Выбрать главу

Jack zerknął na nich kątem oka, a potem wpatrzył się ponuro w trzymany w ręku kieliszek brandy. Na jego ustach pojawił się jakiś dziwny, gorzki uśmiech.

– Co wiesz o Charlesie Hartleyu? – zapytał podwładnego, nie podnosząc wzroku.

– Chodzi o jego pozycję czy o charakter? Hartley to wdowiec i cieszy się opinią przyzwoitego człowieka. Jest dość dobrze sytuowany, pochodzi z porządnej rodziny i nigdy nie był zamieszany w żaden skandal. – Fretwell zamilkł na chwilę i uśmiechnął się. – I o ile się nie mylę, uwielbiają go wszystkie dzieci.

– A co wiesz o mnie? – spytał cicho Jack.

Zdezorientowany Fretwell zmarszczył czoło.

– Nie jestem pewien, o co chodzi w tym pytaniu.

– Wiesz, jak prowadzę interesy. Nie jestem przyzwoity, byłem zamieszany w kilka skandali. Zarobiłem fortunę, ale pochodzę z nieprawego łoża i płynie we mnie zła krew. Na dodatek nie lubię dzieci, mierzi mnie idea małżeństwa i żaden mój związek z kobietą nie trwał dłużej niż pół roku. I jestem samolubnym łajdakiem… bo mimo wszystkich swoich wad nie zamierzam rezygnować z panny Briars, chociaż taki ktoś jak ja zupełnie się dla niej nie nadaje.

– Panna Amanda to inteligentna kobieta – zauważył cicho Fretwell. – Może powinieneś pozwolić, by sama zdecydowała, kto się lepiej dla niej nadaje.

Jack potrząsnął głową.

– Zrozumie swój błąd, dopiero kiedy go już popełni -oznajmił ponuro. – Z kobietami zawsze tak jest.

– A jednak… – zaczął nerwowo Fretwell, ale Jack szybko odszedł.

Świąteczna kolacja okazała się wyśmienita. Każde smakowite danie serwowane gościom wywoływało okrzyki zachwytu. Rytmiczny dźwięk odkorkowywanych butelek wina wybijał się ponad pobrzękiwanie kieliszków i gwar ożywionych rozmów. Amanda nie mogła się doliczyć, ile przeróżnych smakołyków jej proponowano. Do wyboru miała cztery rodzaje zup, włącznie z żółwiową i z homarów. Samych pieczonych indyków z wybornym ziołowym nadzieniem podano kilka.

Lokaje co chwila wnosili niezliczone półmiski z cielęciną w sosie beszamelowym, kapłonami, pieczonymi przepiórkami i zającami, sarniną, łabędzimi jajami i najróżniejszymi warzywami duszonymi w maśle. Egzotyczne ryby i dziczyznę zapiekaną w cieście wnoszono w srebrnych, parujących naczyniach. Potem pojawiły się tace z owocami i sałatkami oraz kryształowe patery, na których piętrzyły się trufle w winie. Podano nawet delikatne szparagi, chociaż o tej porze roku były niemal nieosiągalne i bardzo drogie.

Wspaniały posiłek bardzo Amandzie smakował, chociaż nie dostrzegała, co je. Całą uwagę skupiła na siedzącym obok mężczyźnie. Devlin roztoczył przed nią cały swój urok, opowiadał zabawne historie, wykazując się poczuciem humoru, które na pewno zawdzięczał swojemu irlandzkiemu pochodzeniu.

Amanda czuła jakiś dziwny, słodki ucisk, który nie miał nic wspólnego z wypitym do kolacji winem. Chciała zostać z Devlinem sam na sam, kusić go i uwodzić, mieć go tylko dla siebie, choćby na krótką chwilę. Kiedy patrzyła na jego ręce, robiło jej się sucho w ustach. Przypomniała sobie jego dotyk… i chciała doświadczyć tego jeszcze raz. Pragnęła dać ujście swojemu fizycznemu pożądaniu, a potem, rozluźniona i szczęśliwa, leżeć w jego ramionach. Wiodła takie zwyczajne życie, a Devlin rozjaśnił je niczym ognista kometa nocne niebo.

Wydawało jej się, że kolacja trwa całą wieczność. W końcu goście skończyli jeść i podzielili się na grupy. Niektórzy panowie zostali przy stole, żeby wypić kieliszek porto, część pań poszła na herbatę do saloniku, a wiele osób płci obojga zebrało się przy fortepianie, żeby śpiewać kolędy. Amanda zamierzała dołączyć do tej ostatniej grupy, ale zanim doszła do instrumentu, poczuła, że Devlin chwyta ją za łokieć.

– Chodź ze mną – usłyszała jego niski głos tuż przy uchu.

– A dokąd pójdziemy? – spytała zadziornie.

Minę miał układną, ale w oczach błyszczało niepohamowane pożądanie.

– Znajdziemy jakiś zaciszny kącik pod gałązką jemioły.

