– Coś ty zrobiła, mała? – jęknął z rozpaczą.
Sprzątnęła dwunastoletnią warstwę kurzu i tłuszczu – oto co zrobiła. Powiesiła w oknach cytrynowożółte zasłony, przykryła dywanem kuchenną podłogę, zdjęła koszmarne poroża wiszące nad wielkim kamiennym kominkiem, postawiła przed nim nieduży bujany fotel i powiesiła na drewnianych ścianach całą kolekcję reprodukcji Moneta. Usunięcie ciemnego nalotu ze starego mosiężnego łóżka kosztowało ją trzy dni ciężkiej pracy, teraz jednak łoże, pokryte puszystą białą kapą dosłownie lśniło. Pastelowe zielenie i błękity dywanika przed kominkiem dodawały pomieszczeniu kolorytu i nastroju.
Samson stwierdził, że zniszczyła doskonałą męską kryjówkę. Niewątpliwie na to liczyła. Nic w nowym wystroju chatki do siebie nie pasowało, jednak Mary Ellen nie dbała o to. Po raz pierwszy w życiu nie starała się zadowolić nikogo poza sobą – choć rzeczy w jednym kącie bawialni z pewnością wyglądały jak na garażowej wyprzedaży.
Na podłodze leżały w nieładzie narzędzia i części różnych urządzeń. Kilku klientów zdążyło już odpowiedzieć na jej ogłoszenia i powoli ruszała ze swym warsztatem napraw. Niestety, tak jak się spodziewała początek okazał się dość trudny. Pani LaBelle przyniosła jej zepsuty odkurzacz. Harold Becker zjawił się ze szwankującym magnetowidem. Oboje byli prawdziwymi klientami, natomiast Richard Schneider przytargał idealnie sprawne radio i potraktował to jako pretekst, aby uganiać się za nią po kuchni. A jeden z kumpli Freda Claire'a – niejaki Stelmach, o gębie gryzonia – najwyraźniej odniósł fałszywe wrażenie, że Mary Ellen złoży mu za darmo kupioną za zaliczeniem pocztowym wieżę stereo, jeśli przyniesie butelkę wina i zacznie się do niej przystawiać.
Cała trzęsiesz się ze strachu, Mary Ellen. Wiesz już przecież, że nie potrafisz radzić sobie z mężczyznami. Johnny udowodnił to na długo przedtem, nim tu trafiłaś. Czemu więc znów chcesz połknąć haczyk i okazać się przeklętą idiotką idąc na to spotkanie, zamiast, jak przystało na inteligentną rozsądną kobietę, zostać w domu – pomyślała.
Najwyraźniej jej rozsądek wziął sobie urlop. Ze stanowczą miną i zmarszczonym czołem zamknęła drzwi chaty i pomaszerowała do samochodu. Jej nastrój był niezwykle ponury, a jazda do miasta bynajmniej go nie poprawiła. Śnieg padał bez przerwy, oblepiając przednią szybę i ograniczając widoczność. Droga była śliska i mokra.
Rawlings będzie musiał sam stawić czoło tłumowi. Nie potrafiła przejść do porządku nad tym faktem.
Może całował w ten sposób każdą kobietę? Ostatecznie był zmysłowym, seksownym, czarującym mężczyzną. Najprawdopodobniej całował w swym życiu miliony kobiet i wybrał ten szczególny sposób, by podziękować jej za obiad. To nie jego wina, że wzbudził w niej takie emocje. Przedtem zachowywał się całkiem uprzejmie. Czuła się z nim bezpieczna.
Zanim jeszcze otworzyła drzwi starej szkoły, usłyszała gniewne głosy. Nikt nie spojrzał na nią gdy wśliznęła się do środka. Do sali zniesiono wszystkie ławki z baru. Zapełniali je ludzie, a nad ich głowami świeciły jaskrawe jarzeniówki. W całym pomieszczeniu unosił się zapach wilgotnej wełny. Powtarzała „przepraszam”, przeciskając się przez tłum, aż wreszcie znalazła skrawek miejsca z tyłu sali, pomiędzy dwoma potężnymi mężczyznami w myśliwskich strojach.
Kiedy spojrzała na Steve'a, jej wzrok złagodniał. Ubrany w kraciastą flanelową koszulę i dżinsy, nie różnił się wyglądem od pozostałych mężczyzn, a przecież, mój Boże, był kimś zupełnie innym. Wszyscy oprócz niego sapali ze złości. Jej samotny wilk stal nieruchomo, spokojnie mierząc wzrokiem zebranych. Opanowanym głosem tłumaczył coś cierpliwie.
