Выбрать главу

Oscar Fretwell wrócił z wyrazem ponurego rozbawienia na twarzy.

– Zdaje się, że załatwiłem tę sprawę – wyszeptał konspiracyjnie. – Poprosiłem bibliotekarza, żeby przyjął książkę w takim stanie; postaramy się ją uratować. Powiedziałem też pani Sandby, że w przyszłości musi bardziej dbać o nasze książki.

– Powinien pan jej zasugerować, żeby po prostu przestała używać pudru do włosów – odparła Amanda również szeptem i obydwoje roześmiali się zgodnym chórem.

Fretwell podał jej ramię.

– Czy mogę odprowadzić panią do biura pana Devlina?

Myśl o tym, że za chwilę znów zobaczy Jacka, wywołała w Amandzie mieszane uczucia radości i zdenerwowania. Świadomość, że znajdzie się w jego towarzystwie, dziwnie ją podekscytowała.

Wyprostowała się i ujęła ramię Fretwella.

– Ależ oczywiście. Im szybciej rozmówię się z panem Devlinem, tym lepiej.

Fretwell zerknął na nią trochę zmieszany.

– Zabrzmiało to tak, jakby pani nie lubiła pana prezesa.

– Bo rzeczywiście go nie lubię. Uważam, że jest arogancki i manipuluje ludźmi.

– Cóż… – Fretwell w skupieniu zastanowił się nad jej słowami. – Pan Devlin potrafi działać agresywnie, jeśli wyznaczy sobie jakiś konkretny cel. Zapewniam jednak panią, że w całym Londynie nie ma lepszego pracodawcy. Jest życzliwy dla znajomych i szczodry dla wszystkich, którzy są u niego zatrudnieni. Ostatnio pomógł jednemu ze swoich autorów kupić dom i zawsze chętnie załatwia bilety do teatru albo wizytę u specjalisty, kiedy ktoś jest chory. Stara się też pomagać przyjaciołom w rozwiązywaniu osobistych kłopotów. Fretwell nadal wychwalał swojego pracodawcę, a Amanda dodała w myślach jeszcze jeden punkt do swojej listy zarzutów wobec Devlina: lubi rządzić innymi. To jasne, że starał się, żeby jego przyjaciele i pracownicy mieli wobec niego jakieś zobowiązania… w ten sposób mógł potem wykorzystać ten dług wdzięczności przeciwko nim samym.

– W jaki sposób i kiedy pan Devlin został wydawcą? – zapytała. – Nie przypomina innych znanych mi wydawców. To znaczy, wcale nie wygląda na miłośnika książek.

Fretwell zawahał się i Amanda poznała po jego minie, że zastanawia się, czy zdradzić jej jakieś interesujące, ale dość osobiste fakty z przeszłości Devlina.

– Może powinna pani zapytać o to samego pana prezesa -odrzekł w końcu. – Powiem tylko tyle: pan Devlin bardzo lubi czytać i żywi wielki szacunek dla słowa pisanego. Ma też wspaniałą zdolność dostrzegania mocnych stron autorów i wspierania ich w drodze do sukcesu.-

– Innymi słowy, zachęca ich do zarabiania pieniędzy -podsumowała ironicznie Amanda.

Fretwell uśmiechnął się trochę łobuzersko.

– Nie ma pani chyba nic przeciwko zarabianiu pieniędzy? -spytał, zerkając na nią z ukosa.

– Owszem, mam, kiedy poświęca się sztukę dla zwykłej komercji.

– Sama się pani przekona, że pan Devlin ma wielki szacunek dla wolności wypowiedzi – zapewnił pośpiesznie Fretwell.

Przeszli na tył budynku i zaczęli wchodzić po schodach, oświetlonych rzędem małych okienek. Wnętrze domu utrzymane było w tym samym stylu co fasada – ładnie, ale praktycznie i solidnie. Mijane pokoje były ogrzewane za pomocą kominków lub pieców. Kominki miały marmurowe obramowania, a na podłogach leżały grube dywany. Zawsze wrażliwa na nastrój otoczenia Amanda wyczuła, że ludzie w introligatorni i drukarni pracują w atmosferze radosnego zapału.

Fretwell zatrzymał się przed okazałymi drzwiami i pytająco uniósł brwi.

– Panno Briars, czy ma pani ochotę obejrzeć naszą kolekcję rzadkich książek?

Amanda skinęła głową i weszła za nim do środka. Za drzwiami zobaczyła salę pełną mahoniowych, przeszklonych szaf na książki. Sufit zdobiły misterne stiuki, a na podłodze leżał puszysty dywan.

– Czy wszystkie te książki są na sprzedaż? – zapytała ściszonym głosem. Czuła się tak, jakby wkroczyła do królewskiego skarbca.

Fretwell skinął głową.

– Można tu znaleźć wszystko, od starodruków po podręczniki zoologii. Mamy tu wielki wybór atlasów i map nieba, foliały i manuskrypty… – Zatoczył krąg ramieniem, jakby zgromadzone tu tomy mówiły same za siebie.

