– Też – przytaknął Urban Horn – tak mi się widzi. Rozmowie przysłuchiwał się Circulos. Wkrótce zaś przeprowadził się. Zebrał słomę i przeczłapał, istny stary łysy pelikan, pod przeciwległą ścianę, gdzie w oddaleniu uwił sobie nowy barłóg. Ściana zaś i podłoga w tempie błyskawicznym pokryła się hieroglifami i ideogramami. Przeważały znaki zodiakalne, pentagramy i heksagramy, nie brakowało spiral i tetraktysów, powtarzały się litery-matki: Alef, Mem i Szin. Było, a jakże, coś na kształt Drzewa Sefirotów. I inne, najrozmaitsze symbole i znaki.
– I co wy, panowie – wskazał ruchem głowy Tomasz Alfa – na te diabelstwa?
– Inkwizytor – zawyrokował Bonawentura – weźmie go jako pierwszego. Wspomnicie me słowa.
– Wątpię – rzekł Szarlej. – Myślę, że przeciwnie, że wnet go wypuszczą. Jeśli faktycznie zwalniają półgłówków, to on spełnia warunki wręcz wzorcowo.
– Mniemam – zaprzeczył Koppirnig – że mylicie się co do niego.
Reynevan też tak mniemał.
W jadłospisie postny śledź dominował absolutnie, wkrótce nawet szczur Marcin jadł go z zauważalną niechęcią. A Reynevan zdecydował się.
Circulos nie zwrócił na niego uwagi, nawet nie zauważył go, gdy podchodził, zajęty malowaniem na ścianie Pieczęci Salomona. Reynevan zachrząkał. Raz, potem drugi raz, głośniej. Circulos nie odwrócił głowy.
– Nie zasłaniaj mi światła!
Reynevan ukucnął. Circulos nabazgrał na otaczającym pieczęć okręgu symetryczne napisy: AMASARAC, ASARADEL, AGLON, VACHEON i STIMULAMATON.
– Czego tu chcesz?
– Ja znam te sigle i zaklęcia. Słyszałem o nich.
– Taaak? – Circulos dopiero teraz spojrzał na niego, milczał czas jakiś. – A ja słyszałem o prowokatorach. Odejdź, wężu.
Odwrócił się plecami i wznowił bazgranie. Reynevan odkaszlnął, nabrał tchu.
– Clavis Salomonis…
Circulos zamarł. Chwilę trwał w bezruchu. Potem wolno zwrócił głowę. I poruszył wolem.
– Speculum salvationis – odrzekł głosem, w którym wciąż jednak pobrzmiewały podejrzliwość i niepewność. – Toledo?
– Alma mater nostra.
– Veritas Domini?
– Manet In saeculum.
– Amen – Circulos dopiero teraz pokazał w uśmiechu poczerniałe resztki zębów, rozejrzał się, czy nikt nie słucha. – Amen, młody konfratrze. Która akademia? Kraków?
– Praga.
– A ja – Circulos uśmiechnął się jeszcze szerzej – Bolonia. Potem Padwa. I Montpellier. W Pradze też bywałem… Znałem doktorów, mistrzów, bakałarzów… Nie omieszkano mi tego przypomnieć. Przy aresztowaniu. A inkwizytor będzie chciał znać szczegóły… A ty, młody konfratrze? O co ciebie będzie pytać spieszący tu do nas obrońca katolickiej wiary? Kogo znałeś w Pradze? Niech zgadnę: Jana Przybrania? Jana Kardynała? Piotra Payne’a? Jakubka ze Strzybra?
– Ja – Reynevan pamiętał przestrogi Szarleja – nikogo nie znałem. Jestem niewinny. Trafiłem tu przypadkiem. Skutkiem nieporozumienia…
– Certes, certes – machnął ręką Circulos. – Jakżeby inaczej. Bądź aby w swej świętej niewinności przekonywający, da Bóg, wyjdziesz cało. Szansę masz. W przeciwieństwie do mnie.
– Co też wy…
– Wiem, co mówię – uciął. – Jestem recydywa. Haereticus relapsus, rozumiesz? Tortur nie wytrzymam, sam się pogrążę… Stos gwarantowany. Dlatego…
Machnął ręką w stronę nakreślonych na ścianie symboli.
– Dlatego – powtórzył – kombinuję, jak widzisz.
Minęła doba, nim Circulos zdradził, co kombinuje. Doba, podczas której Szarlej dobitnie dał wyraz dezaprobacie dla nowej Reynevanowej komitywy.
– Całkiem nie rozumiem – podsumował, zmarszczony – dlaczego tracisz czas na gadanie z tym pomyleńcem.