– …Nie życzycie sobie wilków w pobliżu waszych domów. Doskonale to rozumiem, jednakże ta sytuacja jest tylko przejściowa. Wkrótce z powrotem przeniosę stado na wyspę. Wiem, że się boicie, ale one także. Wilk z własnej woli nigdy nie osiadłby w pobliżu ludzi. To stadko wcale nie chciało zamieszkać w waszym sąsiedztwie. Ugrzęzły tu na jakiś czas, kiedy urodziły się szczeniaki. Odkąd tu jestem, ani razu nie widzieliście żadnego z nich w pobliżu miasta Nie mają żadnych powodów, aby się tu zapuszczać, chyba że zgłodnieją a to się nie zdarzy. Dostarczam im dość świeżego mięsa. Póki nie będą musiały polować, wolą trzymać się w pobliżu swoich młodych. Po co miałyby wędrować do miasta?…
Nagle przerwał mu ostry kobiecy głos.
– Mam dwoje dzieci, panie Rawlings. Żadne z nich nie skończyło jeszcze dziesięciu lat. Boję się wypuszczać je na dwór. Twierdzi pan, że wilki tu nie przyjdą ale nie może pan przecież tego zagwarantować!
Mary Ellen przełknęła ślinę. Gdyby była matką czułaby to samo. Pragnęła poprzeć Steve'a ale nie zmieniło to faktu, że sama czuła lęk przed dorosłymi wilkami. Natomiast tłum popadł w amok na długo przed jej przyjściem i teraz przypominał rozwścieczoną żądną krwi zgraję. Nikt nie słuchał argumentów Rawlingsa. Jakiś męski głos wykrzyknął:
– Proponuję, abyśmy utworzyli oddział myśliwski i je wystrzelali!
Odpowiedział mu chór bojowych wrzasków:
– Wystrzelać je! Wystrzelać! Nie chcemy, żeby kręciły się wokół naszych kobiet i dzieci! Tak długo, jak są w pobliżu, nikt nie jest bezpieczny, nawet nasze zwierzęta! Po zabijać je wszystkie!
Gniewne głosy rozbrzmiewały coraz donośniej, póki wreszcie Steve nie powiedział cicho:
– Oczywiście możecie to zrobić. Po tych słowach nastało pełne zdumienia milczenie. Najwyraźniej nie tego się po nim spodziewali. Steve ciągnął dalej:
– W stadzie są cztery dorosłe wilki i siedem szczeniąt. Nie zamierzam cytować wam ustawy. Wszyscy wiecie, że ten gatunek jest pod całkowitą ochroną. Wiecie też, że niezależnie od tego, co mówi prawo, moglibyście zapewne wybić całe stado i nikt by was na tym nie przyłapał. Możecie zatem podjąć taką decyzję. Z pewnością nie zdołam was powstrzymać.
Przyjrzał się uważnie zebranym, wpatrując się w poszczególne twarze i czekając, aż zamilkną ostatnie szepty. Wreszcie odezwał się ponownie:
– Istnieje także inne wyjście. W ciągu kilku dni mógłbym przewieźć szczenięta do zoo, schwytać dorosłe wilki i przerzucić je na wyspę Royale. Ponieważ to rozwiązałoby nasz problem, wyjaśnię, dlaczego, jak dotąd, nie podjąłem takiej decyzji. – Zawahał się. – Te szczenięta, ten jeden jedyny miot, może zmienić całą przyszłość wilków na wyspie. W tej chwili gatunek wymiera poszczególne osobniki są tak blisko ze sobą spokrewnione, że przestały się rozmnażać. Te szczeniaki reprezentują nową linię, która może to zmienić, ale nie wtedy, jeśli oddzielę je teraz od stada. Proszę jedynie o cierpliwość. Potrzeba mi tylko kilku tygodni. Jeżeli w tej chwili odbiorę je rodzicom, nigdy nie poradzą sobie na wolności, ponieważ nie nauczą się zachowań niezbędnych, by przetrwać. Czy istnieje inny sposób, aby dostarczyć wilkom na wyspie zastrzyk świeżej krwi? Jasne. Są takie plany, ale nie da się ich zrealizować dostatecznie szybko. Trzeba czasu, aby odnaleźć i przygotować kolejną grupę zwierząt, czasu, by urodziły się młode. Zaś czas stanowi najważniejszy czynnik, jeśli chodzi o przetrwanie wilków na tej wyspie. – Ponownie zawiesił głos. – Ale przecież was nic to nie obchodzi. Dlaczego mielibyście się tym przejmować?
W tym momencie ją dostrzegł. Dokładnie w chwili gdy wciśnięta pomiędzy potężnych mężczyzn wrzucała do ust kolejną pigułkę na nadkwasotę. Nagle uświadomiła sobie, że w sali jest niewiarygodnie duszno i gorąco. Ich oczy spotkały się; Rawlings nie spuścił wzroku. Spojrzeniem mówił wyraźnie: wiedziałem, że tu będziesz. Ujrzała, jak po jego ustach przemknął łobuzerski uśmieszek – tak szybki, że prawdopodobnie nikt inny go nie zauważył. To spojrzenie poruszyło ją do głębi, przypominając – co za niesprawiedliwość! – o pocałunku, o którym tak usilnie starała się zapomnieć.