– Mogłabym się tu zamknąć na cały tydzień – oświadczyła Amanda z zapałem.

Fretwell roześmiał się i wyprowadził ją z sali. Weszli jeszcze wyżej, na piętro, gdzie znajdowały się pomieszczenia biurowe. Zanim Amanda zdążyła się zastanowić, dlaczego właściwie jest taka zdenerwowana, Fretwell otworzył przed nią mahoniowe drzwi. Jednym spojrzeniem objęła całe wnętrze… wielkie biurko, duży, marmurowy kominek i stojące przy nim skórzane fotele, ściany obite tapetą w brązowe pasy. Widać było, że urzęduje tu elegancki mężczyzna. Słońce wpadało przez wąskie, wysokie okna. Wokół rozchodził się zapach skóry, papieru welinowego i lekka woń tytoniu.

– Nareszcie. – Usłyszała znajomy, niski głos. Słychać w nim było lekką nutę rozbawienia. Zapewne tak rozbawił go fakt, że mimo wszystko zjawiła się w firmie. Ale przecież nie miała innego wyboru, prawda?

Devlin skłonił się z teatralną przesadą i uśmiechnął promiennie, pożerając ją wzrokiem.

– Moja droga panno Briars, jeszcze nigdy czas mi się tak nie dłużył jak dzisiejszego ranka, kiedy na panią czekałem. – Jego słowa nie zabrzmiały zbyt przekonująco. – Ledwie zdołałem się powstrzymać, żeby nie czekać na panią na ulicy.

Spojrzała na niego surowo.

– Chciałabym jak najszybciej załatwić interesy i opuścić pana biuro.

Devlin uśmiechnął się, jakby opowiedziała jakiś dowcip.

– Proszę usiąść przy kominku.

Buzujący za pozłacaną kratą ogień wyglądał bardzo zachęcająco. Amanda zdjęła kapelusz i płaszcz, oddała je czekającemu obok Fretwellowi i usiadła w obitym skórą fotelu.

– Napije się pani ze mną kawy? – zapytał z ujmującą troską. – Zwykle o tej godzinie ją pijam.

– Wolę herbatę – odparła krótko.

Devlin zerknął na Fretwella roześmianym wzrokiem.

– Proszę herbatę i kruche ciasteczka – powiedział, a kierownik natychmiast zniknął za drzwiami, zostawiając ich samych.

Amanda dyskretnie zerknęła na swojego towarzysza. Jej dłonie, ukryte w skórkowych rękawiczkach, zwilgotniały. Wydało się wręcz niedopuszczalne, żeby mężczyzna był aż tak przystojny. Jego oczy były jeszcze bardziej niebieskie, niż zapamiętała. Włosy miał przycięte krótko, ale widać było, że są falujące. To dziwne, że taki dobrze zbudowany, zdrowy i silny mężczyzna był miłośnikiem książek. Nie wyglądał na intelektualistę ani też nie pasował do biurowego wnętrza, nawet tak przestronnego jak to, w którym się znajdowali.

– Ma pan imponującą firmę – stwierdziła. – Na pewno wszyscy panu to powtarzają.

– Dziękuję. Ale to nic w porównaniu z tym, co planuję na przyszłość. Dopiero zacząłem. – Devlin usiadł obok niej, wyciągnął długie nogi i wpatrzył się w czubki swoich wypolerowanych czarnych butów. Był równie elegancko ubrany jak poprzedniego wieczoru, miał na sobie modny szary surdut i pasujące do niego wełniane spodnie.

– A do czego to wszystko ma prowadzić? – spytała, zastanawiając się, czego jeszcze mógłby pragnąć.

– W tym roku otworzę pół tuzina filii w całym kraju. Za dwa lata potroję tę liczbę. Kupię każdą wartą tego gazetę i na dodatek kilka czasopism.

Amanda od razu zrozumiała, że taki stan posiadania wiązałby się z wielkimi wpływami towarzyskimi i politycznymi. Trochę zdziwiona, przyglądała się siedzącemu przed nią młodemu człowiekowi.

– Jest pan dość ambitny – stwierdziła. Uśmiechnął się lekko.

– A pani nie?

– Wcale nie. – Urwała i przez chwilę zastanawiała się nad tym. – Nie gonię za bogactwem i wpływami. Chcę tylko żyć bezpiecznie i wygodnie, a w przyszłości osiągnąć wysoki poziom biegłości w swoim zawodzie.

Jack lekko uniósł czarne brwi.

– Uważa pani, że jeszcze nie osiągnęła wysokiego poziomu biegłości?

– Jeszcze nie. W swoim pisaniu widzę wiele niedociągnięć.

– Ja nie widzę żadnych – odrzekł cicho.

Pod jego spokojnym spojrzeniem Amanda nie potrafiła opanować rumieńca, który powoli wpełzł jej na szyję i policzki. Wzięła głęboki oddech i starała się pozbierać myśli.