Kiedy następnym razem ich płuca zażądały przerwy na tlen, ściągnął gwałtownie sweter Mary i znów wycisnął na jej wargach kolejny namiętny pocałunek. Sweter leżał już na poręczy fotela na biegunach. W kilka sekund później klosz lampy ozdobił ładny różowy stanik.
Poczuł znajomy ból szyi od pochylania się nad nią. Różnica ich wzrostu szybko zniknęła kiedy podniósł Mary Ellen i oplótł się w pasie jej nogami. Nie potrzebował mapy, by znaleźć łóżko. Światło z korytarza padało na białą narzutę i odbijało się w mosiężnych słupkach wezgłowia. Kiedy runęli na materac, słupki zatrzęsły się, a stare sprężyny zaskrzypiały.
Cała sypialnia była pogrążona w mroku, lecz na twarz Mary Ellen padało światło. Blask wlewający się od drzwi wydobywał z mroku jej szyję, lśniące brązowe włosy i delikatniejszą od atłasu skórę. Trzeba było ucałować tę szyję, tu gdzie pulsuje rozpalona żyłka. Jej piersi nabrzmiały dla niego, a sutki stwardniały pod bezlitosnym deszczem miękkich, wilgotnych, namiętnych pocałunków. Zawadzały mu jej ręce usiłujące rozpiąć guziki jego flanelowej koszuli. Przeszkadzały mu też oczy, bo cały czas czuł jej wzrok na swojej twarzy – oczy jelonka Bambiego, wilgotne, delikatne, pełne uczucia. A on nawet jeszcze nie zaczął.
– Steve?
Wypowiedziała jego imię cichym szeptem, od którego zawirowało mu w głowie.
– Mam zabezpieczenie – powiedział, przewidując jej niepokój, zanim jeszcze miała okazję go wyrazić, nie chcąc, żeby cokolwiek zniszczyło nastrój.
– Nie mam niczego w domu – przyznała lekko ochrypłym głosem.
– Mogłem się tego domyślić, kochanie. – Nie powiedział jej, że nie znosi prezerwatyw. Nie wspomniał też, że wyobrażenie jej brzucha nabrzmiewającego pod wpływem ciąży porażało go swą mocą. Chciał rozmawiać z nią o dzieciach, o innych metodach zabezpieczeń, o życiu. Tyle że nie teraz.
– Steve… szczerze mówiąc, nie myślałam o zabezpieczeniu. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Przyszło mi tylko do głowy, że może chciałbyś zdjąć buty?
– Buty? – On tu stara się być mroczny i niebezpieczny, a ona myśli o butach?
– Nie sądzisz, że byłoby ci nieco wygodniej bez butów? I paska. A także koszuli…
A niech go, jeżeli w tych lśniących oczach nie błysnęło rozbawienie. I ogień. Ciągle patrząc w te oczy, zrzucił buty, a potem zdarł z siebie koszulę, dżinsy i resztę ubrania. Szybko, póki z jej oczu nie zniknie to łobuzersko – słodkie zaproszenie. Nie zniknęło. Wyszła mu naprzeciw, kiedy wciąż nie mógł sobie poradzić z jedną oporną skarpetką. Zostawił ją w spokoju. Do diabła z głupią skarpetką.
Wydawało się… zdecydowanie się wydawało, że nie musi się martwić, czy jego ciało jej się spodoba. Czubkami palców błądziła wśród szorstkich włosów na jego piersi. Jej dłonie wybrały się na niczym nie skrępowaną podróż odkrywczą a ich śladem ruszyły usta. Wtuliła się policzkiem w zagłębienie szyi Steve'a.
Nigdy przedtem nie miał do czynienia z kobietą tak zdecydowaną go pieścić, natychmiast, w tej chwili, jakby tuż obok tykała bomba zegarowa i następnej okazji mogłoby już nie być. Przerzuciła nogę przez jego udo i przyciągnęła go bliżej siebie, jakby była wystarczająco silna, by zmusić stukilowego mężczyznę do zrobienia każdego głupstwa, o jakim zamarzy.
I to jej się udało. Zrobiłby dla niej wszystko, jednym skokiem znalazłby się na szczycie wieżowca, byłby ptakiem, samolotem, wszystkim, o co by poprosiła. Kochała go. Domyślił się tego, miał nadzieję, uwierzył na podstawie jej zachowania. Jednak nie wiedział tego na pewno, dopóki nie poczuł promieniującego z niej uczucia. Skóra Mary Ellen lśniła w ciemnym pokoju, a gwałtowne pragnienie w jej oczach mogło doprowadzić go do szaleństwa.
