– Czy sądzisz, że moje małe aniołki już się obudziły?
– Zaufaj mi. To nie są aniołki. A my nie jesteśmy jeszcze gotowi, by do nich pójść. Po pierwsze: musimy przemienić cię w Mae West.
– Słucham?
Steve uśmiechnął się szeroko.
– Chcesz przecież zanieść część butelek, prawda? Za zwyczaj po prostu rozpinam kurtkę i upycham je na piersi. W ten sposób mleko nieco dłużej pozostaje ciepłe, a ja mam wolne obie ręce. – Zawiesił głos. – Oczywiście, jeśli potrzebujesz pomocy…
W jego oczach rozbłysły iskierki uśmiechu. Na szczęście podobne odzywki stanowiły dla Mary Ellen chleb powszedni. Umiała odparowywać je bez zmrużenia oka.
– Dzięki, ale potrafię sobie sama wypchać stanik. Wiele ćwiczyłam jako trzynastolatka.
– Naprawdę?
Wykonała nieco dwuznaczny gest, odsunęła suwak kurtki i zaczęła upychać butelki. Rezultatem była wielka, niekształtna wypukłość. Na jej widok zachichotała.
– Cóż, rozmiar odpowiada moim dziewczęcym marzeniom, ale kształt pozostawia wiele do życzenia. – Zerknęła na Steve' a, który w podobny sposób wypychał sobie kurtkę, i ponownie zachichotała. – Przykro mi to powiedzieć, Rawlings, ale nie mógłbyś uchodzić za kobietę, nawet gdyby od tego zależało twoje życie.
– Hej, nabijasz się ze mnie? – spytał.
Owszem. W tej chwili nietrudno było myśleć o nim jak o przyjacielu. Steve był samotny, podobnie jak ona. Jeśli zdoła utrzymać obrany kurs, nie zbaczając z trasy, wszystko powinno pójść świetnie.
Na razie nie było to zbyt trudne. Czołganie się na brzuchu w drodze do legowiska szczeniąt wcale nie okazało się łatwiejsze, mimo że robiła to już drugi raz. Kiedy dotarli wreszcie do pogrążonej w ciemności jamy, Mary Ellen dyszała ciężko.
Steve, który zatrzymał się w tej samej chwili co ona, leżał tuż obok. Oboje odczekali, aż wzrok przyzwyczai się do ciemności. W jamie czuć było ziemią i dzikim zwierzęciem – zapach nawet nie był przykry, jedynie obcy. W miarę jak mijały sekundy, Mary Ellen zaczynała powoli dostrzegać grupkę skulonych szczeniąt. Nagle jeden z maluchów uniósł głowę.
Natychmiast rozpoznała w nim syna bądź córkę Białego Wilka – to samo długie białe futro i oczy niczym ciemne guziki, spoglądające na nią czujnie. Szczeniak wygramolił się z gniazda, zataczając się niczym pijany marynarz. Niemal od razu usiadł na pupie, błyskawicznie jednak zerwał się ponownie i spróbował wydać z siebie ostrzegawcze warknięcie na widok gości. Pod względem brzmienia dorównywało ono miauknięciu kociaka. Maluch tak mocno wymachiwał ogonem, że zwalił się z nóg.
– O Boże – szepnęła Mary Ellen. – Już za pierwszym razem ta istotka zawróciła mi w głowie. Nie sądzę, abym kiedykolwiek dotąd była w kimś tak zakochana.
Steve obrócił się na plecy i rozpiął kurtkę, aby wyjąć pierwszą butelkę. Jednak jego oczy nie spoglądały na szczenięta, ale wprost na nią.
– Czuję dokładnie to samo – powiedział.
Kiedy tylko otworzyła drzwi, oboje wpadli do środka, zrzucając buty, kurtki, czapki i szaliki. Byli zmęczeni, zmarznięci i piekielnie głodni. Przez trzy dni Mary Ellen towarzyszyła mu przy popołudniowym karmieniu szczeniąt, lecz Steve był boleśnie świadom, że dopiero dziś po raz pierwszy zaprosiła go do siebie.
Wyprzedzając go wbiegła pierwsza. Szybko włączyła lampę, kopnęła pod kanapę zapomniany but, jednocześnie usiłując przygładzić rozczochrane włosy.
– Rozgość się. Uprzedzałam cię, żebyś nie oczekiwał niczego nadzwyczajnego, prawda? W niedzielne popołudnia nie zawracam sobie głowy gotowaniem. Upichciłam jedynie chili…
Istotnie, wspominała o tym. Kilkanaście razy.
– Jestem dostatecznie głodny, by pożreć nie wyprawioną skórę. Chili zjem z. przyjemnością.
Uśmiechnęła się szeroko.
