Выбрать главу

W końcu kawa w dzbanku wystygła, a Jack przypomniał sobie, że ma jeszcze różne sprawy do załatwienia.

– Już dość czasu ci zająłem – stwierdził, wstając. Gemma nadal półleżała na szezlongu. Pochylił się i ucałował jej wyciągniętą dłoń, dotykając ustami nie skóry, ale licznych pierścieni pobrzękujących na palcach.

Wymienili przyjacielskie uśmiechy i Gemma zapytała z pozorną niedbałością:

– Czy panna Briars będzie dla ciebie pisała?

– Owszem, ale jeśli o nią chodzi, to złożyłem śluby czystości.

– Bardzo mądrze, kochany, bardzo mądrze. – W jej głosie słychać było ciepłą nutę aprobaty, ale w oczach błyszczało rozbawienie, jakby w głębi duszy śmiała się z niego. Jack przypomniał sobie z niepokojem, że tego ranka Oscar Fretwell patrzył na niego z podobnym rozbawieniem. Ciekawe, co też aż tak zabawnego widzieli ludzie w jego stosunku do Amandy Briars?

6

Ku zdziwieniu Amandy umowę z Jackiem Devlinem przyniósł jej do domu nie posłaniec, tylko Oscar Fretwell. Był równie ujmujący jak podczas ich pierwszego spotkania; jego turkusowe oczy spoglądały przyjaźnie i ciepło, a uśmiech wydawał się całkiem szczery. Jego elegancja zrobiła wielkie wrażenie na Sukey, która przyglądała mu się tak bezceremonialnie, że Amanda z trudem tłumiła śmiech. Widać było, że bacznemu spojrzeniu pokojówki nie umknie żaden szczegół, począwszy od starannie ostrzyżonych jasnych włosów, błyszczących niczym moneta prosto z mennicy, a skończywszy na czubkach wypolerowanych czarnych butów.

Sukey uroczyście wprowadziła Fretwella do salonu, jakby chodziło co najmniej o członka rodziny królewskiej.

Zachęcony przez Amandę Fretwell usiadł na fotelu i sięgnął do skórzanej torby, którą miał u boku.

– Pani umowa – oznajmił, wyjmując ciężki plik papierów i szeleszcząc nimi triumfalnie. – Wystarczy, że pani to przejrzy i podpisze. – Uśmiechnął się przepraszająco, kiedy Amanda z uniesionymi brwiami wzięła od niego gruby plik dokumentów.

– Jeszcze nigdy nie widziałam takiej długiej umowy -powiedziała cierpko. – To bez wątpienia sprawka mojego prawnika.

– Pani przyjaciel, pan Talbot, rozważył wszystkie szczegóły i dodał swoje zastrzeżenia, więc umowa rzeczywiście jest niezwykle obszerna.

– Przeczytam ją bez zwłoki. Jeśli wszystko będzie w porządku, podpiszę ją i odeślę jutro. – Odłożyła dokument na bok. Ogarnął ją nastrój radosnego oczekiwania. Nie wyobrażała sobie, że perspektywa współpracy z takim łobuzem jak Jack Devlin tak na nią podziała.

– Mam pani przekazać osobistą wiadomość od pana Devlina – oznajmił Fretwell. Zielononiebieskie oczy błyszczały za szkłami wypolerowanych okularów. – Prosił, żebym pani powiedział, że rani go pani swoją nieufnością.

Amanda roześmiała się.

– Równie dobrze mogłabym zaufać wężowi. Przy podpisywaniu umowy ani jednego punktu nie pozostawiłabym bez szczegółowego wyjaśnienia, bo na pewno by to wykorzystał przeciwko mnie.

– Ależ panno Briars! – Fretwell wydawał się szczerze wstrząśnięty. – Jeśli rzeczywiście ma pani takie zdanie o panu Devlinie, to zapewniam panią, że się pani myli! To wspaniały człowiek… gdyby pani tylko wiedziała…

– Gdybym co wiedziała? – zapytała nieufnie, unosząc brew. – No, proszę, niech mi pan powie, cóż takiego wspaniałego widzi pan w swoim szefie? Zapewniam pana, że ma fatalną opinię i chociaż potrafi zachowywać się z pewnym dość wątpliwym wdziękiem, do tej pory nie udało mi się u niego wykryć żadnych oznak prawego charakteru czy sumienia. Chętnie posłucham, dlaczego uważa go pan za wspaniałego człowieka.

– Cóż, zgadzam się, że pan Devlin jest wymagający i pracuje w takim tempie, że trudno dotrzymać mu kroku, ale zawsze jest sprawiedliwy i szczerze nagradza za dobrze wykonane zadania. Ma wybuchowy temperament, przyznaję, ale jest również bardzo rozsądny. W rzeczywistości ma o wiele miększe serce, niż to okazuje. Na przykład, jeśli któryś z jego pracowników długo choruje, po powrocie do zdrowia ma zagwarantowane swoje dawne miejsce pracy. Rzadko który pracodawca tak postępuje.

– Zna go pan już dość długo – stwierdziła Amanda, lekko unosząc głos, przez co jej słowa zabrzmiały jak pytanie.

