną.
Kiedy praktycznie ciągnął ją w stronę małej, obitej aksamitem sofy w rogu salonu, spostrzegła smagłą twarz Jacka Devlina. Na jego widok serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Nie wiedziała, że Jack będzie na balu… Z trudem się powstrzymywała, żeby otwarcie się na niego nie gapić.
Jack prezentował się wspaniale w czarnym, wieczorowym stroju, z włosami gładko zaczesanymi do tyłu. Stał w grupie mężczyzn i obserwował ją znad szklaneczki brandy, a jego mina wyrażała pełną ironii satysfakcję. Widząc, w jakich znalazła się tarapatach, błysnął w uśmiechu zębami.
Tęsknota Amandy natychmiast zmieniła się w płomienny gniew. Co za łobuz, pomyślała i spojrzała na niego gniewnie, dając się ciągnąć korpulentnemu dziedzicowi fortuny na pobliską sofę. Nie powinno jej dziwić, że widok kłopotliwej sytuacji, w której się znalazła, sprawia Jackowi przyjemność.
W milczeniu kipiała gniewem przez następne dwie godziny, podczas których Stephenson rozprawiał napuszenie o swoich początkach, osiągnięciach i poglądach. Miała ochotę krzyczeć z bezsilnej wściekłości, ale mogła tylko sączyć poncz i patrzeć, jak inni goście radośnie tańczą, śmieją się i rozmawiają. Ona tymczasem utknęła na sofie w towarzystwie nadętego gaduły.
Co gorsza, za każdym razem, gdy ktoś się do nich zbliżał i już się cieszyła, że nadchodzi wybawienie, Stephenson odpędzał śmiałka ruchem dłoni i ciągnął swój nieprzerwany monolog. Już rozważała, czy nie symulować jakiejś choroby lub omdlenia, żeby się go pozbyć, kiedy nadeszła pomoc i to z najmniej spodziewanej strony.
Stanął przed nimi Jack i z kamiennym wyrazem twarzy, ignorując zniecierpliwione gesty Stephensona, zagadnął:
– Panno Briars, czy dobrze się pani bawi?
Nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ wyręczył ją jej dręczyciel.
– Devlin, ma pan zaszczyt być pierwszym, który usłyszy wspaniałą wiadomość – zaskrzeczał.
Devlin uniósł pytająco brew i spojrzał na Amandę.
– A cóż to za wspaniała wiadomość?
– Udało mi się namówić pannę Briars, żeby napisała moją biografię.
– Doprawdy? – Jack posłał Amandzie lekko kpiące spojrzenie. – Może pani zapomniała, panno Briars, ale jest pani związana umową z moim wydawnictwem. Mimo pani entuzjazmu dla projektu pana Stephensona, będzie pani musiała na jakiś czas wstrzymać się z rozpoczęciem pracy nad tym dziełem
– Skoro pan tak twierdzi – bąknęła Amanda, czując jednocześnie irytację i wdzięczność. Wzrokiem przesłała mu wiadomość bez słów, że zemści się na nim srogo, jeśli natychmiast nie wybawi jej z tej sytuacji.
Devlin skłonił się i wyciągnął dłoń w rękawiczce.
– Omówimy tę kwestię bardziej szczegółowo? Może podczas walca?
Amandy nie trzeba było dłużej namawiać. Poderwała się mi równe nogi z sofy, która przez ostatnie godziny zmieniła siadła niej w salę tortur, i bez namysłu chwyciła Devlina za rękę.
– Oczywiście, jeśli pan nalega.
– Ależ nalegam, jak najbardziej – zapewnił.
– A moja biografia? – zaprotestował Stephenson. – Jeszcze nie zakończyłem opowieści o studiach w Oxfordzie… – Prychnął z pogardą, kiedy Jack poprowadził Amandę do sali balowej, gdzie w tańcu wirowały niezliczone pary. W powietrzu rozbrzmiewały dźwięki porywającego walca, ale gniewu Amandy nie zdoła ułagodzić nawet ta radosna melodia.
– Nie podziękujesz mi? – zapytał Jack. Ujął jej dłoń, a drugą ręką otoczył ją w talii.