– No cóż, jestem niemal pewna, że to będzie lepsze niż nie wyprawiona skóra, a w ciągu kilku minut mogę przyrządzić sałatkę. Zastanawiam się, co mogłabym ci zaproponować do picia – jakiś napój, kawę czy wino? Masz ochotę na kieliszek czerwonego wina? Nadal trzęsę się z zimna i przyda mi się coś na rozgrzewkę.
– Wino dobrze nam zrobi. Mam ci pomóc w krojeniu sałatki czy rozpalić ogień?
– Oczywiście wolałabym, żebyś rozpalił ogień, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Tuż obok drewna leży pudełko zapałek.
– Znajdę.
Przycupnął obok paleniska i zaczął starannie układać cedrowe klocki i drzazgi. Najpierw jednak uważnie rozejrzał się wokół. Na stole stojącym w kącie ujrzał warsztat pracy – najróżniejsze elektroniczne części i tajemnicze narzędzia. Dostrzegł także reprodukcje Moneta na drewnianych ścianach, miękki, błękitno – zielony pastelowy dywan, delikatną wazę pełną zasuszonych leśnych dzwonków. Już dawno przestał go zdumiewać kontrast pomiędzy jej praktycznym umysłem i zamiłowaniem do pastelowych kolorów. Mógł się domyślić, że Mary Ellen zdoła przemienić tę starą mroczną chatę myśliwską w przytulny zakątek.
Któregoś dnia miał zamiar dowiedzieć się, dlaczego tak wrażliwa istota ukrywa się w drewnianej chacie na pustkowiu. Powinno to nastąpić już niedługo. W istocie miał nadzieję, że stanie się to jeszcze tego wieczoru.
– Na butelce napisane jest Pinot Noir. Podarował mi ją Samson. Powiedział, że tylko kurzy się w barze, goście nie zamawiają nigdy niczego poza whisky i piwem. Ale nie mam pojęcia, co w niej jest. Znasz się na winach?
– Nie jestem ekspertem, ale mam wrażenie, że Pinot Noir to wino czerwone wytrawne.
– Będzie pasować do chili?
– Jasne.
– Jak myślisz, dodać sosu musztardowego czy oliwy?
– Cokolwiek masz pod ręką.
– Mogę postawić talerze tu na stole. Albo, jeśli ciągle jest ci zimno, możemy zjeść przy ogniu.
– Wolałbym przy ogniu.
Od tamtego czasu nie pocałował jej ani razu. Nawet nie próbował. Przeszkodził mu w tym strach. Jej strach, nie jego. Nadal usiłował zrozumieć, czemu tak bardzo się go boi.
Steve podejrzewał, że dzieje się tak tylko dlatego, ponieważ znalazł na nią właściwy sposób. W jego naturze leżało chronić i osłaniać słabszych. Mężczyzna zawsze usiłuje opiekować się kobietą. Przez całe życie postępował zgodnie z męskimi regułami gry, więcej – uważał je za oczywiste. Aż do czasu, kiedy poznał Mary Ellen.
Narażanie kogokolwiek na ryzyko obcowania z wilkami było sprzeczne z jego charakterem, a jednak postąpił tak z Mary Ellen. Choć nie było w tym ani krztyny logiki, dziewczyna zaczęła odprężać się w jego obecności dopiero wtedy, gdy przestał grać rolę rycerza na białym koniu.
Większość kobiet niechętnie pokazuje się u boku kogoś takiego jak on, Mary Ellen pojawiła się jednak na zebraniu w mieście i udzieliła mu wsparcia. W barze na własne oczy przekonał się, że unika mężczyzn, a przecież, kiedy podstępem ją pocałował, odpowiedziała tak silnym wybuchem namiętności, jakby była skrzynią dynamitu. A potem, kiedy zostawił ją sam na sam z wilkami, cały czas świadom, jak bardzo się boi, uniosła zadziornie swój śliczny podbródek i podjęła wyzwanie.
Steve podejrzewał, że zgodnie z tym tokiem rozumowania ma szanse zmusić ją aby się w nim zakochała jeśli tylko zepchnie ją z urwiska.
W odróżnieniu od wszystkich znanych mu rozsądnych kobiet, jakie spotykał w przeszłości, Mary Ellen nie tylko się rozgrzewała ale wręcz promieniała pewnością siebie, kiedy ktoś zmuszał ją do zrobienia czegoś, czego się lękała. Może potrzebowała wciąż nowych wyzwań? Może radzenie sobie ze strachem stanowiło dla niej rodzaj próby charakteru? Któż to wiedział? Steve pojmował jedynie, że ta dziewczyna o łagodnych oczach ma dość silne nerwy, by poradzić sobie ze wszystkim. Z jednym drobnym wyjątkiem.