– Możesz mu coś dać na uśmierzenie bólu?
– Wiem, że zabrzmi to okrutnie, kochanie, ale nie powinno się stosować takich środków bez absolutnej potrzeby. Jest w szoku. Prawda, stary? Środki uśmierzające w takiej sytuacji są niebezpieczne, więc zaczniemy od antybiotyku. Spróbujemy zdjąć potrzask i zobaczymy, czy pomoże modlitwa za jego dobre zachowanie. Będziesz grzeczny, zrobisz to dla mnie? Jasne… Wysyp narzędzia z plecaka na ziemię, Mary. Nie mam pojęcia jak mu zdejmiemy to świństwo, ale będziemy musieli znaleźć jakiś sposób. Znamy się od dawna, prawda, stary? Pamiętasz, jak znalazłem twoją mamę w takiej pułapce? Nic takiego ci się nie stanie, wszystko będzie dobrze, ale musisz mi pozwolić, bym tego dotknął. Opuść głowę. Nie patrz. Grzeczny wilk.
Temperatura obniżyła się. Mżawka zmieniła się w mokry śnieg, który kłuł Mary Ellen w twarz i mroził palce u nóg. Odkryła że Steve potrafi kląć w czterech językach, chociaż nigdy nie podnosił głosu ponad to śpiewne, łagodne gruchanie. Szczegółowo omówił z Białym Wilkiem sprawę odszukania kłusownika i to, co chciałby z nim zrobić.
Minęło pół godziny, może godzina lub dwie. Nie czuła upływu czasu. Nawet gdy zdjęli już potrzask oraz oczyścili i zabandażowali rany, Mary Ellen wiedziała że nie mogą teraz odpocząć. Musieli zebrać zapasy żywności dla szczeniąt, a potem wrócić do ciężarówki, w błocie i mokrym śniegu. Nie miała pojęcia co potem Steve zrobi z Białym Wilkiem.
Kiedy Steve wyczołgał się spod drzewa zrobiła sobie chwilę przerwy, żeby wstać i przeciągnąć się. Wyglądał strasznie: bez czapki, z przyklepanymi i wilgotnymi włosami, oblepiony ziemią; na policzku miał długą smugę błota. – Wydobrzeje. Nie dzisiaj ani jutro, ale wydobrzeje.
Domyśliła się tego po spojrzeniu mężczyzny. Steve kochał tego wilka. Wiedziała że ci dwaj są duchowymi braćmi, ale jej serce biło mocniej na widok jego postępowania ze zwierzęciem. Steve odnalazł w sobie taką opiekuńczość i łagodność, jakie w stosunkach między człowiekiem i wilkiem wydawały się niemożliwe. Uśmiech pojawiający się powoli na jego twarzy stanowił dodatkowe zapewnienie, że Białemu Wilkowi naprawdę nic nie będzie.
– Przykro mi to mówić, mała, ale wyglądasz naprawdę okropnie.
– Ja? Dobrze, że nie mamy tu lusterka. Przestraszyłbyś się własnego odbicia.
– Tak? – Rzucił okiem na swoje ubranie i znów spojrzał na nią. – Uważam, że błoto wygląda na tobie zdecydowanie lepiej. To dobrze, bo masz na sobie chyba większość gleby z tego lasu.
– Hej!
Parsknął śmiechem, ale po chwili zamilkł. Chociaż przez cały czas był całkowicie skoncentrowany na wilku, to jednak wciąż spoglądał na twarz dziewczyny, jakby ciągle o niej myślał i zdawał sobie sprawę z jej obecności u swego boku. – Jesteś bardzo dzielna, Mary.
Zaczerwieniła się z powodu tej pochwały. Szybko potrząsnęła głową.
– Nie jestem dzielna. Nigdy nie byłam odważna. Nic nie zrobiłam…
– Owszem, zrobiłaś, i owszem, jesteś dzielna. Pewnego dnia będę musiał znaleźć jakiś sposób, żebyś w to uwierzyła.
Kiedy Mary Ellen usłyszała stukanie do drzwi, głowę miała owiniętą ręcznikiem. Zdarła go i rzuciła pełne zaskoczenia spojrzenie na zegar w sypialni. Była dopiero piąta. Steve miał przyjść na kolację o siódmej. Włożyła stare spodnie od dresu. Była boso, a włosy miała jeszcze wilgotne po kąpieli.
Udusi go, jeśli to on przyszedł tak wcześnie.
Szybko zrezygnowała z morderczych zamiarów. Kiedy biegła do drzwi, serce biło jej w radosnym oczekiwaniu. Przez cały tydzień byli oboje bardzo zajęci. Steve wyniósł Białego Wilka z lasu i wymościł dla niego legowisko blisko szczeniąt. Wilk szybko odzyskiwał siły – od dwóch dni już chodził – ale karmiąc stadko i zajmując się dodatkowo rannym zwierzęciem, Steve miał pełne ręce roboty. Kłusownik stanowił jeszcze jeden problem. Steve skontaktował się z władzami w sprawie potrzasku, ale, jak dotąd, nikt nie został złapany. Każdą wolną chwilę przeczesywał zalesiony teren wokół gniazda. Niepokoił się, że kłusownik mógłby zastawić więcej pułapek lub w jakiś inny sposób skrzywdzić wilki.