Po raz pierwszy zrozumiał, dlaczego wilki wyją. Zrzucił poduszki na podłogę i zagarnął ją pod siebie, a Mary Ellen z kocim pomrukiem oplotła go nogami. Kiedy poczuła jak powoli ją wypełnia, wygięła się w łuk, a całe jej ciało przebiegł dreszcz. Ustami poszukała jego warg i wpiła się w nie pocałunkiem dogłębnym jak przysięga, gwałtownym jak nagłe wyznanie.
Odczuwał pożądanie już przedtem. Wiedział, co to miłość. Nigdy jednak nie znalazł kobiety, będącej jego duchowym odpowiednikiem, której dzikość zaspokajałaby płonący w nim głód – głód wywołany jej smakiem, dotykiem, szmerem oddechu, miodowym zapachem skóry, czymś w rodzaju narkotyku, od którego całkowicie uzależniło się jego serce. Tu było jej miejsce. Przy nim.
Słupki łóżka podzwaniały, a materac trzeszczał. Nie tak szybko, upominał sam siebie. Sposób, w jaki reagowała uderzał mu do głowy, chociaż doskonale wiedział, że jej obawy nie zniknęły w jednej chwili. Ostatnią rzeczą jakiej by chciał, to przeczucie, że Mary czuła się uwiedziona, ponaglana uwolnionymi spod kontroli emocjami. Patrzył na nią czule i zaborczo, widział, jak jej oczy robią się nieobecne i zamglone, a ciało wygina się w napięciu i ślepym pragnieniu.
Czy coś takiego mogłoby być złe? Zignorował instynktowne ostrzeżenia i pozbył się wszelkich trosk.
Liczyła się tylko chwila obecna. Marzył, żeby i ona czuła to samo. Aby była wolna i pozbawiona wszelkich zahamowań. Delikatna. Nieśmiała, jeśli miała na nieśmiałość ochotę, i lubieżna, jeśli taką być chciała. Całkiem wolna, żeby mogła rzucić się w przepaść i bez wahań wierzyć, że on ją pochwyci.
Zawołała go po imieniu ochrypłym, pełnym napięcia głosem. Wtedy prysły resztki jego zdrowego rozsądku. Rzucił się razem z nią w ową przepaść. I pochwycił ją całą mocą swej miłości.
Steve zapadł w drzemkę, ale Mary Ellen nie mogła spać… i nie chciała. Co tam sen! Chciała jak najdłużej zachować to wrażenie bliskości i przynależenia do niego.
Włosy miał zmierzwione i spał z poduszką zmiętą pod zarośniętym policzkiem. Wyciągnął się na całą długość łóżka. Zagarnął dla siebie całą kołdrę. A uparty był nawet we śnie, bo kiedy próbowała wyśliznąć się z łóżka przytrzymał ją ramionami, nawet nie otwierając oczu.
Mogła patrzeć na niego bez końca. Ogarnął ją cudowny nastrój… Namiętność nie była jej obca, ale żaden mężczyzna nie rozpalił jeszcze jej serca tak jak Steve. Johnny uważał się za sprawnego kochanka. Nie mylił się. Lecz sprawny kochanek nie mógł się równać z mężczyzną który całkowicie obnażył się wobec niej i w cudowny sposób zmusił swoją kochankę do podobnej uczuciowej szczerości.
Powiedział, że ją kocha. Nie raz, ale kilka razy. Oczywiście, nie znał prawdziwej Mary Ellen, słynącej z fatalnych, żenujących sercowych pomyłek. Nie mógł jej rzetelnie ocenić, więc byłaby szalona, gdyby uwierzyła w te dwa magiczne słowa Uwierzyła jednak nareszcie w swoje prawo do miłości.
Dopóki nie spotkała Steve'a i jego bratnich, zwierzęcych dusz, zawsze przyjmowała za pewnik stary stereotypowy sąd o wilkach – samotnikach. Wilki były towarzyskie, lojalne, kochające, bezgranicznie oddane rodzinie i przyjaciołom. Tak jak on. Jej kochanek nie był samotnikiem z wyboru, lecz z konieczności.
Wkrótce wyjeżdżał. Wiedziała że trzeba mu kobiety silniejszej, pewniejszej siebie, a nie kogoś zamartwiającego się swoimi niezliczonymi porażkami. Naprawdę to rozumiała a jednak dziwiła się, że przedtem czegokolwiek się bała. Teraz dopiero uzmysłowiła sobie, czym jest prawdziwy strach. Bała się, że po jego wyjeździe może już nigdy nie wrócić do normy.
Mogłaby przysiąc, że Steve mocno śpi, lecz nagle poczuła dotyk jego palców na policzku.
– Nie możesz spać?
– Nic mi nie jest. – Pomyślała ze smutkiem, że znów kłamie, ale tak trudno było powiedzieć prawdę. Nie chciała spać. Nie chciała, żeby ta noc się skończyła. Pragnęła aby ich związek wrył się jej w pamięć, by stał się jej tajemnicą.