Mary Ellen zaniosła do okienka kolejne trzy talerze i wróciła, by obrócić steki – tylko po to, by odkryć, że Steve już to zrobił. Spojrzała na niego uważnie. Choć pozornie opowiadał jedynie o wilkach i zaniepokojonych matkach, intuicja Mary Ellen podpowiadała że próbuje przekazać jej coś innego – na przykład, że rozumie jej uczucia i obawy. Jest przecież obcy i trudno mu ufać.
Ale ona mu ufała. Od pierwszej chwili instynktownie czuła zaufanie do Steve'a. Oto odważny, silny i prawy mężczyzna, człowiek, który nigdy nie wykorzysta kogoś słabszego od siebie. Jej pierwsze wrażenie nie uległo zresztą zmianie. Gdyby nie pocałunki… Nagle bezpieczeństwo stało się w jej oczach czymś względnym. Kobieta, która wychodzi na dwór w czasie huraganu, sama naraża się na kłopoty. Wszystko może się zdarzyć, nawet jeśli nikt nie zamierza jej skrzywdzić.
Nie bała się, że mógłby się nią zainteresować. Ogarniał ją jednak coraz większy lęk, iż to ona zbytnio zawraca sobie nim głowę. Zaczynał naprawdę ją obchodzić, a dawne doświadczenia jasno wskazywały, że nie powinna pozwalać, aby głos serca zagłuszył zdrowy rozsądek.
– Czy chłopcy sprawiają ci jakieś kłopoty? – spytał od niechcenia Steve.
– Tak jak tamtego wieczoru? Mój Boże, nie. Po prostu Fred Claire trochę za dużo wypił. To nic takiego. – Pochyliła głowę, aby nie dostrzegł wyrazu jej twarzy.
– Wyobrażam sobie, że jeśli wcześniej nie pracowałaś w barze, może to być dla ciebie trochę trudne.
– Niewątpliwie nie jest to mój wymarzony zawód – przyznała – ale przynajmniej zapewnia mi utrzymanie. Poza tym Samson i jego żona traktują mnie naprawdę wspaniale.
– Nie masz więc żadnych problemów z miejscowymi wilkami?
– Żartujesz? To dla mnie chleb z masłem. Mam dwadzieścia siedem lat…
– Naprawdę?
– I już dawno przestałam być dzieckiem. Poradzę sobie.
Posypała hamburgery pieprzem, świadoma, że wznosi prawdziwą piramidę kłamstw. Wiedziała nawet, dlaczego tak się dzieje. Ten facet podrażnił jej kobiecą dumę. Bóg jeden wie, skąd wzięło się to jego przekonanie, że jest odważna i silna. Chyba podobały mu się te cechy. Szanował ją za nie. Przeklinając siebie w duchu, brnęła dalej.
– Żaden z nich nie sprawił mi zbytnich kłopotów. Parę dowcipów i tyle. Spłynęło to po mnie jak woda po kaczce.
– Naprawdę? To dziwne, sądziłbym raczej, że będą ci się naprzykrzać. W okolicy nie żyje zbyt wiele samotnych kobiet. Żadna z nich nie jest nawet w części tak ładna jak ty.
– Ładna? – Nie mogła powstrzymać śmiechu. Tym razem był prawdziwy i szczery. – Raczej zupełnie przeciętna. A kiedy tu jestem, zazwyczaj biegam tak szybko, że i tak nikt nie zdoła mi się przyjrzeć.
Steki były gotowe. Przerzucił je na talerze, a ona dodała pokrojone pieczone kartofle i zaniosła porcje do okienka.
– No cóż, jeśli nie potrzebujesz obrony przed tymi wilkami, zastanawiam się, czy byłabyś zainteresowana spotkaniem z prawdziwymi drapieżnikami. Miałabyś ochotę wybrać się ze mną rano, żeby nakarmić szczenięta?
Nie spodziewała się tego zaproszenia. Padło ono w momencie, gdy czuła zdenerwowanie i podniecenie – z powodu wszystkich tych kłamstw, dlatego że nazwał ją ładną i że ich biodra i dłonie zderzały się co chwila w miniaturowej kuchni obok grilla. Otarła o fartuch wilgotne ręce myśląc, że od chwili gdy Steve tu wszedł, była tak rozkojarzona, że niemal zapomniała jak się nazywa. Tylko w ten sposób potrafiła wyjaśnić swą odpowiedź.
– Jasne. O której?
– Zazwyczaj jadają około pierwszej po południu. Mogę po ciebie podjechać.
– Dobrze – rzuciła.
Jedno krótkie niewinne słowo. To wszystko. Nic, co zasługiwałoby na nagły męski uśmiech. Zanim zdążyła zaprotestować, Steve musnął okolonymi zarostem ustami jej skroń i uśmiechnął się ponownie.