Pomagała mu Mary Ellen. Któż inny mógłby to robić? Współpracowała z nim, wiedząc, że działa lekkomyślnie i że igra z niebezpieczeństwem większym nawet niż wówczas, kiedy zaprosiła go na kolację. Zawsze jadł w pośpiechu. Potrzebował odpoczynku i porządnego jedzenia. Nie była idiotką i nie liczyła na nic w przyszłości, nawet nie marzyła o takich bzdurach, ale, do diabła, pomaganie mu sprawiało jej przyjemność. Otworzyła drzwi z uśmiechem na ustach.
Uśmiech nie zniknął, lecz prostu zastygł na wargach. Jej rozczarowanie było nieuzasadnione – nie miała żadnego powodu, by sądzić, że Steve będzie mógł się wyrwać i przyjść wcześniej. Wolałaby jednak przyjąć niedźwiedzia grizli niż tego gościa. Giles Labeck był jednym z samotnych facetów z towarzystwa Freda Claire'a. Jak zwykle miał na sobie myśliwską kurtkę i wojskowe buty. Obrzucił ją spojrzeniem buldoga rozradowanego widokiem gumowej zabawki.
– Cześć, Mary Ellen.
– Cześć. W czym mogę ci pomóc? – Jedno niespokojne spojrzenie wyjaśniło jej, po co przyszedł. Pod jedną pachą ściskał opakowanie zawierające sześć puszek piwa a pod drugą magnetowid ze zwisającymi przewodami.
– Magnetowid mi się popsuł. Pomyślałem, że może spróbujesz go naprawić i nie będę musiał się bawić z wysyłaniem go do warsztatu.
Cholera, pomyślała ponuro. Nie może prowadzić interesu, odmawiając klientom usług, a szczerze powiedziawszy, miała mnóstwo czasu, żeby się ubrać i zrobić kolację przed siódmą. Tylko że to był Giles. Wolałaby już spędzić ten czas z grzechotnikiem, któremu bardziej by ufała.
– No cóż… wejdź. Mam dużo pracy, ale obejrzę twój magnetowid. Będę mogła powiedzieć, czy dam sobie z tym radę, w ciągu kilku minut.
– Nie ma pośpiechu, kotku Mamy dla siebie cały wieczór. Mogła się tego domyślić ze sposobu, w jaki zdjął kurtkę i usiadł. Sądząc z zaczerwienionych oczu, wypił już kilka piw, ale ostrzegła samą siebie przed wyciąganiem pochopnych wniosków.
– Słyszałem, że zaprzyjaźniłaś się z tym wilkołakiem. – Giles wyciągnął ku niej puszkę piwa. Kiedy potrząsnęła głową, otworzył ją i opróżnił.
– Ze Steve'em? Tak, jesteśmy przyjaciółmi. – Nie zwracając uwagi na gościa pochyliła się, by włączyć magnetowid do sieci.
– Ale robi raban z tym potrzaskiem. Rozzłościł leśniczego, szeryfa i wszystkich. Po mojemu to głupota. Ludzie zastawiają tu pułapki od dwustu lat. Każdy mógł mieć w rodzinie taki stary potrzask i nie ma sposobu, by kogoś za to przyszpilić. A mężczyzna ma prawo bronić swojej rodziny przed wilkami.
– Pułapkę zastawiono na terenie lasów państwowych. Nie był to teren prywatny. Wilk nie kręcił się wokół czyjejś zagrody. Istnieją powody, dla których stosowanie takich potrzasków jest już od dawna zakazane. Uważasz, że to w porządku: okaleczyć zwierzę i zostawić je, żeby zdechło?
Giles parsknął śmiechem i przykucnął obok niej.
– Nietrudno się domyślić, po czyjej jesteś stronie. – Przerwał na chwilę. – To dobrze zbudowany facet, nie? Chyba łatwo zrozumieć, co w nim widzisz. Takie maleństwo jak ty, zupełnie samo w długie, zimowe noce…
– Hmmm. Co jest nie tak z tym magnetowidem?
– Na górze ekranu pokazuje się biały pas. Czasami znika czasami nie. Podobają ci się duzi mężczyźni, co, złotko?
Ignorowanie wietrznej ospy nie likwiduje objawów, ale Mary Ellen postanowiła bohatersko spróbować. Od kilku tygodni nie zdarzyło jej się znaleźć w tak niezręcznej sytuacji. Naprawdę miała nadzieję, że pozbyła się już upokarzającego zwyczaju pakowania się w tarapaty. Cały czas spoglądała na okno. Co by sobie o niej pomyślał Steve, gdyby teraz wszedł i zastał tego durnia uganiającego się za nią po salonie?