Выбрать главу
*

Cały dzień oblegali mnie w pracy. „Skąd wiedziałaś, że wygra? Masz wtyki na Slużewcu? Powiedz, na co postawić!" Tłok koło stolika, że oddychać nie miałam czym. Wyszliśmy z Miszką na korytarz.

– Po starej znajomości: powiedz, co jest grane? – przytulił mnie.

– Przychodzi na mnie czasem taka pewność – powiedziałam szczerze (no, bo jak inaczej to opisać). – Wiem wtedy rzeczy, o których nie mam pojęcia.

– Jesteś medium? Zapisałaś się do sekty i cię głodzą, żebyś miała lepsze wyniki?

– Nie jestem zagłodzona. Dbam o dietę. To ty należysz do sekty: reklamowców – wyrwałam mu się i wróciłam na recepcję. Wieczorem, wychodząc z roboty, zaszłam do jego pokoju. Siedział nad projektem oferty dla klienta.

– Miszką, zgaś światło i wracaj do domu. Wyśpij się. Z twojej pracy nic nie będzie. Facet splajtuje – mówiłam prawdę. Przynajmniej tak mi się wydawało. Mówienie prawdy daje spokojną pewność. Jest obowiązkiem uczciwych ludzi.

– Mhm – Miszką nie wierzył.

*

Szefowa wróciła z urlopu. Byłam pierwszą osobą, na którą trafiła. Otworzyły się drzwi windy i wyszła pachnąca, obrzmiała. Cofnęło ją na mój widok. Zmieniłam się przez ten miesiąc. Nie tak bardzo, jak chciałam, ale bliżej ideału.

Zostałam do niej wezwana po południu. W pokoju siedział już Miszka. Szefowa zaproponowała, żebym przeszła od jutra na recepcję wewnętrzną, do pokoju na zapleczu. Będę przyjmować wyjątkowo ważnych gości. Innymi słowy – awans. Zgodziłam się. Zamówiłam taksówkę do domu. Ludzie w autobusach gapią się na mnie. Wieczorem dzwonił Miszka. Pytał, czy dobrze się czuję. Ciekawiły go moje przeczucia co do jego akcji na giełdzie: sprzedać? Dokupić? Nie miałam żadnych przeczuć. Złościł się, że nie chcę mu pomóc. – Dzięki moim prośbom nie wyleciałaś z pracy – przechwalał się. Mówił, że szefowa chciała mnie natychmiast zwolnić. Recepcja jest wizytówką firmy. Podobno mój wygląd odstrasza klientów.

Za chuda? Patrzę w lustro i widzę dwie pyzy zamiast wystających kości policzkowych. Zazdrosna baba. Nic dziwnego, przy mojej figurze przypomina fokę. Zrobiło mi się niedobrze. Nie biorę już żadnych leków, witamin, świństw. Przeszłam na terapię naturalną. Poprawiam sobie humor, łykając własne hormony. Kiedy jest

mi bardzo wesoło, pluję do buteleczki. Przechowuję ją w zamrażalniku. Zdepresjonowana, rozcieńczam to wodą i łykam. Pomaga od razu. W ślinie jest serotonina – naturalny środek euforyzujący. Ślina jest sycąca. Łyżeczka z cukrem starcza na cały dzień. Ważę 40 kilogramów. Im jestem szczuplejsza, tym lepiej się czuję. Oblewa mnie fala szczęścia. W głowie rozbłyskuje światło, widzę kolorowe, trójwymiarowe obrazy. Świat znika.

*

W pracy mam własny pokój. Na końcu korytarza, cichy, przytulny. Przylega do niego toaleta tylko na mój użytek. Litry francuskiej wody mineralnej w codziennie zmienianym pojemniku. Szefowa przychodzi przed południem. Gawędzimy, podsuwa gazetę i prosi o moją opinię. Rysuję strzałki w górę albo w dół przy notowaniach giełdowych. To takie proste. Do wyboru trzy możliwości: hossa, bessa, marazm. Niekiedy gazetowe zdjęcia się ruszają i widzę, co będzie dalej. General, ściskając dłoń prezydenta, szykuje na niego zamach. Uśmiechnięty minister skoczy z okna. Jeśli nic nie przychodzi mi do głowy, wsłuchuję się w słowa. Robotnicy kuli ścianę w biurze obok. Sypał się tynk. To słowo brzmi właśnie tak, jakby miało zaraz odpaść. Tynk, tynk.

*

Lubię siedzieć w toalecie i sikać. Wsłuchiwać się w strumień, wysokość dźwięku. Zestrajać go z odgłosami gazów. Symfonia ciała. Wymyśliłam intymną kolekcję. Sikam do foremek na lód. Wkładam tam piórko, słomkę, patyczek, muchę. Zamrażam i mam bursztyny z zatopionymi śladami życia, okruchami przeszłości.

*

Zostałam do prawie czwartej nad ranem w biurze. Copywriterzy prosili o pomoc. Jutro oddają projekty. Miszka zaproponował mi zostawanie na noc w gabinecie. Sprowadzą łóżko, szafy. Lustro ma być na całą ścianę. W pokoju obok skończono remont, zainstalowano wannę i małe jacuzzi. Nie będę płaciła czynszu. Zaoszczędzę 300 dolarów miesięcznie. Kupię większy telewizor i kosmetyki nowej generacji z szyszynki płodu owcy. Zgodziłam się od razu.

