Выбрать главу

Tym wyjątkiem był on. Mary Ellen stała się niezmiernie czujna – wybudowała wokół siebie piekielnie wysoki obronny mur – kiedy wyczuła, że interesuje go coś więcej niż tylko przyjaźń.

Wpuściła go dziś do domu niewątpliwie tylko dlatego, że uwierzyła w końcu, iż nie będzie jej sprawiał żadnych kłopotów. Biedactwo. Naprawdę nie była przygotowana na zepchnięcie z urwiska. Gdy przyniosła drewnianą tacę i ustawiła na stoliku talerze, jej policzki zarumieniły się, a uśmiech miała niewinny niczym dziecko.

– Uff. Dzięki Bogu, że przy ogniu jest cieplej. Trafiłam daleko od Georgii – stwierdziła ze śmiechem. – Do czasu kiedy się tu przeprowadziłam, tylko kilka razy w życiu widziałam śnieg.

– Założę się, że tęsknisz za rodziną.

Nalał do kieliszków wina, podczas gdy ona uklękła przy stole, nakładając chili na talerze.

– Owszem, brakuje mi ich, ale kilka razy w tygodniu rozmawiam z mamą i tatą przez telefon. Jestem adoptowanym dzieckiem. Wspominałam ci o tym?

– Nie.

Steve uświadomił sobie, że dotychczas nie wspomniała mu o żadnych tego rodzaju szczegółach swego życia.

– Moi prawdziwi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Zostałam adoptowana, kiedy skończyłam dwa lata. Mama i tata dorastali w latach sześćdziesiątych, toteż przyjęli mnie przepełnieni wspaniałymi idealistycznymi teoriami na temat wrażliwych, wyrozumiałych rodziców.

– Biedacy. – Zanurzyła łyżkę w chili. – Mam wrażenie, że wyobrażali sobie długie poważne dyskusje przy kuchennym stole. Tylko że ja nigdy nie byłam dziewczynką, którą interesowałyby rozmowy. Zawsze mieli ze mną mnóstwo kłopotów. Biłam się z chłopakami, chciałam budować chaty na drzewach, zamiast bawić się lalkami. Zawsze przychodziłam do domu wysmarowana błotem. A kiedyś przypadkowo podpaliłam swój pokój…

– Naprawdę? – Nie mógł powstrzymać uśmiechu.

– Próbowałam wymienić instalację. Miałam wtedy jedenaście lat i fascynowała mnie elektryczność i różne mechanizmy… Kiedy rodzice wrócili do domu, zastali policję i wóz straży pożarnej. – Westchnęła a następnie zaczęła opowiadać kolejne zabawne historyjki.

Usłyszał opowieść o szkolnym przedstawieniu, w którym występowała jako króliczek i spadła ze sceny. Wspomniała o dniu, kiedy dostała prawo jazdy i wpakowała samochód na ścianę garażu. Steve podejrzewał, że próbowała go rozśmieszyć – i udało jej się.

Jednakże kiedy zjedli sałatkę i chili, zorientował się, iż wszystkie jej opowieści mają wspólny temat – dotyczyły rzeczy, które zrobiła źle, jej nieszczęśliwych przygód. Relacjonowała je z cierpkim rozbawieniem, Steve miał jednak wrażenie, iż próbuje mu przekazać, że tak naprawdę jest tylko pechowcem i nieudacznikiem, kobietą która nie może zainteresować żadnego mężczyzny.

– W każdym razie… – odsunęła pusty talerz i wyciągnęła nogi w kierunku ognia – moi rodzice są naprawdę wspaniali. Uwielbiam ich, ale nigdy nie robiłam tego, czego ode mnie oczekiwali. Obawiam się, że nie byłam idealnym dzieckiem.

– Wiem, jak to jest. – Kiedy ujrzał jej pusty kieliszek, natychmiast sięgnął po butelkę. – Moje kontakty z ojcem przypominają stosunki niedźwiedzia i pumy dzielących ten sam obszar łowiecki. Od trzech lat nasza rodzina gospodaruje na rancho. Mam dwie młodsze siostry, lecz jestem jedynym synem. Ojciec spodziewał się, że będę kontynuował rodzinną tradycję, ale choćby zależało od tego moje życie, nie potrafiłbym się zainteresować prowadzeniem gospodarstwa. Kiedy byłem nastolatkiem, mogłem przebywać w tym samym pokoju z ojcem najwyżej pięć minut, a później zaczynaliśmy się kłócić.

– Najwyżej pięć minut?

– To dobry człowiek. Szanuję go i kocham jak diabli. Ale nigdy nie potrafiliśmy się porozumieć. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek nam się to uda Dorastałem czując się jak wyrzutek.

– Dokładnie jak ja.

