Выбрать главу

– Panie prezesie… – Oscar Fretwell stanął w drzwiach. Minę miał zaniepokojoną. – Nie chciałbym przeszkadzać, ale…

– Jestem zajęty – warknął Jack.

– Oczywiście. Ale ma pan następnego gościa. To pan Francis Tode. Zdaje się, że jest prawnikiem nadzorującym wykonanie dyspozycji dotyczących majątku pana ojca.

Jack patrzył na niego bez mrugnięcia okiem. Nadzorujący wykonanie dyspozycji dotyczących majątku ojca. Konieczność zatrudnienia w tym celu prawnika mogła zaistnieć tylko w przypadku…

– Poproś go – powiedział głucho, zanim zdążył do końca się nad tym zastanowić.

Pan Tode, zgodnie z brzmieniem swojego nazwiska, rzeczywiście przypominał ropuchę. Był nieduży, łysy, miał szeroką szczękę i wilgotne, czarne oczy, nieproporcjonalnie duże w stosunku do twarzy. Jednak patrzył bystro i zabrał się do załatwiania sprawy rzeczowo i z powagą, co natychmiast spodobało się Jackowi.

– Panie Devlin – powitał go, wyciągając dłoń do uścisku. – Dziękuję, że zgodził się pan mnie przyjąć. Żałuję, że nie spotykamy się w milszych okolicznościach. Mam panu do przekazania bardzo smutną wiadomość.

– Hrabia nie żyje – powiedział Jack. Tylko taki mógł być powód wizyty Tode'a.

Gość skinął głową; jego ciemne oczy przybrały wyraz uprzejmego współczucia.

– Tak, pański ojciec wczoraj wieczorem odszedł we śnie. – Zerknął na stojącą na biurku karafkę whisky. – Widzę, że już pan o tym słyszał.

Jack roześmiał się krótko. Prawnik najwidoczniej zakładał, że alkohol miał złagodzić smutek po śmierci ojca.

– Nie, nic o tym nie wiedziałem.

Przez chwilę panowała niezręczna cisza.

– Dobry Boże, jaki pan jest podobny do ojca – stwierdził Tode. Jak zauroczony wpatrywał się w twarz Jacka. – Nie może być najmniejszej wątpliwości, kto nim jest.

Jack zakołysał złocistym płynem w szklance.

– Niestety, ma pan rację.

Prawnik nie okazał zaskoczenia tym dziwnym komentarzem. Niewątpliwie hrabia zyskał sobie bardzo wielu wrogów podczas swojego długiego, niezbyt chwalebnego życia, a wśród nich musiało być kilkoro gorzko zawiedzionych nieślubnych dzieci

– Zdaję sobie sprawę z faktu, że hrabia i pan nie byliście… zbyt zaprzyjaźnieni.

Jack uśmiechnął się lekko, słysząc tak powściągliwe stwierdzenie, ale nic nie odpowiedział.

– Niemniej jednak – mówił dalej prawnik – hrabia przed śmiercią uznał za stosowne umieścić pana w swoim testamencie. To, co panu zapisał, nie ma wielkiego znaczenia dla tak zamożnego człowieka… ale było to coś ważnego dla samego hrabiego i jego rodziny. Ojciec zapisał panu małą posiadłość ziemską w Hertfordshire. Dom jest pięknie położony i świetnie utrzymany. Po prostu klejnocik. Zbudował go pański prapradziadek.

– Co za zaszczyt – zauważył Jack.

Tode zignorował sarkazm w jego głosie.

– Pańscy bracia i siostry tak właśnie uważają – odrzekł. – Wielu z nich liczyło, że ten majątek przypadnie właśnie im. Nie muszę dodawać, jak bardzo byli zaskoczeni, kiedy okazało się, że trafił w pańskie ręce.

I bardzo dobrze, pomyślał Jack ze złośliwą satysfakcją. Cieszył się, że zdenerwował kilkoro uprzywilejowanych snobów, którzy zawsze go lekceważyli. Na pewno teraz narzekali i biadali nad faktem, że ulubiona posiadłość, będąca od pokoleń w rękach rodziny, dostała się przyrodniemu bratu z nieprawego łoża.

– Ojciec pański zmienił zapis niedawno – powiadomił go Tode. – Może zaciekawi pana, że z wielkim zainteresowaniem śledził pańską karierę. Zdaje się, że wierzył, iż pod wieloma względami bardzo go pan przypomina.

– I chyba miał rację – przyznał Jack, czując obrzydzenie do samego siebie.

Prawnik przechylił głowę i przez chwilę uważnie mu się przyglądał.

