Выбрать главу

Już zamierzał odpowiedzieć, ale nie pozwoliła mu na to. Przytulona do jego piersi, pocałowała go, chłonąc jego usta z równą gwałtownością i zapałem, jak on to czynił przed chwilą. O rany! Właśnie wówczas, gdy zaczynał dobrze czuć się w roli dominującego samca znów go przechytrzyła. Jego wilczyca bez wątpienia miała ostre pazury i sprawny umysł.

Sweter Steve'a uniósł się – z jej pomocą – i palce Mary Ellen zaczęły badać teren pokryty kręconymi włosami, odkrywając kształt mięśni, napięcie skóry i to, jak szaleńczo biło jego serce. Jego wewnętrzny silnik pracował na najwyższych obrotach. Siedząc tak na jego kolanach i tuląc się do niego, ryzykowała krótkie spięcie. Usta Mary Ellen natrafiły na ucho Steve'a – jego wrażliwy punkt, o którego istnieniu nie mogła wiedzieć – po czym powędrowały wzdłuż szczęki i połączyły się z jego wargami w kolejnym oszałamiającym pocałunku.

Nie pamiętał, kiedy wcześniej czuł taką frustrację, kiedy był tak rozpalony – jakby miał zaraz umrzeć, jeśli jej nie zdobędzie. I choć trawiące go szaleństwo było równie żywiołowe jak ogień, nie wywołała go wyłącznie żądza. To było jej dzieło. Obserwował, jak ożywa przy nim, jak w jej oczach zaczyna pojawiać się żar, a wykonywane przez nią ruchy stają się zmysłowe i swobodne. Swoboda. Tego właśnie dla niej pragnął – aby tak się przy nim czuła.

Jedna z kłód w palenisku pękła nagle, wysyłając w powietrze snop iskier. Głowa Mary Ellen uniosła się gwałtownie, ostry trzask na sekundę ją zdezorientował. Oszołomiona, rozejrzała się po pokoju, jakby nie wiedząc, gdzie się znajduje. Zwarci w uścisku, odepchnęli od siebie stolik i przeturlali się w bok po dywanie, z dala od miejsca gdzie leżeli jeszcze przed chwilą. Mary Ellen spojrzała na niego z wyrazem twarzy kogoś, kto właśnie ocknął się ze snu. Z przerażającego snu. Steve mógłby przysiąc, że w jej oczach dostrzegł lęk. – Steve… ja…

– Ciii. Wszystko w porządku. – Stłumił pożądanie, albo przynajmniej spróbował. Zupełnie jakby ktoś chciał zmusić wściekłego grzechotnika, aby w jednej chwili uspokoił się i zasnął. Delikatnie pogłaskał ją po policzku i po włosach. Nie wiedział, co sprawiło, że jej nastrój uległ gwałtownej zmianie, choć sam fakt, że tak się stało, był oczywisty.

– Wszystko w porządku – powtórzył cicho. – Nie stanie się nic, czego byś sama nie pragnęła Mary Ellen Musisz jedynie odmówić. Nie ma powodu do strachu. Nie przy mnie.

Mary Ellen podważyła wieczko pieprzniczki. Dochodziła północ. Stojący za barem Samson wycierał kieliszki. Z wyjątkiem kilku stałych bywalców, prawie wszyscy poszli już do domu, dzięki czemu mogła w spokoju zająć się porządkami. Odkręciła wieczko szklanej pieprzniczki i zaczęła ją napełniać.

Nagłe spojrzała na niewielki pojemnik i inne, stojące na stołach. Pięknie, nie ma co. Każda pieprzniczka była starannie napełniona solą. Co się z nią działo?

Zarumieniła się, zawstydzona. Nie z powodu pieprzniczek. Podobne pomyłki zdarzały się jej zbyt często, by ją poruszyć. Zakłopotanie, które odczuwała bez przerwy od czterech dni, miało zupełnie inne źródło. Uniosła oczy ku belkowanemu sufitowi, żałując, że nie może przenieść się na Syberię. Tam przynajmniej już nigdy nie musiałaby stawiać czoła Steve'owi.

Jak dotąd nie zjawił się w barze, ona zaś z powodzeniem unikała jego telefonów dzięki wspaniałemu wynalazkowi zwanemu automatyczną sekretarką. Jednakże szczęście to nie mogło trwać wiecznie. Wiedziała, że ukrywanie się przed nim to dziecinne tchórzostwo, ale niespecjalnie się tym przejmowała. Pragnęła go, zupełnie jakby był tabliczką Milki, a ona – czekoladoholiczką. Nie była jeszcze gotowa, by sobie z tym poradzić. Może uda jej się to w roku dwutysięcznym. Może.

Zebrała wszystkie napełnione solą pieprzniczki i ruszyła do kuchni, gdy nagle koścista męska dłoń chwyciła jej dżinsową koszulę.

– Hej, maleńka. Odprowadzisz mnie dziś wieczór do domu?

Ujrzała twarz Richarda Schneidera. Rozpoznała go z łatwością. Był to właściciel radia który kilka tygodni temu ganiał ją po kuchni. W tej chwili jednak Mary Ellen za bardzo pochłaniały inne problemy, by miała przejmować się tym facetem. Odruchowo poklepała go po łysiejącej głowie, jakby był małym dzieckiem, i poszła dalej.

