– Proszę mówić dalej – ponagliła go łagodnie. – Niech mi pan opowie o tej szkole.
– Było tam może dwóch nauczycieli, którzy traktowali uczniów stosunkowo dobrze. Ale większość to były nieludzkie potwory. A kierownika szkoły uważaliśmy za wcielonego diabła. Jeśli jakiś uczeń wystarczająco dobrze nie wyuczył się lekcji, narzekał na spleśniały chleb lub pomyje, które tam uchodziły za owsiankę, wymierzano mu bolesną chłostę, pozbawiano jedzenia, przypalano albo poddawano jeszcze gorszym torturom. Jeden z pracowników wydawnictwa, pan Orpin, jest niemal głuchy, ponieważ zbyt mocno bito go po głowie. Inny chłopiec oślepł z niedożywienia. Czasami przywiązywano ucznia do bramy i zostawiano na całą noc, wystawionego na mróz i wiatr. To cud, że w ogóle ktoś przeżył, a jednak nam się udało.
Amanda patrzyła na niego z przerażeniem i współczuciem.
– Czy rodzice chłopców wiedzieli, co się dzieje z ich dziećmi? – zapytała, z trudem wydobywając głos ze ściśniętego gardła.
– Ależ oczywiście. I nic ich to nie obchodziło. Nawet śmierć dziecka nie robiła na nich wrażenia. Wydaje mi się, że właśnie mieli nadzieję, że tak się to skończy. Nie było wakacji ani przerw w nauce. Nie zdarzyło się, żeby ktoś z rodziców przyjechał do syna na święta. Żaden wizytator nigdy nie skontrolował panujących tam warunków. Jak już mówiłem, tam były same niechciane dzieci. Życiowe pomyłki.
– Dziecko nie może być życiową pomyłką – powiedziała Amanda drżącym głosem.
Fretwell uśmiechnął się lekko, słysząc to idealistyczne stwierdzenie. Po chwili cicho mówił dalej:
– Kiedy zjawiłem się w Knatchford Heath, Jack Devlin przebywał tam już od ponad roku. Ód razu wiedziałem, że różni się od innych chłopców. Wszyscy bali się nauczycieli i kierownika, ale nie on. Był silny, bystry, pewny siebie… jeśli istniał tam ktoś, kogo można by nazwać ulubieńcem całej szkoły, uczniów i nauczycieli, to on nim był. Nie znaczyło to, oczywiście, że nie spotykały go żadne kary. Bito go i głodzono tak samo jak wszystkich. Właściwie nawet częściej niż resztę. Wkrótce zauważyłem, że bierze na siebie winy innych chłopców i ponosi karę zamiast nich. Wiedział, że ci mniejsi nie przeżyliby ciężkiej chłosty. Namawiał silniejszych, większych chłopców, żeby robili to samo. Mówił, że musimy się troszczyć o siebie nawzajem. Przypominał nam, że poza szkołą czeka na nas inny świat, musimy tylko przetrwać…
Fretwell zdjął okulary i starannie przetarł chusteczką szkła.
– Czasami od śmierci chroni nas jedynie ostatnia iskierka nadziei. Devlin nie pozwalał tej iskierce zgasnąć. Składał nam obietnice, niemożliwe do spełnienia, a jednak udało mu się ich dotrzymać.
Amanda milczała jak zaklęta. Nie mogła pogodzić obrazu znanego jej Jacka Devlina, bezczelnego łajdaka, z chłopcem, którego przed chwilą opisał Fretwell.
Widząc na jej twarzy niedowierzanie, Fretwell włożył na nos okulary i uśmiechnął się.
– Zdaję sobie sprawę, jaki on się pani wydaje. Devlin stara się uchodzić za wyrzutka społeczeństwa. Zapewniam panią jednak, że to najlojalniejszy i najbardziej godzien zaufania człowiek, jakiego znam. Raz ocalił mi życie, narażając własne. Przyłapano mnie na kradzieży jedzenia ze szkolnej spiżarni i za karę przywiązano mnie na całą noc do bramy. Panowało przeraźliwe zimno, wiał silny wiatr, a ja byłem przerażony. Tuż po zapadnięciu zmroku Devlin wymknął się z budynku, przynosząc ze sobą koc. Odwiązał mnie i został ze mną do samego rana. Siedzieliśmy skuleni pod kocem i rozmawialiśmy o dniu, kiedy wreszcie będziemy mogli opuścić Knatchford Heath. O świcie, kiedy miał po mnie przyjść nauczyciel, Devlin znów przywiązał mnie do bramy i ukradkiem wrócił do szkoły. Gdyby został złapany na pomaganiu koledze, ukarano by go śmiercią.