– Wywołasz skandal – ostrzegła go. Była trochę przerażona, ale jednocześnie chciało jej się śmiać.

– Boisz się skandalu? – Wyszli z salonu i Devlin poprowadził ją mrocznym korytarzem. – W takim razie lepiej trzymaj się swojego zacnego przyjaciela Hartleya.

Parsknęła śmiechem.

– Zabrzmiało to tak, jakbyś był zazdrosny o tego uroczego, dobrze wychowanego wdowca.

– Oczywiście, że jestem o niego zazdrosny – warknął. -Jestem zazdrosny o każdego mężczyznę, który na ciebie spojrzy. – Wciągnął ją do wielkiego, mrocznego pokoju, pachnącego skórą, papierem i tytoniem. Zdała sobie sprawę, że znaleźli się w bibliotece. Serce biło jej z przejęcia na samą myśl o tym, że jest tu z nim sama. – Chcę cię tylko dla siebie – wyznał Jack. – Szkoda, że wszyscy ci ludzie jeszcze tu są.

– Chyba trochę za dużo wypiłeś – powiedziała drżąco. Stała oparta o półkę z książkami, a Devlin zagradzał jej drogę odwrotu. Ich ciała niemal się stykały.

– Nie jestem pijany. Dlaczego tak trudno ci uwierzyć, że naprawdę cię pragnę? – Jego ciepłe dłonie ujęły jej głowę i przyciągnęły ku sobie. Dotknął ustami jej czoła, policzków i nosa. Pocałunki paliły niczym ogień. Kiedy się odezwał, jego oddech owiewał jej twarz. – Pytanie brzmi, Amando… czy ty mnie pragniesz?

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Słowa nie chciały układać się logicznie, ale ciało mimowolnie lgnęło ku niemu. On również przywarł do niej mocno, aż niemal zlali się w jedno, na ile pozwalały dzielące ich warstwy ubrania.

Dotyk jego silnych dłoni sprawiał jej taką przyjemność, że nie mogła powstrzymać cichego jęku. Jack przesuwał usta po jej szyi, obsypywał ją drobnymi pocałunkami, próbował jej smaku, a pod Amandą uginały się kolana.

– Moja piękna Amanda – wyszeptał. Jego szybki, gorący oddech parzył jej skórę. - A chuisle mo chroi… Już ci to kiedyś mówiłem, pamiętasz?

– Nie powiedziałeś mi tylko, co to znaczy – odrzekła z trudem, przytulając policzek do jego policzka, starannie ogolonego, ale mimo to trochę szorstkiego.

Uniósł głowę i spojrzał na nią z góry. Jego oczy wydawały się teraz całkiem czarne. Oddychał szybko; szeroka pierś unosiła się niespokojnie.

– Jesteś biciem mojego serca – wyszeptał. – Kiedy cię zobaczyłem pierwszy raz, od razu wiedziałem, że tak może między nami być.

Drżącymi palcami chwyciła go za poły wełnianego surduta. Niejasno zdawała sobie sprawę, że uczucie, które ją ogarnia, to pożądanie i że jest sto razy silniejsze od uczuć, których dotychczas doświadczyła. Tamtej nocy, kiedy tak wspaniale ją pieścił i budził jej zmysły na całkiem nowy świat doznań, był tylko tajemniczym nieznajomym. Teraz odkrywała, że zupełnie co innego czuła, pożądając atrakcyjnego, obcego mężczyzny, a zupełnie co innego, gdy pragnęła kogoś sobie bliskiego. Tyle razy dyskutowali, rozmawiali ze sobą szczerze i śmiali się, że powstał między nimi bliższy związek. Obopólna sympatia i pożądanie zmieniły się w jakieś nieokiełznane, pierwotne uczucie.

Serce ostrzegało ją, że Jack nigdy nie będzie do niej należał. Nigdy go nie zdobędzie. Nie ożeni się z nią ani nie zniesie żadnego ograniczenia swojej wolności. Kiedyś to wszystko pewnie się skończy, a ona znów zostanie sama. Była zbyt wielką realistką, żeby wierzyć, że będzie inaczej.

Kiedy zaczął ją całować, wszystkie te wątpliwości natychmiast wyparowały jej z głowy. Jego natarczywe usta napierały na jej wargi, aż w końcu musiała je rozchylić. Jej reakcja wyraźnie go poruszyła. Jęknął głucho i z zapałem badał językiem wnętrze jej ust. Amanda przywarła do niego mocno, tak że czuł dotyk jej krągłych piersi.

Po chwili oderwał od niej usta, jakby dłużej nie mógł znieść napięcia, i nadal mocno ją obejmując, oddychał niespokojnie.

– Boże – szepnął, wtulając usta w jej loki. – Bliskość twojego ciała doprowadza mnie do szaleństwa. Jesteś taka słodka… taka miękka… – Znów ją pocałował, gorąco, zaborczo, jakby była jakimś smakowitym kąskiem, któremu nie potrafił się oprzeć, jakby tylko jej smak mógł stłumić w nim jakiś wielki głód.