Udało jej się zwrócić na siebie uwagę Tirwitta.
– Jeśli jestem szalony, to tylko dlatego, że moje życie zostało zrujnowane – warknął Tirwitt. – Ta plugawa mieszanina kłamstw i fantazji, którą wydał ten szubrawiec, uczyniła ze mnie pośmiewisko. Tak zniszczyć człowiekowi życie dla zysku… Ale dzisiaj ten łajdak dostanie za swoje!
– Pańskie nazwisko nie zostało ani razu wymienione w książce pani Bradshaw – zauważył spokojnie Devlin. – Wszystkie postacie mają zmienioną tożsamość.
– Bezwstydnie ujawniono pewne szczegóły z mojego życia osobistego… to wystarczyło, żebym został rozpoznany. Żona mnie rzuciła, przyjaciele się odsunęli. Odebrano mi wszystko, co się w życiu liczy. – Tirwitt oddychał ciężko, jego furia rosła z każda chwilą. – Teraz już nie mam nic do stracenia – bełkotał. – I pociągnę cię za sobą, Devlin.
– To jakiś nonsens – przerwała mu bezceremonialnie Amanda. – Wpada pan tu jak burza… Co za niedorzeczne zachowanie. Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ktoś zachowywał się tak skandalicznie. Mam ochotę również pana opisać w swojej powieści.
– Może lepiej by było – wtrącił ostrożnie Devlin – gdyby pani nie zabierała głosu. Pozwoli pani, że sam zajmę się tą sprawą.
– Tu się nie ma czym zajmować! – krzyknął Tirwitt i rzucił się przed siebie jak ranny byk. Złowrogie ostrze zarysowało łuk w powietrzu. Devlin uskoczył w bok, ale ostrze go dosięgło, przecinając kamizelkę i koszulę.
– Schowaj się za biurko! – krzyknął do Amandy.
Ona jednak tylko cofnęła się pod ścianę i w zdziwieniu obserwowała całą scenę. Ostrze musiało być wyjątkowo dobrze naostrzone, skoro z taką łatwością przecięło dwie warstwy ubrania. Nagle na kamizelce ukazała się czerwona plama. Devlin zdawał się nie zauważać rany; czujnie okrążał przeciwnika.
– Już pan powiedział, co miał pan do powiedzenia – oznajmił niskim głosem, nie odrywając wzroku od Tirwitta. – Teraz niech pan odłoży tę laskę, bo inaczej trafi pan do aresztu na Bow Street.
Widok krwi najwyraźniej podsycił w napastniku chęć do dalszej walki.
– Dopiero zacząłem – wybełkotał. – Pokroję cię jak świąteczną gęś, zanim zrujnujesz życie innym ludziom. Społeczeństwo mi podziękuje.
Śmiercionośna laska jeszcze raz ze świstem przecięła powietrze, ale Devlin z imponującą sprawnością odskoczył w tył.
– Społeczeństwo z przyjemnością też zobaczy, jak zadyndasz na szubienicy… Czy jest ciekawszy spektakl niż publiczna egzekucja?
Amandzie zaimponowało, że nawet w takiej chwili Devlin zachował przytomność umysłu. Jednak lord Tirwitt był zbyt rozwścieczony, żeby przejmować się konsekwencjami swoich czynów. Nadal atakował Devlina, usiłując dosięgnąć go ostrzem laski, najwyraźniej postawiwszy sobie za cel pozbawienie przeciwnika jakiejś części ciała. Devlin cofał się, aż dotarł do biurka. Chwycił oprawny w skórę słownik i zasłonił się nim niczym tarczą. Ostrze przecięło okładkę, ale Devlin zdołał rzucić ciężkim tomem w napastnika. Ten odsunął się nieco w bok i księga z impetem trafiła go w ramię. Ryknął z bólu i gniewu, i znów rzucił się na Devlina.
Kiedy mężczyźni się bili, Amanda gorączkowo rozglądała się wokół, aż jej wzrok natrafił na zestaw narzędzi do rozpalania ognia w kominku.
– Doskonale – mruknęła pod nosem i chwyciła długi pogrzebacz o mosiężnej rączce.
Lord Tirwitt był tak zaabsorbowany próbami nadziania Devlina na ostrze laski, że nie zauważył zachodzącej go od tyłu Amandy. Trzymając pogrzebacz oburącz, uniosła go wysoko i wymierzyła mu cios w tył głowy, starając się nie uderzyć zbyt mocno. Chciała go pozbawić przytomności, a nie życia, nie była jednak wprawiona w sztuce walki, więc pierwszy cios był zbyt słaby. Dziwnie się czuła, wymierzając cios pogrzebaczem w głowę człowieka. Odgłos uderzenia niemal przyprawił ją o mdłości. Ku jej przerażeniu, lord Tirwitt odwrócił się i spojrzał na nią mocno zdziwiony. Zakończona ostrzem laska zadrżała w jego pulchnych dłoniach. Amanda uderzyła ponownie, tym razem w czoło.
