Amanda sama do niego przyszła, choć przez tak długi czas go unikała. Czuł dziwny ucisk w piersi, przez co serce biło z większym wysiłkiem. Powstrzymał się przed przeskakiwaniem po dwa stopnie i wszedł pięć pięter pod górę miarowym, spokojnym krokiem. Mimo to, kiedy dotarł do celu, oddychał o wiele szybciej niż zwykle i wiedział, że nie ma to nic wspólnego z wysiłkiem fizycznym. Tak bardzo chciał się znaleźć w tym samym pokoju co Amanda Briars, że dyszał jak zadurzony uczniak. Rozważył, czy powinien zmienić koszulę, umyć twarz i włożyć surdut, ale doszedł do wniosku, że to niepotrzebne. Nie chciał kazać jej zbyt długo czekać.
Starając się zachować beznamiętny wyraz twarzy, wszedł do gabinetu, zostawiając lekko uchylone drzwi. Natychmiast wbił wzrok w Amandę, która stała przy biurku, trzymając w ręku zapakowaną w papier paczkę. Kiedy go zobaczyła, jej twarz na sekundę się zmieniła… Dostrzegł na niej zdenerwowanie i radość, zaraz jednak uczucia te zamaskował szeroki, sztuczny uśmiech.
– Witam – powiedziała, podchodząc do niego energicznie. – Przyniosłam panu poprawiony ostatni odcinek Historii damy… i propozycję następnej powieści, jeśli wydawnictwo jest nią zainteresowane.
– Oczywiście, że jestem tym zainteresowany – odrzekł nienaturalnie niskim głosem. – Witaj, Amando. Świetnie wyglądasz.
Ta zdawkowa uwaga nawet w części nie oddawała uczucia, jakiego doznał na jej widok. Amanda wyglądała świeżo i dystyngowanie. Miała na sobie niebiesko-białą suknię z nieskazitelnie białą kokardą pod szyją. Gors sukni zdobił rząd perłowych guziczków. Wydawało mu się, że wyczuwa bijący od niej zapach cytryn i lekką woń perfum. Natychmiast poczuł, że budzą się w nim wszystkie zmysły.
Miał ochotę przycisnąć ją do swojej rozgrzanej, spoconej piersi, całować ją łapczywie, zatopić dłonie w jej starannie ułożonej fryzurze, rozerwać zapięcie sukni i obnażyć pełne piersi. Ogarnął go obezwładniający głód, jakby nic nie jadł od wielu dni, i dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Od tygodni nie przeżywał tak gwałtownych emocji, więc teraz aż zakręciło mu się w głowie.
– U mnie wszystko w porządku – powiedziała i wymuszony uśmiech zniknął nagle z jej twarzy. Przyjrzała mu się błyszczącymi oczami. – Masz jakąś smugę na policzku – wyszeptała. Wyjęła z rękawa czystą, wyprasowaną chusteczkę i sięgnęli! do jego twarzy. Zawahała się nieznacznie, a potem dotknęła nią jego policzka. Jack stał bez ruchu, wszystkie mięśnie mimowolnie mu się napięły i miał wrażenie, że jego ciulu zmieniło się w marmur. Amanda wytarła plamę z policzku i drugim końcem chusteczki osuszyła pot na jego czole. – Co ty robiłeś? – spytała zaciekawiona.
– Pracowałem – bąknął. Całą siłą woli powstrzymywał sic, żeby się na nią nie rzucić.
Uśmiechnęła się lekko.
– Jak zwykle nie potrafisz żyć w normalnym tempie.
Ta uwaga wcale nie zabrzmiała pochlebnie. Prawie dało sic w niej słyszeć ubolewanie, jakby Amanda wreszcie zrozumiali! coś, co Jackowi umykało. Skrzywił się lekko, wziął od niej pakunek i położył na biurku, celowo przysuwając się do niej tak blisko, że musiała się cofnąć o krok, żeby się z nim nie zderzyć. Z przyjemnością zauważył, że się zarumieniła i trochę zmieszała.
– Czy wolno zapytać, dlaczego postanowiłaś przynieść mi to osobiście? – zapytał, mając na myśli poprawiony tekst kolejnego odcinka.
– Przepraszam, jeśli wolałeś, żeby…
– Nie o to chodzi – przerwał jej szorstko. – Byłem tylko ciekaw, czy chciałaś się ze mną widzieć z jakiegoś szczególnego powodu.
– W zasadzie jest taki powód. – Chrząknęła nerwowo. -Dziś wieczorem wybieram się na bal, wydawany przez mojego adwokata, pana Talbota. Na pewno również otrzymałeś zaproszenie. Pan Talbot dał mi do zrozumienia, że jesteś na liście gości.
Jack wzruszył ramionami.
Pewnie jest gdzieś to zaproszenie. Wątpię, czy się tam wybiorę.
Ta wiadomość wyraźnie ją uspokoiła.
Rozumiem. W takim razie lepiej będzie, jeśli sama przekażę ci pewną nowinę. Ponieważ kiedyś… mając na w/.ględzie, że ty i ja… Nie chcę, żebyś był zaskoczony wiadomością…
– Jaką wiadomością, Amando?
Policzki Amandy pokryły się szkarłatem.
– Dzisiaj wieczorem na przyjęciu u pana Talbota pan Hartley i ja ogłosimy swoje zaręczyny.
Spodziewał się, że prędzej czy później to usłyszy, ale mimo to zadziwiła go własna reakcja. Przeszył go nagły ból, a gdzieś na samym dnie serca obudził się wielki gniew. Racjonalnie myśląca część jego umysłu mówiła mu, że nie ma prawa wpadać we wściekłość, ale nic nie mógł na to poradzić. Jego gniew był skierowany na Amandę i Hartleya, ale przede wszystkim na siebie samego. Starał się panować nad wyrazem l warzy i wytężył całą siłę woli, żeby stać bez ruchu, choć miał ochotę chwycić Amandę za ramiona i mocno nią potrząsnąć.
– To dobry człowiek – powiedziała, jakby się chciała usprawiedliwić. – I wiele nas łączy. Jestem pewna, że będę z nim szczęśliwa.
– Nie wątpię w to – burknął.
Wyprostowała się, wyraźnie odzyskując panowanie nad sobą, jakby wkładała niewidzialną zbroję.
– I mam nadzieję, że my nadal będziemy przyjaciółmi.
Jack dokładnie wiedział, o co jej chodzi. Mają zachować pozory luźnej przyjaźni, od czasu do czasu wspólnie pracować i odnosić się do siebie chłodno i bezosobowo. Jakby nie odebrał jej niewinności, jakby nigdy nie dotykał jej w intymny sposób, nie całował, nie zaznał słodyczy jej ciała. Krótko skinął głową.
– Powiedziałaś Hartleyowi o naszym romansie? – To pytanie wyrwało mu się mimowolnie.
Ku swojemu zaskoczeniu zobaczył, że Amanda potaknęła
– Pan Hartley wie o wszystkim – powiedziała cicho, z lekkim uśmiechem. – To bardzo wielkoduszny człowiek i prawdziwy dżentelmen.
Jack poczuł, że zalewa go gorycz. Czy on przyjąłby taka wiadomość jak dżentelmen? Wątpił w to. Charles Hartley rzeczywiście był o wiele lepszym człowiekiem niż on.
– Dobrze – odrzekł opryskliwie. Miał ochotę trochę ją zirytować. – Nie chciałbym, żeby pan Hartley utrudniał nam zawodową współpracę. Przewiduję, że zarobię na tobie i twoich powieściach górę pieniędzy.
Zacisnęła usta.
– Tak. Najważniejsze, żeby nic nie przeszkodziło ci w pomnażaniu majątku. Żegnam. Mam dziś wiele spraw do załatwienia. Muszę rozpocząć przygotowania do ślubu. – Odwróciła się i ruszyła do drzwi, a białe pióra na niebieskim kapelusiku poruszały się przy każdym jej kroku.
Jack powstrzymał się przed sarkastycznym pytaniem, czy i on będzie zaproszony na tę wspaniałą uroczystość. Patrzył za nią z kamienną twarzą i nie zaproponował, że ją odprowadzi, choć tak nakazywały dobre maniery.
Amanda zatrzymała się na progu i popatrzyła na niego. Wyglądało to tak, jakby chciała mu coś jeszcze powiedzieć.
– Jack… – Była wyraźnie zdenerwowana i szukała w myślach odpowiednich słów. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy; jej były szare i zatroskane, jego niebieskie i zimne jak lód.
Nagle Amanda z rezygnacją potrząsnęła głową i wyszła z gabinetu.
Czując ogień w głowie, sercu i lędźwiach, Jack ciężko usiadł za biurkiem. Poszukał w szufladzie szklaneczki i napełnił ją whisky z kryształowej karafki, którą zawsze miał pod ręką.
Słodkawo dymny smak wypełnił mu usta, a przełykany trunek lekko sparzył gardło. Opróżnił szklaneczkę i ponownie ją napełnił. Może Fretwell ma rację, pomyślał kwaśno. Człowiek na jego stanowisku ma lepsze zajęcia niż noszenie skrzyń z książkami. Postanowił, że na dzisiaj zakończy pracę. Będzie tu siedział i pił, aż zdusi w sobie wszelkie uczucia i myśli, a przede wszystkim utopi w morzu alkoholu powracający wciąż obraz nagiej Amandy w łóżku z dobrze wychowanym Charlesem Hartleyem.