– Hrabia miał bardzo złożony charakter. Miał wszystko, o czym można zamarzyć, a jednak, biedaczysko, po prostu nie umiał być szczęśliwy.

Takie ujęcie sprawy zainteresowało Jacka, na moment odrywając go od gorzkich myśli.

– Czy bycie szczęśliwym wymaga jakiejś szczególnej umiejętności? – zapytał, wpatrując się w szklankę z whisky.

– Zawsze byłem o tym przekonany. Znam pewnego prostego chłopa, który dzierżawi ziemię od pańskiego ojca. Mieszka w prostej chacie z klepiskiem zamiast podłogi, a jednak czerpie z życia więcej radości, niż kiedykolwiek udało się to pańskiemu ojcu. Przekonałem się, że szczęście to jest coś, co człowiek sam wybiera, a nie stan zupełnie niezależny od jego woli.

Jack sceptycznie wzruszył ramionami.

– Sam nie wiem – bąknął.

Siedzieli w milczeniu, aż w końcu Tode odchrząknął i wstał.

– Życzę panu powodzenia, panie Devlin. Teraz pana opuszczę, ale niedługo przyślę dokumenty konieczne do objęcia spadku. – Zamilkł i dopiero po chwili, z wyraźnym zażenowaniem, dodał: – Obawiam się, że nie można tego powiedzieć dyplomatycznie… Ślubne dzieci hrabiego prosiły, żebym panu przekazał, że nie życzą sobie jakichkolwiek kontaktów z panem. Innym słowy, na pogrzeb…

– Proszę się nie obawiać, nie wybieram się na tę uroczystość – oznajmił Jack z nieprzyjemnym śmiechem. – Może pan zawiadomić moich przyrodnich braci i siostry, że tak jak i oni nie zamierzam szukać z nimi kontaktu.

– Oczywiście, przekażę. Jeśli mógłbym panu być w czynili pomocny, proszę bez wahania dać mi znać.

Po wyjściu prawnika Jack zaczął krążyć po gabinecie. Whisky trochę mąciła mu myśli, choć zwykle miał bardzo mocną głowę. Czuł pustkę, był głodny i zmęczony. Uśmiechnął się ponuro. Co za przeklęty dzień, a jeszcze nawet nie dobiegł południa.

Czuł się dziwnie oderwany od przeszłości i przyszłości, jakby przyglądał się swojemu życiu z boku. Zastanawiał się, z czego w życiu może być zadowolony. Miał pieniądze, dom, ziemię, a teraz odziedziczył rodzinny majątek na wsi, który z urodzenia należał się prawowitym dziedzicom rodu, a nie bękartowi. Powinien być bardzo zadowolony z życia.

Jednak nie dbał o żadną z tych rzeczy. Pragnął tylko jednego – Amandy Briars w swoim łóżku. Tej nocy i każdej innej, Chciał, żeby do niego należała i chciał sam do niej należeć

Tylko Amanda mogła sprawić, żeby nie skończył tak jak ojciec – jako bezduszny, niegodziwy bogacz. Jeśli nie będzie jej miał… Jeśli przez resztę życia będzie mógł tylko patrzeć, jak Amanda starzeje się u boku Charlesa Hartleya…

Zaklął i zaczął jeszcze szybciej krążyć po gabinecie niczym tygrys w klatce. Amanda dokonała korzystnego dla siebie wyboru. Hartley nigdy nie sprowokuje jej do zachowania, które nie przystoi damie lub jest niezgodne z konwenansami. Zamknie ją w wygodnym domu i wkrótce ta impulsywna kobieta, która kiedyś chciała wynająć sobie w prezencie na urodziny męską prostytutkę, zamieni się w zacną i stateczną matronę.

Jack zatrzymał się przy oknie i oparł dłonie o chłodną szybę. Ponuro stwierdził, że dla Amandy o wiele lepsze będzie małżeństwo z takim człowiekiem jak Hartley. Postanowił za wszelką cenę zdusić w sobie samolubne pragnienia i wziąć pod uwagę przede wszystkim dobro Amandy. Choćby miał umrzeć, nie okaże niezadowolenia z jej ślubu i postara się, żeby nigdy się nie domyśliła, co naprawdę do niej czuje.

Amanda uśmiechnęła się do przyszłego narzeczonego.

– Charles, o której godzinie ogłosisz nasze zaręczyny? – zapytała.

– Talbot dał mi w tej sprawie wolną rękę. Myślę, że powinienem to zrobić tuż przed rozpoczęciem tańców, bo wtedy będziemy mogli pierwszego walca odtańczyć już jako narzeczeni.