Tirwitt wolno osunął się na podłogę, powieki mu opadły. Oszołomiona Amanda natychmiast wypuściła z rąk pogrzebacz.
Devlin pochylił się nad leżącym.
– Zabiłam go? – spytała niepewnie.
5
Nie, nie zabiłaś go- odpowiedział Devlin na jej pełne niepokoju pytanie. – Niestety będzie żył. – Przestąpił przez nieprzytomnego i szybko otworzył drzwi. Zobaczył wynajętego zbira w pełnej gotowości do ataku i błyskawicznie, z rozmachem, wymierzył mu cios w brzuch. Podejrzany typ stęknął, zgiął się we dwoje i upadł na podłogę. – Fretwell! – zawołał Devlin, lekko tylko podnosząc głos. Postronny obserwator mógłby pomyśleć, że wzywa podwładnego, żeby mu przyniósł następny dzbanek z herbatą. – Fretwell, gdzie jesteś?
Kierownik zjawił się po niecałej minucie, lekko dysząc z wysiłku. Z wyraźną ulgą zobaczył pracodawcę całego i zdrowego. Za nim stało dwóch krzepkich, muskularnych młodych ludzi.
– Właśnie posłałem po policjanta z posterunku przy Bow Street – wysapał. -1 przyprowadziłem dwóch chłopców z magazynu, żeby pomogli mi uporać się z tą… – Z odrazą spojrzał na zbira. – Z tą kanalią – dokończył, krzywiąc się.
– Wielkie dzięki – ironicznie odrzekł Devlin. – Dobra robota, Fretwell. Zdaje się jednak, że panna Briars zdążyła już opanować sytuację.
– Panna Briars? – Zaskoczony kierownik spojrzał na Amandę, stojącą nad bezwładnym ciałem Tirwitta. – Chce pan powiedzieć, że…
– Przyłożyła mu w głowę pogrzebaczem – wyjaśnił Devlin. Kąciki ust zadrżały mu z rozbawienia.
– Widzę, że panowie świetnie się bawią moim kosztem -wtrąciła Amanda. – Ale może najpierw należałoby zająć się raną, zanim wykrwawi się pan na śmierć.
– Dobry Boże! – wykrzyknął Fretwell, widząc, że czerwona plama na szarej kamizelce zwierzchnika powiększa się z każdą sekundą. – Zaraz poślę po doktora. Nie zauważyłem, że ten szaleniec pana zranił.
– To tylko draśnięcie. – Devlin machnął ręką. – Nie potrzebuję lekarza.
– Wydaje mi się, że jednak pan potrzebuje. – Twarz Fretwella niepokojąco poszarzała. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w krwawą plamę na ubraniu pracodawcy.
– Obejrzę tę ranę – oznajmiła stanowczo Amanda. Po latach opieki nad chorymi rodzicami krew nie robiła na niej najmniejszego wrażenia. – Niech się pan zajmie usunięciem lorda Tirwitta z biura – poleciła Fretwellowi. – Ja tymczasem opatrzę pańskiego szefa. – Zwróciła się do Devlina: – Proszę zdjąć surdut i usiąść.
Devlin posłuchał i krzywiąc się nieco, zaczął się rozbierać. Amanda pośpieszyła mu z pomocą. Domyśliła się, że teraz rana musi go już piec żywym ogniem. Nawet jeśli było to tylko draśnięcie, należało je opatrzyć. Któż mógł wiedzieć, do czego jeszcze lord Tirwitt używał ostatnio swojej laski.
Wzięła surdut i przewiesiła przez oparcie stojącego obok krzesła. Był przesycony zapachem i ciepłem ciała Jacka. Ten zapach wabił ją niczym narkotyk i przez krótką chwilę miała ochotę wtulić twarz w fałdy miękkiej wełny.
Devlin czujnie patrzył na chłopców z magazynu, którzy właśnie wynosili z biura bezwładne ciało. Gdy Tirwitt jęknął w cichym proteście, twarz Devlina przybrała wyraz posępnej satysfakcji.
– Mam nadzieję, że ten drań ocknie się z piekielnym bólem głowy – wymamrotał. – Życzę mu, żeby…
– Proszę pana – przerwała mu Amanda i lekko pchnęła go w tył, tak że przysiadł na skraju mahoniowego biurka. – Proszę nad sobą panować. Nie wątpię, że zna pan najwymyślniejsze przekleństwa, ale nie życzę sobie ich słuchać.
Devlin uśmiechnął się, rozbawiony. Siedział nieruchomo, a Amanda zręcznymi, drobnymi palcami rozwiązała mu jedwabny fular. Zsunęła z szyi szary jedwab i zaczęła rozpinać guziki koszuli. Kiedy poczuła na sobie wzrok Devlina, zrobiło jej się nieswojo. W jego błękitnych oczach widziała serdeczność, ale i wesołe błyski. Bez wątpienia ta sytuacja bardzo go bawiła.
Kiedy Fretwell i chłopcy z magazynu opuścili biuro, powiedział: