Dors wyglądała na niezadowoloną; posiłek upływał w raczej niezwykłym milczeniu. Kiedy skończyli jeść, resztki — naczynia, sztućce i wszystko inne — zawirowały i wpadły do zbiornika na odpadki pośrodku stołu, który niezwłocznie nakrył się obrusem. Dopiero wtedy Dors odezwała się:
— Nie jestem pewna, czy chcę o tym mówić, ale nie mogę pozwolić, by zwiodła cię twoja naiwność.
— Naiwność? — Hari zmarszczył brwi.
— Tak. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Nie sądziłam, że ten temat wypłynie, ale Demerzel ma pewne słabe strony. Wcale nie jest nietykalny. Można mu wyrządzić krzywdę, a Joranum naprawdę stanowi dla niego zagrożenie.
— Mówisz poważnie?
— Oczywiście. Nie rozumiesz robotów, a już na pewno nie tak złożonych jak Demerzel. A ja je rozumiem.
4
Znów na chwilę zapadła cisza, jednak tylko dlatego, że myśli wymagają ciszy. Seldon był niespokojny.
Tak, to była prawda. Jego żona mogła się pochwalić naprawdę niesamowitą znajomością robotów. Przez lata Hari myślał o tym bardzo często, lecz w końcu poddał się i zepchnął problem do podświadomości. Gdyby nie Eto Demerzel, który był robotem, nigdy nie poznałby Dors. Dors pracowała u Demerzela i to właśnie Demerzel „wyznaczył” ją osiem lat temu do ochrony Helikończyka podczas jego Ucieczki, kiedy to przemierzał różne sektory Trantora. Jednak nawet teraz, gdy była jego żoną, jego wierną towarzyszką, jego „lepszą połową”, Hari czasami zastanawiał się nad jej dziwnym przywiązaniem do robota Demerzela. Czuł, że jest to jedyna sfera życia Dors niedostępna dla niego, sfera, w której byłby wręcz niemile widziany. Myśli te przywiodły go” do najboleśniejszego pytania: Czy Dors towarzyszyła mu wyłącznie przez wzgląd na rozkaz Demerzela, czy też z miłości? Chciałby wierzyć, że prawdziwy był ten drugi powód, a jednak…
Życie, które wiódł z Dors Venabili, było szczęśliwe, ale miało to swoją cenę — musieli przestrzegać pewnego warunku. Przestrzegali go tym staranniej, że nie został ustalony w trakcie dyskusji ani wspólnych uzgodnień, lecz powstał na zasadzie niepisanego porozumienia.
Seldon rozumiał, że znalazł w osobie Dors wszystko, czego oczekiwał od żony. To prawda, że nie miefi dzieci, ale nigdy się ich nie spodziewał ani też, prawdę mówiąc, zbytnio nie pragnął. Miał Raycha, którego traktował jak syna, tak jakby chłopak odziedziczył cały jego genotyp — a może nawet więcej.
Już samo to, że za sprawą Dors pomyślał o tym wszystkim, naruszyło porozumienie, dzięki któremu przetrwali tyle lat w spokoju i bez trosk — czuł się więc nieco urażony i to uczucie wciąż narastało.
Jednak odepchnął te myśli i pytania. Nauczył się już akceptować Dors w roli osoby, która troszczy się o niego, i nie chciał niczego zmieniać. W końcu, to przecież z nim dzieliła dom, stół i łoże — z nim, nie z Eto Demerzelem.
Z rozmyślań wyrwał go głos Dors.
— Mówiłam… Jesteś w złym nastroju, Hari?
Spłoszył się nieco, bo jej głos zabrzmiał jak refren. Uświadomił sobie także, że pogrążając się w myślach, jednocześnie oddalał się od niej.
— Przepraszam, kochanie. Nie jestem w złym nastroju. Po prostu zastanawiałem się, jak powinienem odpowiedzieć na twoje słowa.
— Dotyczące robotów? — Wyglądała na dość spokojną, kiedy wypowiedziała to słowo.
— Stwierdziłaś, że nie wiem o nich tyle co ty. Jak mam na to odpowiedzieć? — Zrobił pauzę, po czym dodał cicho, wiedząc, że jest to jego szansa: — To znaczy, nie złoszcząc się.
— Nie powiedziałam, że nie wiesz nic o robotach. Jeśli zamierzasz cytować moje słowa, rób to precyzyjnie. Powiedziałam, że nie rozumiesz robotów. Jestem pewna, że wiesz o nich bardzo dużo, być może nawet więcej niż ja, ale wiedza nie musi wcale oznaczać zrozumienia.
