Выбрать главу

W całym tym rozumowaniu nie było niczego, co mogłoby ją zdenerwować. A jednak jej serce zatrzepotało gwałtownie niczym spłoszony ptak, kiedy Steve powoli przerzucił nogi przez poręcz kanapy.

– Nagle uświadomiłem sobie, jak bardzo musisz być zmęczona – powiedział.

– Wcale nie jestem zmęczona – odparła szybko.

– Nie? Pracowałaś wczoraj do późnej nocy, najprawdopodobniej nie położyłaś się przed drugą i musiałaś wstać o świcie, aby zdążyć ugotować tę zupę i zjawić się na czas. A potem cały ranek spędziłaś ze szczeniakami.

– To nic wielkiego. Każdy przyjaciel zrobiłby to samo na moim miejscu.

Siedząc skulona w fotelu, ujrzała jak Steve rusza w jej stronę, a następnie nachyla się lekko. Przeszył ją kolejny elektryczny wstrząs, który stłumiła z dużym wysiłkiem. Gdzie miała rozum? Jego podobieństwo do samca alfa powinno być dla niej najlepszą gwarancją. Kiedy Steve wybierze sobie partnerkę, bez wątpienia zdecyduje się na najsilniejszą, najładniejszą i najseksowniejszą wilczycę w okolicy, ponieważ nikt inny by go nie zadowolił. Mary Ellen była przeciętna jak chleb z masłem i Steve z pewnością zdawał już sobie z tego sprawę. Była bezpieczna. Nie miała cienia wątpliwości.

– Przyjaciele pomagają sobie nawzajem – zgodził się Steve. – Nie oznacza to jednak, że nie jestem ci winien podziękowania.

– Boże, nic mi nie jesteś winien…

Najwyraźniej jednak on uważał inaczej. Pochylił głowę i po sekundzie poczuła na swych wargach jego ciepłe, twarde usta. Był to jedynie cień pocałunku, muśnięcie ust, podarunek bez oczekiwania rewanżu… albo przynajmniej chciał, żeby miała takie wrażenie.

Pomyślała: zarażę się od niego grypą. A po chwili: a co tam, nieważne.

Już wcześniej poddała się namiętności, która miała niebezpieczny, pociągający smak. Któregoś dnia Steve odkryje w końcu prawdziwą Mary Ellen. Wątpiła by ją szanował, by pociągała go pechowa, tchórzliwa istota, jaką naprawdę była. Na razie jednak pragnęła zachować w sekrecie swe prawdziwe oblicze. Nigdy wcześniej nie czuła się tak przy żadnym mężczyźnie. Zupełnie jakby wspinaczka na Mount Everest była spacerem. Jakby dziennik jej życia stał się znów czysty. Kiedy Steve był przy niej, mogła dokonać wszystkiego, stać się kimś zupełnie innym.

Powoli uniósł głowę. Jego twarz nabrała złocistego koloru, srebrzystoniebieskie oczy przypominały dwa lusterka.

– Nigdy nie spodziewałem się, że zyskam sobie taką… przyjaciółkę jak ty – stwierdził.

– Ja…

Pragnęła kontynuować tę rozmowę o przyjaźni, tyle że trudno było w ogóle coś powiedzieć, a serce nadal waliło jak szalone.

– Nigdy nie potrafiłem prosić innych o pomoc – przyznał Steve.

– Ja też nie.

– Podejrzewałem, że to zrozumiesz – uśmiechnął się. Powolnym ruchem odgarnął z jej czoła kosmyk włosów. Jego ruchy były delikatne, pieszczotliwe. – Stanowimy dobraną parę wyrzutków, nieprawdaż? My, uparci, niezależni ludzie, powinniśmy trzymać się razem.

Już później, jadąc do domu, Mary Ellen odtwarzała w myślach tę rozmowę niczym przeskakującą płytę. Zdaje się, że zgodziła się na coś, ale nie była pewna, o co chodziło. O to, że zostali przyjaciółmi? Że dwie wyklęte, niezależne istoty naturalną koleją rzeczy będą trzymały się razem? Że powinni liczyć na siebie nawzajem?

Dotarłszy na podjazd, wyłączyła silnik i przycisnęła dłoń do czoła. Wszystko jest w porządku, pomyślała. Pragnęła by Steve wiedział, że może na niej polegać. Naprawdę chciała być ową śmiałą silną samowystarczalną kobietą, za jaką ją uważał. Ją – swoją przyjaciółkę.