– Tak, chodziliśmy do tej samej szkoły. Po jej skończeniu, wraz z kilkoma kolegami, pojechałem za nim do Londynu, kiedy nam powiedział, że chce zostać wydawcą książek.

– Wszyscy byliście zainteresowani sprawami wydawniczymi? – zapytała sceptycznie.

Fretwell wzruszył ramionami.

– Rodzaj zajęcia nie miał dla nas najmniejszego znaczenia. Gdyby Devlin nam powiedział, że chce być dokerem, rzeźnikiem czy handlarzem ryb, i tak chcielibyśmy dla niego pracować. Gdyby nie on, wiedlibyśmy zupełnie inne życie. Prawdę mówiąc, kilku z nas nie byłoby już wśród żywych.

Amanda starała się ukryć zdziwienie jego słowami, ale czuła, że oczy coraz szerzej jej się otwierają.

– Dlaczego pan tak mówi? – Z fascynacją patrzyła, jak Fretwell nagle się zmieszał, jakby zdradził o wiele więcej, niż zamierzał.

Uśmiechnął się smutno.

– Pan Devlin przykłada wielką wagę do zachowania dyskrecji. I tak za dużo już powiedziałem. Z drugiej jednak strony… jest kilka rzeczy, które powinna pani o nim wiedzieć, żeby lepiej go zrozumieć. Wyraźnie widać, że bardzo panią polubił.

– A mnie się wydaje, że on lubi wszystkich – odparła bez emocji, przypominając sobie swobodne zachowanie Devlina na przyjęciu u Talbota i stale otaczający go krąg znajomych. Z pewnością doskonale układały się jego stosunki z płcią przeciwną. Nie uszło jej uwagi, że obecne na przyjęciu panie trzepotały rzęsami i chichotały zalotnie, kiedy odezwał się do nich lub choćby spojrzał w ich stronę.

– To tylko pozory – zapewnił ją Fretwell. – Stara się utrzymywać kontakty towarzyskie z szerokim gronem znajomych, ale lubi niewielu, a ufa bardzo nielicznym. Gdyby znała pani jego przeszłość, nie byłaby pani tym zaskoczona.

Amanda zwykle nie uciekała się do kobiecych sztuczek, żeby zdobyć informacje. Wolała bardziej bezpośrednie podejście. Teraz jednak obdarzyła swojego gościa najsłodszym i najbardziej ujmującym uśmiechem, na jaki ją było stać. Bardzo chciała z niego wydobyć wszystko, co wiedział na temat przeszłości Jacka.

– Może jednak pan mi zaufa i coś mi opowie o przeszłości swojego szefa? – zapytała niewinnie. – Obiecuję, że nie pisnę nikomu ani słówka.

– Wierzę pani. Ale to nie jest temat do salonowej pogawędki.

– Nie jestem naiwnym dziewczęciem ani delikatną cieplarnianą istotką, która z byle powodu wpada w histerię. Obiecuję panu, że nie zemdleję z wrażenia.

Fretwell uśmiechnął się lekko, lecz jego głos zabrzmiał poważnie.

– Czy pan Devlin opowiadał pani coś o szkole, w której się uczył… w której obaj się uczyliśmy?

– Tylko tyle, że jest to niewielka szkoła na pustkowiu. Nie chciał mi zdradzić jej nazwy.

– Szkoła nazywała się Knatchford Heath. – Wymówił tę nazwę jak wulgarne przekleństwo. Urwał, jakby wspominał jakiś koszmar, który śnił mu się dawno temu, a Amanda zastanawiała się nad jego słowami. Nazwa szkoły wydała jej się znajoma. Może występowała w jakiejś okropnej, popularnej rymowance?

– Nie znam tej szkoły – powiedziała po namyśle. – Mam tylko niejasne wrażenie… czy nie zginął tam kiedyś jakiś chłopiec?

– Wielu chłopców tam zginęło. – Fretwell uśmiechnął się ponuro. Widać było, że z wysiłkiem stara się zachować spokój. Zmuszał się, żeby mówić obojętnym, cichym głosem. – Dzięki Bogu, ta instytucja już nie istnieje. Otaczała ją atmosfera narastającego skandalu, więc w końcu rodzice przestali wysyłać tam swoich synów, bojąc się, że ludzie ich za to potępią. Gdyby ta szkoła nadal istniała, osobiście bym ją podpalił. -Jego twarz przybrała twardy wyraz. – Posyłano tam niechcianych synów, często z nieprawego łoża, których rodzice pragnęli się pozbyć. Bardzo wygodny sposób, żeby ukryć swoją życiową pomyłkę. Ja byłem właśnie kimś takim – synem pewnej zamężnej damy, która przyprawiła mężowi rogi, a potem starała się ukryć dowód swojej niewierności. A Jack Devlin… to syn szlachcica, który zgwałcił biedną irlandzką służącą. Kiedy matka Jacka zmarła, ojciec nie chciał mieć nic wspólnego z bękartem, więc wysłał chłopca do Knatchford Heath. Dla nas to było piekło. – Zamilkł, pochłonięty gorzkimi wspomnieniami.