– Dlaczego? – zapytała cicho Amanda. – Dlaczego dla pana ryzykował życie? Dlaczego narażał się dla innych? Nigdy bym nie pomyślała…
– Że potrafi coś zrobić dla innych? – dokończył za nią Fretwell, a ona potakująco skinęła głową. – Wyznam, że nigdy do końca nie zrozumiałem, co kieruje Jackiem Devlinem. Jedno natomiast wiem na pewno – być może nie jest to człowiek religijny, ale wyjątkowo dobry.
– Skoro pan tak twierdzi, to wierzę – odrzekła półgłosem Amanda. – Jednakże… – zerknęła na niego sceptycznie. – Trudno mi pojąć, jak ktoś, kto kiedyś dobrowolnie wystawiał się na bolesne chłosty za innych, mógł tak jęczeć i narzekać przy opatrywaniu lekkiego zadraśnięcia na boku.
– Chodzi pani o to, co się działo w zeszłym tygodniu w biurze, kiedy lord Tirwitt zaatakował i ranił pana Devlina laską z wysuwanym ostrzem?
– Tak.
Fretwell niespodziewanie się uśmiechnął.
– Widziałem, jak bez mrugnięcia okiem znosi sto razy silniejszy ból. Ale w końcu to mężczyzna i chciał po prostu skorzystać z okazji i zdobyć trochę kobiecego współczucia.
– Chciał obudzić we mnie współczucie? – zdumiała się Amanda.
Widać było, że Fretwell chciał coś jeszcze dodać do tej interesującej informacji, ale nagle doszedł do wniosku, że nie byłoby to zbyt mądre posunięcie. Uśmiechnął się, spoglądając w okrągłe, szare oczy Amandy.
– Chyba dość już powiedziałem – oznajmił.
– Ależ proszę pana – zaprotestowała. – Nie skończył pan jeszcze opowiadać. Jak to się stało, że chłopak bez rodziny i majątku został w końcu właścicielem wydawnictwa? I jak…
– Myślę, że pan prezes sam dokończy tę opowieść, kiedy będzie już do tego gotowy. A nie wątpię, że kiedyś tak się stanie.
– Ależ nie może pan przerwać w połowie! – Amanda miała tak nieszczęśliwą minę, że Fretwell wybuchnął śmiechem.
– To historia pana Devlina, więc niech on ją opowie. -Odstawił filiżankę i odłożył serwetkę. – Bardzo przepraszam, ale wzywają mnie obowiązki. Inaczej dostanie mi się od szefa.
Amanda niechętnie wezwała Sukey, która wkrótce się zjawiła, niosąc kapelusz, płaszcz i rękawiczki gościa. Fretwell zapiął się szczelnie, dla ochrony przed panującym na zewnątrz chłodem.
– Mam nadzieję, że jeszcze mnie pan odwiedzi – powiedziała Amanda.
Skinął głową, jakby doskonale rozumiał, że pragnie dowiedzieć się od niego więcej o Jacku Devlinie.
– Z pewnością się postaram. Och, byłbym zapomniał… – Sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął jakiś mały przedmiot w aksamitnym woreczku, związanym jedwabnym sznureczkiem. – Szef prosił mnie, żebym to pani przekazał. Pragnie upamiętnić dzień, w którym podpisała pani pierwszą umowę z jego wydawnictwem.
– Nie mogę przyjąć żadnego osobistego prezentu od pana Devlina – stwierdziła ostrożnie Amanda.
– To obsadka do stalówki – rzeczowo wyjaśnił Fretwell. -Trudno nazwać ten przedmiot osobistym prezentem.
Amanda ostrożnie wzięła woreczek i wysypała jego zawartość na otwartą dłoń. Zobaczyła srebrną obsadkę i pasujący do niej komplet stalówek. Zamrugała, zaskoczona i zmieszana. Choć Fretwell twierdził, że jest inaczej, ten prezent był dość osobisty, kosztowny i wykonany misternie niczym klejnot. Ciężar świadczył o tym, że obsadkę w całości wykonano ze srebra, jej powierzchnia była grawerowana i wysadzana turkusami. Kiedy ostatni raz otrzymała prezent od mężczyzny, coś więcej niż symboliczny gwiazdkowy podarek? Nie mogła sobie przypomnieć. Ku swojemu niezadowoleniu stwierdziła, że ogarnia ją miłe ciepło, a w głowie zaczyna jej się lekko kręcić. Ostatni raz czuła się tak, kiedy była młodą dziewczyną. Chociaż instynkt jej podpowiadał, że powinna zwrócić to piękne cacko, to jednak nie posłuchała go. Dlaczego nie miałaby go zatrzymać? Dla Devlina nie miał pewnie żadnego znaczenia, a jej sprawił wielką przyjemność.