– Hej! Hej, laluniu! – zawołał za nią.

– Możesz dostać jeszcze jedno piwo, ale tylko wówczas, jeśli najpierw dasz mi kluczyki od samochodu.

– Nie prosiłem o piwo. A zresztą Samson dałby mi je bez żadnych wydziwiań.

– I tu się mylisz. Znasz zasady, pączuszku. Wyczerpałeś limit. Ani kropli piwa, jeśli nie dostanę kluczyków.

– Pączuszku? Czy ona nazwała mnie pączuszkiem?

Jak przez mgłę słyszała szmer męskich głosów. Przecisnąwszy się przez wahadłowe drzwi, skierowała wprost do kuchni. Samson wsunął głowę na zaplecze, przyłapując ją akurat na wsypywaniu soli do zlewu.

– Wszystko w porządku? – spytał.

– O Boże, nie. To jeden z tych dni, kiedy wszystko idzie źle. Najpierw pomyliłam zamówienia potem stłukłam kieliszek, a teraz, jak kompletna kretynka, nasypałam soli do pieprzniczek…

– Nie chodziło mi o to. Chciałem spytać, czy dobrze się czujesz.

– Jasne. Dlaczego?

– Ona mnie pyta, dlaczego? – Samson szybkimi ruchami zaczął wycierać ręce w kuchenną ścierkę. – Na sali siedzi Stelmach. Kiedy się zjawiał, zawsze chowałaś się za zmywarkę. Fred Claire zebrał dziś sporą grupę. Przez cały wieczór rzucali pieprzne dowcipy, a ty ani razu nie zareagowałaś, nawet się nie zarumieniłaś. A przed chwilą poklepałaś po głowie Richiego Schneidera. Mówię ci, poczerwieniał jak burak. Ostatnio przyjmowałaś jego zamówienia z odległości pięciu metrów, o ile w ogóle ośmieliłaś się podejść tak blisko. I ty mnie jeszcze pytasz, dlaczego wątpię, czy się dobrze czujesz?

Z początku słuchała Samsona, ale wkrótce odkryła że myśli o tym, co kiedyś powiedział jej Steve. Nie należy okazywać strachu wobec drapieżników, w przeciwnym razie uznają cię za zdobycz. Mówił wtedy o wilkach, ale… Od czterech dni była niespokojna i roztargniona, a przez cały ten czas faceci w barze zachowywali się jak aniołki. Ani razu nie miała z nimi problemów. Z irytacją musiała przyznać, że Steve miał rację. Czyżby wystarczyło tylko tyle: nie okazywać strachu i ignorować zaczepki, żeby zaczęli zachowywać się przyzwoicie?

– Mary Ellen, wcale mnie nie słuchasz.

– Oczywiście, że cię słucham, Samsonie. Jesteś moim szefem – rzuciła z roztargnieniem. – A skoro już przy tym jesteśmy, jeśli chcesz pójść dziś wcześniej do domu, sama zamknę bar. Zostało tylko parę osób. Świetnie dam sobie radę.

– Nie rozmawiamy w tej chwili o moim wcześniejszym wyjściu do domu.

– Hmm? To miłe, Samsonie.

Z jakiejś tajemniczej przyczyny Samson cisnął ścierką i mrucząc pod nosem: „Te kobiety, kto kiedykolwiek zdoła je zrozumieć?” zniknął za wahadłowymi drzwiami. Bóg raczy wiedzieć, co go tak zirytowało. Skończyła opróżniać pieprzniczki, po czym napełniła wodą wiaderko i wróciła do baru, aby umyć stoły.

Schneider i jego kumple już wyszli. Bar opustoszał. Mary Ellen polerowała stoły w pierwszym rzędzie, następnie przeszła do drugiego. Po raz pierwszy od wielu dni jej myśli skupiły się na zupełnie innym mężczyźnie.

Johnny. Przez wszystkie te miesiące omijała mężczyzn z daleka, lękając się, by nie powtórzyć tych samych błędów, jakie popełniła w stosunku do narzeczonego. Dopiero teraz pojęła jak bardzo niemądrze się zachowywała.

Twarz Johnny'ego nadal tkwiła w jej pamięci – jasne włosy i szlachetny wykrój ust, delikatne linie w kącikach oczu. Święcie wierzyła że był spełnieniem jej wszelkich marzeń. Jego rodzina była stara i szanowana, nie pojawiały się w niej żadne czarne owce i Mary Ellen miała nadzieję, że rozwaga tych ludzi i otaczający ich powszechny szacunek w jakiś sposób obejmą także i ją. Johnny oczarował ją całkowicie. Wierzyła we wszystkie romantyczne, uwodzicielskie słowa jakie jej szeptał – i nadal nie przestała w nie wierzyć. Johnny nie kłamał, mówiąc jej, że ją kocha tyle że w jego opinii miłość stanowiła chwilowe oszołomienie. Kiedy miał związać się z nią na stałe, od razu stchórzył. Był tylko wyrośniętym chłopcem. Ale Mary Ellen nie miała wówczas o tym pojęcia. Nawet wtedy, gdy nie pojawił się przed ołtarzem.