— Wiesz co, Dors, rozmyślnie wykorzystujesz paradoksy, by mnie rozdrażnić. Paradoks wyrasta z dwuznaczności będącej nieumyślną bądź zamierzoną złudą. Nie lubię tego ani w nauce, ani w towarzyskiej rozmowie, chyba że ma rozśmieszyć ludzi, ale przecież nie o to nam teraz chodzi.
Dors roześmiała się w swój charakterystyczny sposób — delikatnie, prawie tak, jakby rozbawienie było czymś zbyt cennym, by trwonić je tak beztrosko.
— Najwyraźniej paradoks tak cię dręczy, że aż stajesz się pompatyczny, a ty zawsze popisujesz się dowcipem, kiedy stajesz się pompatyczny. A jednak wyjaśnię ci to. Nie miałam zamiaru cię rozdrażnić. — Pochyliła się, by poklepać go po dłoni, ale ku swemu zdziwieniu, a także pewnemu zażenowaniu zauważyła, że zacisnął ją w pięść. — Bardzo dużo mówisz o psychohistorii — stwierdziła. — W każdym razie do mnie. Masz tego świadomość? Seldon odchrząknął.
— Jeśli o to chodzi, zdaję się na twoją łaskę. Ten projekt jest tajny już z samej swojej natury. Psychohistoria nie zadziała, jeśli ludzie, których dotyczy, będą coś o niej wiedzieli, dlatego mogę o tym rozmawiać wyłącznie z tobą i z Yugo. Dla niego jest tylko intuicją. Jest niezwykle inteligentny, ale ma też naturalną skłonność do skakania jak oszalały w ciemnościach, więc muszę grać rolę strażnika i wciąż go stamtąd wyciągać. Poza tym mam nieposkromione myśli i lepiej je słyszę, kiedy mówię — uśmiechnął się — nawet jeśli widzę, że nie rozumiesz z tego ani słowa.
— Wiem, że jestem twoim pierwszym słuchaczem, ale to mi wcale nie przeszkadza. Naprawdę, Hari, więc nie składaj w duchu postanowień, że zmienisz swoje zachowanie. Ja oczywiście nie rozumiem twojej matematyki. Jestem tylko historykiem, i to nawet nie historykiem nauki. Teraz czas wypełnia mi wpływ zmian ekonomicznych na rozwój polityczny…
— Tak, ja również jestem twoim pierwszym słuchaczem, a może tego nie zauważyłaś? Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, będę potrzebował twoich przemyśleń dla celów psychohistorii, dlatego podejrzewam, że twoja pomoc będzie niezastąpiona.
— Doskonale! Teraz, kiedy już ustaliliśmy, dlaczego jesteś ze mną, a wiedziałam, że moja eteryczna uroda nie mogła być tego powodem, pozwól sobie wyjaśnić przy okazji, że kiedy twoje rozumowanie zbacza z czysto matematycznych aspektów, wydaje mi się, że daję się wciągnąć w twój tok myślenia. Wielokrotnie już wyjaśniałeś mi, co nazywasz koniecznością minimalizmu. Myślę, że to rozumiem. Masz na myśli…
— Dobrze wiem, co mam na myśli. Dors wyglądała na urażoną.
— Proszę, nie unoś się, Hari. Nie usiłuję ci tego wyjaśnić. Pragnę wyjaśnić to sobie. Mówisz, że jesteś moim pierwszym słuchaczem, więc zachowuj się, jakbyś nim był. Wzajemność jest chyba uczciwa, prawda?
— Owszem, ale jeśli zamierzasz oskarżać mnie o wyniosłość, skoro powiedziałem tylko jedno małe…
— Dość tego! Zamilcz!… Powiedziałeś mi, że minimalizm ma dla psychohistorii stosowanej najwyższe znaczenie, że jest sztuką dążenia do zmian rozwoju niepożądanego w sposób pożądany albo przynajmniej w mniej niepożądany. Powiedziałeś, że zmiana musi mieć zastosowanie, nawet jeśli jest maleńka, minimalna…
— Tak — przerwał jej ochoczo Seldon — a to dlatego, że…
— Nie, Hari, to ja usiłuję to wyjaśnić. Oboje wiemy, że ty to rozumiesz. Musisz posługiwać się minimalizmem, bo każda zmiana, jakakolwiek zmiana, powoduje mnóstwo skutków ubocznych, na które nie można pozwolić. Jeśli zmiana jest zbyt zasadnicza i w efekcie powstaje zbyt dużo zmiennych, wtedy niemal na pewno wynik będzie zbyt odległy od zaplanowanego, a co za tym idzie całkowicie nieprzewidywalny.