– Niech mnie diabli. Nigdy dotąd żadna kobieta nie odpowiedziała mi „tak” na podobną propozycję. Ani razu. Wkraczamy na dziewicze terytorium. Musisz mi obiecać, że będziesz ostrożna, bo zaczynam czuć onieśmielenie. Byłem całkowicie pewien, że odmówisz. Nigdy dotąd nie spotkałem kobiety, którą nie przerażałaby perspektywa wizyty u moich wilków.
Kilka minut później wyszedł. Mary Ellen uniosła drżącą dłoń ku skroni. Nadal czuła na niej dotyk jego ust, przeżywała nagły wstrząs, gdy otoczył ją jego zapach, ciepło, obecność. Westchnęła ciężko.
Jeśli nawet jej serce rzeczywiście biło jak młotem, a nogi uginały się pod nią miękkie niczym rozgotowany makaron, istniał po temu logiczny powód. Wilcze szczenięta były naprawdę czarujące. Sam ich widok sprawiał, że macierzyński instynkt Mary Ellen dawał o sobie znać ze zdwojoną siłą. Oszalała na punkcie tych maluchów. Lecz taki tchórz jak ona zbyt gwałtownie reagował na jakiekolwiek potencjalne niebezpieczeństwo. Jeśli pojedzie ze Steve'em, aby obejrzeć szczenięta zaryzykuje ponowną konfrontację z dorosłymi wilkami.
To zdenerwowanie, pomyślała, nie ma nic wspólnego z ponownym spotkaniem Steve'a. To wilki ją niepokoją. Nie on.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Mary Ellen zawsze uważała za ironię losu fakt, iż choć natura dała jej umiejętność naprawiania różnych rzeczy, jednakże sama nie potrafiła naprawić własnego życia Niedostatki jej charakteru opierały się wszelkim próbom zmian.
Dlatego pewnie znalazła się w lesie wraz ze Steve'em. Śmiertelnie przerażona sytuacją, której z łatwością mogłaby uniknąć, uśmiechała się promiennie, podczas gdy skryte w rękawiczkach dłonie wilgotniały od potu.
– Tak sobie myślę, że może wilki akurat odeszły. To znaczy… mogły się przecież wybrać na polowanie albo zdrzemnąć gdzieś pod drzewem.
Steve zaśmiał się lekko.
– Niezbyt prawdopodobne, by wybrały się na łowy lub ucięły sobie drzemkę w naszej obecności. Potrafią wyczuć każdy zapach, także ludzki, z odległości ponad dwóch kilometrów. Obserwują nas od momentu, gdy wysiedliśmy z samochodu, tyle że jak dotąd nie zdecydowały się nam pokazać. Domyślam się, że chcą cię poznać.
Musiała dwa razy przełknąć ślinę, aby pozbyć się ściskającej gardło żelaznej obręczy. Nadal znajdowali się kilkanaście metrów od legowiska szczeniąt, jednak wystarczająco blisko, by mogła rozpoznać okolicę: białą sosnę ze szramą od uderzenia pioruna, grupkę gęstych świerków i jodeł, ośnieżone zbocze połyskujące w jaskrawych promieniach popołudniowego słońca. Tak jak poprzednio, na zboczu przed nimi pojawiły się cienie.
Biały Wilk stał nieruchomo, czujnie unosząc głowę i przyjmując charakterystyczną pozycję przywódcy. Jego błyszczące, ciemne oczy spoglądały wprost na nią. Pozostałe wilki zostały nieco z tyłu. Nie były tak spokojne. Powarkiwały groźnie, ukazując ostre kły; łapami grzebały ziemię, jakby gotując się do skoku.
Mary Ellen ponownie przełknęła ślinę, lecz nawet pompa hydrauliczna nie zdołałaby usunąć kuli blokującej jej gardło.
– Sądzisz, że chcą mnie poznać?
– Owszem. W istocie zabrałem nawet trochę kości, którymi możesz je poczęstować.
Uznałem, że jeśli postanowiłaś już je odwiedzić, najwyższy czas, byście się zaprzyjaźnili.
– Kości – powtórzyła Mary Ellen, myśląc o swoim własnym kruchym szkielecie. Chyba nadszedł czas, aby okazała nieco szczerości. Po ostatniej katastrofalnej przygodzie z Johnnym całkiem straciła wiarę w siebie. Bez wątpienia dobra opinia Steve'a podziała jak balsam na jej zranioną dumę. Podobało jej się, iż jest przekonany, że jest silna i pewna siebie. Cieszył ją okazywany przez niego szacunek. Wydało jej się, że nadszedł idealny moment, by wspomnieć, że w gruncie rzeczy jest najbardziej tchórzliwą istotą pod słońcem.