A mimo to ani na moment nie przestał mówić.
– Alaska jest jednym z trzech miejsc na naszej planecie, gdzie ponoć wilki mają żyć bezpiecznie. Jednak zeszłej zimy władze zezwoliły na legalne polowania. Za opłatą piętnastu dolarów myśliwi mogli korzystać z samolotów, karabinów półautomatycznych, śniegołazów – wszystkiego, czego tylko zapragnęli – i zabijać bez żadnych ograniczeń. Tam, skąd pochodzę, strzelanie z broni półautomatycznej jest uważane nie za polowanie czy sport, ale za urządzanie rzezi. Celem tego wszystkiego było zachowanie stad karibu dla myśliwych; zamiar w pełni zrozumiały, zważywszy, że myśliwi przynoszą stanowi ogromne zyski. Tyle że karibu we wszystkich miejscach tradycyjnych polowań były zupełnie nie zagrożone, więcej: wspaniale im się wiodło. Zabicie tych wilków od początku nie miało sensu. Ich przetrwanie jako gatunku od dawna stoi pod dużym znakiem zapytania nawet jeśli człowiek zostawi je w spokoju. – Odczekał chwilę, po czym dodał cicho: – Nie musicie się tym przejmować. To w końcu nie wasz problem. Podobnie jak was, mnie także denerwują radykalni działacze ochrony środowiska, którzy przedkładają interesy zwierząt nad interesy ludzi. Ludzie są ważniejsi; ale na całej planecie nie istnieje choćby jedno zwierzę, które nie odgrywa roli w naszym przetrwaniu. I jeśli kogoś to nie zainteresuje, stracimy wkrótce jeden z najpiękniejszych gatunków zwierząt na Ziemi.
Mary Ellen zerknęła na ścienny zegar i wstrząśnięta uświadomiła sobie, że minęła już ponad godzina. W każdej chwili zebranie może dobiec końca. Musiała już wyjść. Samson spodziewał się, że po zakończeniu zebrania cały tłum skieruje się do baru, ona zaś obiecała że wróci na czas.
Próbowała zwrócić na siebie uwagę Steve'a, ale nie mogła. Zresztą to i tak nieważne. Powinna była wiedzieć, że nie ma sensu tu przychodzić. Te jej pomysły, że mógłby jej potrzebować! Istna komedia. W czym miałaby mu pomóc? Na jej oczach ów samotny wilk przemienił rozjuszony tłum w stado łagodnych baranków.
Bardzo pragnęła przekonać się, jak zakończy się zebranie, ale nie miała na to najmniejszych szans.
Dwie godziny później bolały ją nogi, a poziom decybeli w barze był taki, że dzwoniło jej w uszach. Nawet w kuchni piekły oczy od dymu z papierosów i cygar. Odziana w fartuch narzucony na narciarski sweter i dżinsy, położyła na grillu kolejne cztery plastry mięsa. Wołowina zasyczała gwałtownie.
– Jeszcze trzy steki, kochana! – zawołał Samson. – Dwa krwiste, a trzeci wysmażony na podeszwę. Nie żałuj czosnku.
– Jasne – odparła choć grill był tak pełny, że nie miała pojęcia, gdzie je umieścić. Po karku spływały jej strużki potu. Skarpetka w prawym bucie podwinęła się i boleśnie obcierała stopę. Jednakże wszystko było lepsze niż praca na sali. Tu nikt nie zawracał jej głowy – oprócz Samsona, który wpadał do kuchni z rozwianymi siwymi włosami, unoszącymi się wokół głowy niczym aureola. Od czasu do czasy ściskał jej ramię lub czule poklepywał po plecach. Mary Ellen podejrzewała że Samson nigdy wcześniej nie zatrudniał u siebie kobiety i przez cały czas nie mógł się zdecydować, czy ma ją traktować tak jak każdy facet, czy też jak dobry dziadunio.
Tego wieczoru był w doskonałym nastroju, szczęśliwy, bo biznes szedł na całego. Pani Samson krzyczała na niego, żeby usiadł na tyłku, w przeciwnym razie rano nie zwlecze się z łóżka z powodu artretyzmu. Samson ignorował ją reagując na owe władcze polecenia jedynie mruknięciem bądź pełnym rezygnacji westchnieniem.
Nagle tylne drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka ożywczy strumień chłodnego powietrza. Mary Ellen ani na moment nie podniosła wzroku. Miała przed sobą istną taśmę fabryczną pełną talerzy, bułek, sałaty, korniszonów i hamburgerów. Na poziomie wzroku za pomocą klamerki do bielizny powiesiła listę zamówień. W ogóle nie zdawała sobie sprawy z tego, że ktoś jest w kuchni, dopóki zza jej pleców nie wyłoniła się ręka i nie podkradła frytki z talerza.