– A daj że mu pokój – nieoczekiwanie wziął stronę Reynevana Horn. – Niech gada, z kim chce. Może potrzebna mu odmiana?
Szarlej machnął ręką.
– Hej! – krzyknął za odchodzącym Reynevanem. – Nie zapomnij! Czterdzieści i osiem!
– Co?
– Suma liter w słowie „Apollyon”! Pomnożona przez sumę liter w słowie „kretyn”!
– Kombinuję – Circulos zniżył głos, rozejrzał się czujnie. – Kombinuję, jak stąd nawiać.
– Za pomocą – Reynevan rozejrzał się również – magii, nieprawdaż?
– Inaczej się nie da – beznamiętnie stwierdził fakt starzec. – Próbowałem już, na samym początku, przekupstwa. Dostałem kijem. Próbowałem straszyć. Dostałem znowu. Próbowałem udawać kompletnego przygłupa, ale nie dali się nabrać. Symulowałbym opętanego przez diabła, gdyby inkwizytorem nadal był stary Dobeneck, wrocławski przeor od Świętego Wojciecha, może by mi się udało. Ale ten nowy, młody, o, ten nie da się wykiwać. To co mi zostaje?
– Właśnie. Co?
– Teleportacja. Przeniesienie w przestrzeni.
Nazajutrz Circulos, czujnie rozglądając się, czy nikt nie podsłuchuje, przybliżył Reynevanowi swój plan, poparłszy go, a jakże, długim wykładem z teorii czarnoksięstwa i goecji. Teleportacja, dowiedział się Reynevan, jest całkiem możliwa, ba, łatwa nawet, pod warunkiem, a jakże, asystencji odpowiedniego demona. Jest, dowiedział się Reyneyan, takich demonów kilka, każda porządna księga zaklęć podaje tu swoje typy. I tak, podług Grymuaru papieża Honoriusza demonem teleportującym jest Sargatanas, któremu podlegają pośledniejsze demony pomocnicze: Zoray, Valefar i Farai. Wywoływanie wymienionych jest jednakowoż niezwykle trudne i bardzo niebezpieczne. Dlatego Mniejszy Klucz Salomona zaleca ewokować do innych demonów, znanych pod imionami Bathin i Seere. Wieloletnie studia Circulosa, dowiedział się na koniec Reynevan, skłaniają go jednak do pokierowania się wskazówkami jeszcze innej magicznej księgi, Grimorium Verum mianowicie. A Grimorium Verum w sprawie tełeportacji doradza zawezwać demona Mersilde.
– A jakże go zawezwać? – odważył się Reynevan. – Bez instrumentarium, bez occultum? Occultum winno spełniać szereg warunków, których tu, w tym brudnym lochu, stworzyć…
– Ortodoksja! – przerwał gniewnie Circulos. – Doktrynerstwo! Jakże szkodliwe w empirii, jakże zawężające horyzonty! Furda occultum, gdy się ma amulet. Prawda, panie formalisto? Oczywista prawda. Ergo, oto i amulet. Quod erat demonstrandum. Popatrz no.
Amulet okazał się owalną płytką z malachitu, wielkości mniej więcej grosza, z wyrytymi i napuszczonymi złotem glifami i symbolami, z których najbardziej rzucającymi się w oczy były wąż, ryba i wpisane w trójkąt słońce.
– To talizman Mersilde – rzekł z dumą Circulos. – Przemyciłem go tu, ukrywszy. Obejrzyj. Śmiało.
Reynevan wyciągnął rękę, ale cofnął ją szybko. Zaschnięte, ale wciąż wyraźne ślady na talizmanie zdradzały miejsce, w jakim był ukrywany.
– Będę próbował dziś w nocy – starzec nie przejął się reakcją. – Życz mi fortuny, młody adepcie. Kto wie, może się jeszcze kiedyś…
– Miałbym – odchrząknął Reynevan – jeszcze jedną… Ostatnią… sprawę… Prośbę raczej. Chodzi mi o wyjaśnienie… Hmm… Pewnej przygody… Zdarzenia…
– Mów.
Wyłożył rzecz szybko, ale dokładnie. Circulos nie przerywał. Wysłuchał w spokoju i skupieniu. Potem przeszedł do pytań.
– Jaki to był dzień? Dokładna data?
– Ostatni dzień sierpnia. Piątek. Godzinę przed nieszporami.
– Hmmm… Słońce w znaku Panny, czyli Wenus… Rządzący geniusz dwojaki, chaldejski Samas, hebrajski Hamaliel. Księżyc, jak mi wychodzi z rachunku, w pełni… Niedobrze… Godzina Słońca… Hmm… Nie najlepiej, ale i nie najgorzej… Momencik.