– Ach, aaach, mon amour – jęczała Adela von Sterczą, lgnąc do dłoni Reynevana całym swym burgundzkim krajobrazem.
Reynevan, nawiasem mówiąc, miał dwadzieścia trzy lata i świata poznał raczej niewiele. Znał bardzo mało Czeszek, jeszcze mniej Ślązaczek i Niemek, jedną Polkę, jedną Cygankę – a jeśli szło o inne narodowości, to tylko raz dostał kosza od Węgierki. Jego eksperiencje erotyczne w poczet imponujących zaliczone nie mogły być więc żadną miarą, ba, były, szczerze powiedziawszy, dość mizerne, zarówno ilościowo jak i jakościowo. Ale i tak wbiły go w pychę i zadufanie. Reynevan – jak każdy buzujący testosteronem młodzik – miał się za wielkiego uwodziciela i miłosnego eksperta, przed którym ród niewieści nie ma żadnych tajemnic. Prawda jednak była taka, ze dotychczasowe jedenaście schadzek z Adelą von Sterczą nauczyły Reynevana więcej o ars amandi niż całe trzyletnie studia w Pradze. Reynevan nie połapał się jednak, że to Adela uczy jego – pewien był, ze w grze jest tu jego samorodny talent.
Adela chwyciła Reynevana za kark i pociągnęła na siebie. Reynevan, uchwyciwszy to, co należało, kochał ją. Kochał mocno i zapamiętale i – jakby tego było mało – szeptał jej do ucha zapewnienia o miłości. Był szczęśliwy. Bardzo szczęśliwy.
Szczęście, którym właśnie się upajał, Reynevan zawdzięczał – pośrednio, ma się rozumieć – świętym Pańskim. Bo to było tak:
Czując skruchę za jakieś grzechy, znane tylko jemu i jego spowiednikowi, śląski rycerz Gelfrad von Sterczą wybrał się na pąć pokutną do grobu świętego Jakuba. Ale w drodze zmienił plany. Uznał, że do Compostelli jest zdecydowanie za daleko, a ponieważ święty Idzi też sroce spod ogona nie wyleciał, tedy pielgrzymka do Saint-Gilles wystarczy w zupełności. Ale do Saint-Gilles nie było Gelfradowi dane dotrzeć również. Dojechał tylko do Dijon, gdzie trafem poznał szesnastoletnią Burgundkę, prześliczną Adelę de Beauvoisin. Adela, która Gelfrada zauroczyła z kretesem, była sierotą, miała dwóch braci hulaków i lekkoduchów, którzy bez mrugnięcia okiem wydali siostrę za śląskiego rycerza. Choć w mniemaniu braci Śląsk leżał gdzieś między Tygrysem a Eufratem, Sterczą był w ich oczach idealnym szwagrem, nie wykłócał się bowiem zanadto w sprawie posagu. Tym to sposobem Burgundka trafiła do Heinrichsdorfu, wsi pod Ziębicami, którą Gelfrad dzierżył jako nadanie. W Ziębicach zaś, już jako Adela von Sterczą, wpadła w oko Reynevanowi z Bielawy. Z wzajemnością.
– Aaaach! – krzyknęła Adela von Sterczą, zaplatając nogi na plecach Reynevana. – Aaaaaaaach!
Nigdy w życiu nie doszłoby do tego achania, wszystko skończyłoby się na rzucanych spojrzeniach i ukradkowych gestach, gdyby nie trzeci święty, Jerzy mianowicie. Na Jerzego bowiem Gelfrad von Sterczą, podobnie jak reszta krzyżowców, klął się i przysięgał, dołączając we wrześniu roku 1422 do którejś tam z rzędu krucjaty antyhusyckiej, organizowanej przez kurfirsta brandenburskiego i margrabiów Miśni. Krzyżowcy wielkich sukcesów wtedy na swe konto nie zapisali – weszli do Czech i bardzo szybko stamtąd wyszli, walki z husytami nie ryzykując w ogóle. Ale choć walk nie było, ofiary były – jedną z nich okazał się Gelfrad właśnie, który niezwykle groźnie złamał nogę przy upadku z konia i obecnie, jak wynikało ze słanych do rodziny listów, nadal kurował się gdzieś w Pleissenlandzie. Adela zaś, słomiana wdowa, mieszkająca w tym czasie właśnie u rodziny męża w Bierutowic, mogła bez przeszkód schodzić się z Reynevanem w izdebce w kompleksie oleśnickiego klasztoru augustianów, niedaleko szpitala, przy którym Reynevan miał swą pracownię.
Mnisi w kościele Bożego Ciała zaczęli śpiewać drugi z trzech przewidzianych na sekstę psalmów. Trzeba się pospieszyć, pomyślał Reynevan. Przy capitulum, a najdalej przy Kyrie, ani chwili po, Adela musi zniknąć z terenu hospicjum. Nikt nie powinien jej tu zobaczyć.
Reynevan pocałował Adelę w biodro, potem zaś, natchniony mnisim śpiewem, mocno nabrał powietrza w płuca i zagłębił się w kwiaty henny i nardu, w szafran, w wonną trzcinę i cynamon, w mirrę i aloes, i we wszelkie drzewa żywiczne. Adela, wyprężona, wyprostowała ręce i wpiła mu palce we włosy, łagodnymi ruchami bioder wspierając jego biblijne inicjatywy.
– Och, oooooch… Mon amour… Mon magicien… Boski chłopcze… Czarodzieju…
Już trzeci psalm, pomyślał Reynevan. Jakżeż ulotne są chwile szczęścia…
– Reuertere – zamruczał, klękając. – Obróć się, obróć, Szulamitko.
Adela obróciła się, uklękła i pochyliła, chwytając mocno lipowych desek wezgłowia i prezentując Reynevanowi całe olśniewające piękno swego rewersu. Afrodyta Kallipygos, pomyślał, zbliżając się do niej. Antyczne skojarzenie i erotyczny widok sprawiły, że zbliżał się niczym dopiero co wspomniany święty Jerzy, szarżujący z nastawioną kopią na smoka z Syleny. Klęcząc za Adelą jak król Salomon za tronem z drzewa libańskiego, uchwycił ją oburącz za winnice Engaddi.
– Do klaczy w zaprzęgu faraona – wyszeptał, schylony nad jej karkiem, kształtnym jak wieża Dawida – porównam cię, przyjaciółko moja.
I porównał. Adela krzyknęła przez zaciśnięte zęby. Reynevan wolno przesunął dłonie wzdłuż jej mokrych od potu boków, wspiął się na palmę i pochwycił gałązki jej owocem brzemienne. Burgundka odrzuciła głowę jak klacz przed skokiem przez przeszkodę.
Piersi Adeli skakały pod dłonią Reynevana jak dwoje koźląt, bliźniąt gazeli. Podłożył drugą dłoń pod jej gaj granatów.
– Duo… ubera tua - jęczał – sicut duo… hinuli capreae gemelli… qui pascuntur… in liliis… Umbilicus tuus crater… tornatilis numquam… indigens poculis… Venter tuus… sicut aceruus… tritici uallatus liliis…
– Ach… aaaach… aaach… – kontrapunktowała nie znająca łaciny Burgundka.
Gloria Patri, et Filio et Spiritui sancto. Sicut erat in principio, et nunc, et semper et in saecula saeculorum, Amen. Alleluia!
Mnisi śpiewali. A Reynevan, całując kark Adeli von Sterczą, zapamiętały, oszalały, biegnąc przez góry, skacząc po pagórkach, saliens in montibus, transiliens colles, był dla kochanki niczym młody jeleń na górach balsamowych. Super montes aromatum.