Po raz pierwszy od początku kolacji spojrzała mu prosto w oczy. W jej głosie usłyszał tę samą miłość do rodziny, jaką sam odczuwał, i to samo uczucie pustki i izolacji. Podobieństwo ich doświadczeń najwyraźniej zdumiewało Mary Ellen.

Ale nie jego. Z pozoru tak bardzo różnili się od siebie – niczym delikatna róża i niezręczny bawół. Lecz Steve od początku wyczuwał łączącą ich wspólnotę charakterów.

W blasku ognia jej skóra wyglądała jak kość słoniowa, oczy nabrały barwy głębokiego błękitu jeziora o północy. Ona wie, pomyślał. Musi wiedzieć, że w tym pokoju jest dość seksualnego napięcia by uruchomić reaktor nuklearny. Możliwe, że wyczuła tę narastającą falę, bo jej spojrzenie nagle umknęło w bok. Zerwała się szybciej niż spłoszona gazela.

– Trzeba pozmywać – oznajmiła.

– Pozmywać?

Zerknął na tacę pełną brudnych naczyń i zaklął w duchu. – Nie ma sprawy, nie musisz, mi pomagać.

I narazić się jej na resztę życia? Zaniósł ciężką tacę do kuchni i ulokował się przy zlewie. Zaczął zmywać. Mary Ellen wycierała i chowała naczynia. Na zewnątrz wieczorne niebo pociemniało, nabierając barwy grafitu. Zaczął padać śnieg. Wielkie błyszczące płatki przywierały do okien i tworzyły grubą warstwę na parapecie. Oświetlony od wewnątrz dom był niczym wysepka na oceanie. To dlatego, że ona tu jest, pomyślał Steve.

Czekając, aż Steve skończy mycie ostatniego garnka wspięła się na palce i wyjrzała przez okno na dwór.

– Nie wierzę własnym oczom. Znowu pada. Drogi będą oblodzone. Czy naprawdę musisz jeszcze dziś wieczorem nakarmić szczenięta?

– Owszem. Ostatni raz. Ale dopiero za kilka godzin. – Zerknął na nią. – Nie boisz się? W końcu mieszkasz całkiem sama na takim pustkowiu.

Potrząsnęła głową.

– Ani trochę. Uwielbiam te lasy i całą okolicę. A co do samotności, potrafię zadbać o siebie. Po raz pierwszy w życiu żyję na własny rachunek. Podoba mi się to, ta niezależność, prywatność… – Wskazała swój warsztat naprawczy i zachichotała. – I swoboda bałaganienia. Chociaż raz nie przeszkadza to nikomu poza mną samą.

– Nie tęsknisz za kimś szczególnym ze swoich rodzinnych stron? – spytał bez specjalnego nacisku. Podał jej ociekający wodą garnek, a ona natychmiast zaczęła wycierać go ściereczką.

– Oczywiście. Za moją rodziną, przyjaciółmi…

– Chodziło mi o mężczyznę.

– Ach, tak. No cóż… był ktoś taki. – Przykucnęła chowając garnek w dolnej szafce. – Byłam nawet zaręczona, ale rozstaliśmy się. Chwilowo całkowicie odpowiada mi wolność.

A zatem był jakiś mężczyzna. I to niedawno. Steve wytarł ręce i zgasił światło w kuchni. Padające zza okna srebrzyste cienie drgały na jej wyrazistej twarzy. Wyczuwał, że opowieść o byłym narzeczonym mogłaby pomóc mu w zrozumieniu tej tajemniczej dziewczyny, lecz instynkt ostrzegał go, aby jej o nic nie wypytywać. Przynajmniej nie teraz.

– Ja także kocham wolność. Choć badania nad wilkami pozwalają mi spojrzeć na tę kwestię z całkiem nowej perspektywy. – Uśmiechnął się szeroko. – Niedługo muszę wyjść. Ale co powiesz na to, żebym jeszcze dołożył drew do ognia? A potem wypijemy po kieliszku wina. Muszę ci opowiedzieć o moich wilkach, o tym, jak tańczą.

– Tańczą?

– Owszem – odparł. – Tańczą.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

– Daj spokój. Wilki przecież nie mogą tańczyć.

– Ależ mogą. – Steve wrzucił do ognia dwie starannie wybrane dębowe kłody, po czym wyciągnął się obok Mary Ellen na grubym dywanie. Wszędzie wokół wirowały cienie – na ścianach, kamiennym obramowaniu paleniska na jej twarzy. Zauważył, że nie tylko przyniosła dwa kieliszki wina, ale całkowicie się odprężyła w chwili, gdy oznajmił, że wkrótce wychodzi. Rzecz jasna „wkrótce” to określenie względne. Teraz nie oderwałby go od niej nawet wybuch bomby.