Instynktownie trzepnęła ową dłoń i została wynagrodzona szerokim uśmiechem. Jego uśmiechem. W ciągu zaledwie kilku sekund ogarnął wzrokiem jej wilgotne policzki, usta ze startą szminką i zmęczone oczy. Musiała wyglądać na wykończoną, a kucharski fartuch dokładnie ukrywał jej figurę, jednakże błysk w oczach Steve'a wyrażał wyłącznie aprobatę. Może był krótkowidzem? Zastanowiła się, dlaczego nagle przeszedł ją dreszcz. I co, na Boga Steve Rawlings robił w kuchni Samsona?
– Musiałem ci podziękować za to, że przyszłaś na zebranie – wyjaśnił.
– Żałuję, że nie masz mi za co dziękować. Nic przecież nie zrobiłam. – Zaniosła trzy talerze do otwartego okienka, umieszczonego pod rzucającą jaskrawe światło lampą skąd odbierał je Samson. Zanim odwróciła się z powrotem, Steve zdążył już znaleźć się obok grilla. Odczytywał listę zamówień, wciąż nie zdejmując kurtki.
– Potrzebujesz trzech steków?
– I to dużych. Zaraz je przyniosę – pospieszyła w kierunku lodówki. – Nie możesz tu zostać. Samson dostanie zawału, jeśli przyłapie cię w kuchni.
– Nigdy się o tym nie dowie. W college'u dorabiałem jako kucharz w barze szybkiej obsługi. Nie przejmuj się. Nie narobię ci bałaganu… a wracając do tematu, sama twoja obecność mi pomogła. Nie spodziewałem się, że w tłumie zobaczę przyjazną twarz, więc twój widok dodał mi otuchy. Fakt, że się zjawiłaś, miał dla mnie duże znaczenie. Ten facet naprawdę chce podwójną porcję korniszonów?
– I to bez koperku. – Wszelka dyskusja z nim przypominała próbę poruszenia góry. – Nie powiedziałam niczego, co mogłoby ci pomóc.
– Ale byłaś tam. W moim narożniku. – Rozłożył sałatę na bulkach tak wprawnie, jakby rozdawał karty, przez cały czas nie spuszczając z niej wzroku. Zupełnie jakby podobała mu się wizja Mary Ellen w jego narożniku. Jakby coraz bardziej odpowiadał mu pomysł przyparcia jej do lin.
Zarumieniła się.
– Jeden stek bez cebuli.
– W porządku.
– Nic nie mogłam poradzić. Musiałam wyjść wcześniej…
– Domyśliłem się, że pracujesz dziś wieczorem.
– Kiedy wychodziłam, wszyscy już się uspokoili. Naprawdę potrafisz sprawić, by ludzie cię słuchali.
– Świetny ze mnie orator. – Z drwiącym uśmiechem wsunął w usta frytkę. – Nie miałaś jeszcze okazji, żeby coś zjeść?
Głośno przełknęła ślinę.
– W końcu trochę się uspokoi. Wtedy coś przegryzę. – Nadal nie mogła przestać myśleć o zebraniu. – Czy myślisz, że wszystko pójdzie dobrze? Że dadzą spokój wilkom?
– Nie mam pojęcia. Wszystko może się zdarzyć. Ludzie, podobnie jak wilki, inaczej zachowują się w gromadzie, a inaczej samotnie. W grupie, z facetów takich jak Fred Claire, zawsze wychodzą najgorsze cechy, ponieważ próbują udowodnić, jacy z nich twardziele. Claire'owi polowanie na moje maleństwa wydaje się świetnym sportem, szczególnie jeśli podpuszczą go przyjaciele. Ale byli tam też wspaniali ludzie. W tej chwili w tym okręgu żyje więcej wilków niż na całej wyspie. Fakt ten wiele mówi o miejscowej ludności, o tym, jak potrafi być tolerancyjna i współczująca. Czy też jak bardzo pragnie taką być. Mary Ellen rozumiała go znakomicie.
– Ci ludzie się boją.
– Owszem. A przestraszony człowiek nigdy nie zachowuje się racjonalnie. Byłoby dużo lepiej, gdyby ta przeklęta wilczyca nie oszczeniła się akurat w pobliżu granic miasta. Nie mogę oczekiwać, aby matka dwojga dzieci nie denerwowała się wizją stada wilków, kręcącego się nie opodal jej werandy. Do końca świata mogę ją zapewniać, że ludzie jako łup wcale ich nie interesują. Czemu miałaby mi uwierzyć? Ostatecznie, jestem tu obcy.