*

Zadzwoniła Ela. Prosiła o radę, czy brać kredyt na samochód i urządzenie mieszkania. Czy jej mąż dostanie pracę w tej wielkiej produkcji amerykańsko-polskiej o życiu Pułaskiego? – Tak, tak, wiem. Kupiliście dom. On zniszczy wszystko dla jednego mebla. Jak to jakiego? Dla łóżka – nie mogłam jej oszukiwać. Mężuś znalazł sobie aktoreczkę. – Będziesz

szczęśliwa, gdy zrozumiesz, że chuj w erekcji to jedyny pion moralny faceta. Pewnie, że mogę tak mówić, przestań ryczeć. Wytrzyj nos i zajmij się dzieckiem. Nic nie zmądrzałaś? Oczywiście, ludzkość jest głupia, bo inteligencję dziedziczy się po matce. Daj mu piersi, bo kwili i nic nie słychać. No, coś ty? Kto ci naopowiadał, że uleczy mnie ludzkie mleko? Zadzwoń, jak poczujesz się lepiej. U mnie wszystko w porządku. U mamy? Wysyłam jej pół pensji. Dziewczyno, uspokój się. Masz przed sobą przyszłość, widzę ją jasno…

*

Reżyser dowiedział się od Ełki o moich jasnowidzeniach. Proponuje rolę w erotycznym horrorze o czarownicach Stos pacierzowy. Niech się wypcha. Teraz mam własny film, z główną rolą. Świetliste sceny przewijają się przez zamknięte oczy.

*

„Współczesna Wenus z Milo. Kobieca sylwetka bez rąk, z ponętnym wcięciem do objęcia i krągłościami. Zaspokaja pragnienia każdego. Demokratyczna bogini pożądania. Konsumpcyjna hurysa, tracąca dziewictwo po każdym odkapslowaniu" – nagrano na magnetofon mój opis butelki Coli. Przedmioty są ukrytym szyfrem. Niektórzy go odczytują. Rzeczy zawierają w sobie własną definicję. Mówię o tym z lekkości mego ciała i dyrektorzy działów przychodzą słuchać.

*

Nie dostaję od tygodnia gazet. Telewizor się zepsuł. Szefowa postanowiła wysłać mnie do Francji, do wypoczynkowego miasteczka Paradiso niedaleko Paryża. Tropik pod szkłem. Od rana sauna, masaże, dietetycy. Dwa tygodnie odpoczynku – porady wizażystek, fryzjer, kosmetyczka. Zasłużyłam na urlop. Pojedzie ze mną Miszka.

*

W samolocie rozdawano gazety, wzięłam pierwszą z brzegu. Wielki tytuł: Kasandra wolnego rynku i moje zdjęcie, które miało być w „Playboyu", a nie w czarno-białym szmatławcu. Zanim Miszka wrócił z toalety, przeczytałam… o sobie. Reżyser pod pozorem filmu o czarownicach chciał zrobić ukrytą kamerą dokument o nawiedzonej, zamkniętej w szklanym wieżowcu. Reporter gazety wykrył, że w budynku firmy reklamowej więziona jest anorektyczka. „Typowym objawem anoreksji (psychosomatycznej choroby dziewcząt z krajów zamożnych) – jest chorobliwe odchudzanie. Prowadzi ono do skrajnego wycieńczenia, a często przypadków śmierci głodowej. Chora miewa zaburzenia w percepcji ciała. Pojawiają się halucynacje. Są one skutkiem ubocznym poważnych zmian fizjologicznych. Dochody firmy reklamowej, wykorzystującej chorą dziewczynę, zwiększyły się pięciokrotnie w ciągu kwartału. Firma wygrywa również na giełdzie." Spytałam Miszkę, o co chodzi, czy to prawda?

– Prasa węszy za sensacją. Konkurencja nie może nam darować sukcesów – machnął ręką. – Jesteśmy zgranym zespołem. Wszyscy cię lubią. Tak dobrze się nam współpracuje, że niektórzy zamieszkali w pracy. Normalne. Wiesz, co nie jest normalne? Jedzenie w samolocie. Zobacz te plastikowe obrzydliwości – podsunął mi tackę glutów.

*

Ostatniego dnia w Paradiso dałam się unieść prądowi wody. Kilometrowa ślizgawka pomiędzy skałami. Wpadłam do basenu i wynurzyłam się z wizją. – Miszka! – krzyknęłam. Wbiegł w ubraniu do wody i wyniósł mnie na brzeg. – Miszka, wiem, jakie hasło wygra tegoroczny konkurs filmów reklamowych w Cannes!

Miszka wyjął mokry notes i leżąc przy mnie, szykował się do pisania. – Przestań. Ludzie pomyślą, że spisujesz moją ostatnią wolę.

Przeszliśmy do palmiarni. – Miszka! Co-ca-cola walczy z pepsi-colą. To wojna cieczy. Materia ściera się z materią pod każdą postacią. Taka jej natura. Wojna smarów na przykład. Margaryna walczy z masłem. Wygra pod sztandarem:

„Margaryna wchodzi bez masła". Tytuł nagrodzonego filmu: „Ostatnia kostka masła w Paryżu".

*

Po powrocie do Polski zastałam w biurze brata. Przyjechał z Berlina. Strasznie się stęsknił. Chce, żebyśmy znowu mieszkali razem. Nie mogłam z nim wyjść na miasto. Nie mam siły.

– Jesteś sama na tym świecie – wzruszył się. – Oni cię wykorzystują, głodzą. Z twoim talentem i moją pracowitością założymy najlepszą firmę. Rodzinną dynastię – przekonywał. Co mogłam mu poradzić?