Tyle tylko, że nie miała ochoty ponownie zrobić z siebie idiotki. Dzięki Johnny'emu zrozumiała, że łatwo poddaje się złudzeniu miłości. Jej szacunek dla samej siebie zniknął bez śladu i z najwyższym trudem zaczęła go odzyskiwać. Steve był samotny – samotny, czuły i delikatny.

Musiała jedynie uważać, by nie uznać jego uczucia za coś, czym z całą pewnością nie było.

Za miłość.

ROZDZIAŁ ÓSMY

– Wiedziałem, że nie powinienem pozwolić, żebyś wychodziła z domu.

– A fe. Trzeba coś zrobić z twoimi przestarzałymi poglądami na temat kobiet, Rawlings.

Teraz już nie możecie nas do niczego zmuszać. Nie słyszałeś o tym?

Steve zatrzymał się tylko po to, żeby nasunąć jej kaptur na głowę. Żarty Mary Ellen wyraźnie do niego nie docierały. Jego ponura mina przywodziła na myśl burzową chmurę.

Nie powinienem pozwolić, byś wychodziła – mruknął znowu. – Już jesteś mokra. I zimno ci. Gdybym miał rozum, to przywiązałbym cię do fotela przy ciepłym kominku. – Mogłeś spróbować – powiedziała niewinnie. – Wielkie nieba. Czy to kolejne docinki? Parsknęła śmiechem.

– Przecież sama chciałam iść. Zgłosiłam się na ochotnika. Myślałeś, że chcę zostać w domu i wszystko stracić? – Spojrzała z udawanym podziwem na otaczający ich krajobraz. – Chyba nie było lepszego dnia na zapasy w błocie.

Steve wzniósł oczy do nieba, ale po chwili roześmiał się. Ścisnął ją po przyjacielsku za ramię, po czym ruszyli dalej. A raczej powlekli się, pomyślała kwaśno Mary Ellen.

Tydzień temu wszystko wokół było czarodziejską krainą szmaragdowozielonych sosen i białego kobierca śniegu.

Każdego dnia lasy oferowały nowy skarb do odkrycia. Któż jednak potrafi przewidzieć pogodę w Michigan? Temperatura zaczęła się błyskawicznie podnosić. Zamiast prószącego śniegu pojawiła się mżawka. Topniejący śnieg leżał brudnymi, szarymi płatami, a pod nimi kryło się śliskie błoto.

Steve nie prosił jej o pomoc. Mogła zostać w domu przy ciepłym kominku, o którym ciągle wspominał. Już dwa razy upadła. Tył spodni miała ubłocony, podobnie jak rękawice, a dwukrotny upadek w obecności Steve'a był doprawdy czymś krępującym. W brnięciu po błocie tak gęstym, że wsysało jej nogi i groziło upadkiem na każdym pagórku, nie było nic wspaniałego czy zabawnego.

Ważniejsze jednak dla Mary Ellen było to, że ponad dziesięć razy ostrzegała siebie samą, by była ostrożna i ograniczała przebywanie sam na sam ze Steve'em. Ale, na litość boską! W tej sytuacji nie było mowy ani o pocałunkach, ani o bliskości. Dowożenie sankami żywności dla szczeniąt było rzeczą łatwą. Bez śniegu sanki stały się bezużyteczne. Szczenięta były teraz większe, co oznaczało więcej żywności do przenoszenia. A gdyby nie zgłosiła się do pomocy, Steve musiałby sam dźwigać wszystko na plecach.

Kiedy doszli do doliny, mimo woli przeszukała wzrokiem zbocze, wypatrując strażników. Grom, jasnoszary wilk bezpiecznie ukryty za drzewem, wydał charakterystyczny odważny skowyt. Scarlett przechadzała się tam i z powrotem, demonstrując wszystkim swoją obecność, a Hamlet baraszkował na krawędzi urwiska. Dopiero po chwili Mary Ellen zorientowała się, że brakuje jednego cienia.

– Gdzie jest Biały Wilk?

Steve zatrzymał się tuż za nią żeby też sprawdzić skład komitetu powitalnego.

– Musi gdzieś tu być. Po prostu go nie widać.

Serce zabiło jej szybciej z niepokoju. Zawsze dotąd Biały Wilk wychodził przed swoje stadko. Kiedy jednak rzuciła okiem na twarz Steve'a, nie zobaczyła na niej zmarszczek niepokoju czy troski. Znał zachowanie wielkiego białasa lepiej od niej, toteż, podniesiona na duchu, zapomniała o chwilowym uczuciu strachu. W kilka minut później oboje mieli pełne ręce roboty.