Przesunął się, tak że leżeli z głowami na jednej poduszce. Nawet w tej ciemności czuła na twarzy jego wzrok. Wilcze oczy. Głębokie i zachłanne, będące zwierciadłem duszy, dotykające jej twarzy niczym pieszczota.
– Jesteś cudowna, Mary – mruknął. – Nie wiem, co ze mną robisz. Nie muszę tego rozumieć. Jesteś skarbem, jakiego nigdy nie spodziewałem się znaleźć.
– Nie jestem żadnym skarbem, tylko starzejącą się idiotką.
– To niewiele wiesz. Zwykłe starzejące się idiotki nie robią mężczyznom sieczki z mózgu. Jestem wykończony, moja pani. Przez ciebie. Właściwie obarczam cię pełną odpowiedzialnością za to, że całkowicie utraciłem samo kontrolę.
Roześmiała się cicho.
– Chyba oboje trochę przesadziliśmy.
– Trochę?
– No, dobrze. Oboje zapamiętaliśmy się w szaleństwie. – Ciepły blask jego oczu onieśmielał ją. Poszukała jakiegoś innego tematu rozmowy. – Skoro nie śpisz… martwiłam się, że jesteś głodny. Nie jadłeś kolacji.
– Kolacja to wspaniały pomysł. Muszę przyznać, że umieram z głodu.
– Upiekłam ciasto biszkoptowe. Może nieco wyschło. Nie wiem, co jeszcze mogę uratować z kolacji, ale na pewno uda mi się…
– Mary?
– Hmm?
– Lubię ciasto biszkoptowe. Ale nie mam na nie ochoty.
– Chcesz kanapkę?
– Też nie. Umieram z głodu. Słowo honoru. Ale jest tylko jedna rzecz, na którą mam ochotę…
– Co takiego? – uniosła rękę, żeby odrzucić kołdrę.
Rzucił się na nią błyskawicznie. Przylgnął do jej ust delikatniej niż wiosenny wiatr, a potem mocniej, bardziej dziko. Szybko przekonała się, że tą jedyną rzeczą na którą miał ochotę, była ona.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Patrząc, jak Mary Ellen biega po kuchni, Steve nie wiedział, czy chce ją udusić, czy pocałować. Niestety, obie czynności wymagały kontaktu fizycznego. Poruszała się za szybko, żeby mógł spróbować jednego czy drugiego.
– Lepiej, żeby smakowały ci grzanki – ostrzegła. – Zrobiłam ich tyle, że starczyłoby dla pułku wojska. – Z uśmiechem postawiła przed nim talerz. – Łatwo zadowolić mężczyznę, który nic nie jadł od wczoraj. Podejrzewam, że rzuciłbyś się nawet na kawałek tektury.
– Ale to nie jest tektura. I naprawdę wygląda apetycznie.
I rzeczywiście. Robiła grzanki z lekko wysuszonego chleba, opieczonego na cudowny cynamonowy kolor. W innej sytuacji rzuciłby się na takie jedzenie. Nigdy nie odczuwał napięcia w sytuacjach kryzysowych, ale sądząc po przelewających się w żołądku kwasach, teraz właśnie coś takiego przeżywał. Nie miał pewności, czy potrafi przełknąć chociaż kęs.
Podała serwetki i słodki sos. Było jeszcze wcześnie. Zbliżała się siódma i na zewnątrz panował mrok. Steve miał nadzieję, że Mary Ellen będzie spała dłużej, ale wyskoczyła z łóżka w chwili, kiedy usłyszała szum prysznica. Gdy wyszedł z łazienki, już przygotowywała śniadanie. Ubrała się w gruby, różowy szlafrok, miała świeżo umytą twarz i włosy zaczesane za uszy. Na jej policzku odcisnął się ślad poduszki. Wyglądała tak, że można by ją zjeść.
Zjeść, objąć, przytulić i kochać… ale nie zbliżyła się do niego na tyle, żeby mógł zrobić którąś z tych rzeczy.
Tego ranka w jej oczach widać było rezerwę, przepaść głęboką jak Wielki Kanion Kolorado. Poczucie winy kłuło jego sumienie niczym kolce jeżozwierza.
Nieważne, jak chętna była zeszłej nocy jego wybranka. Kochanie się z nią było błędem. W nocy miał wrażenie, że podoba jej się ten pośpiech, ale niech to diabli – on znał Mary Ellen Barnett. Rzućcie ją wilkom, a rozkwitnie. Kobieta, którą kochał, zdobywała pewność siebie tylko w jeden sposób – stawiając czoło temu, czego się obawiała, i sprawdzając rezultaty. A on pozbawił ją tego wyboru. Gdyby zaczekał, aż sama przyjdzie do niego, wiedziałby na pewno, co do niego czuje. I ona też.
Jej dłoń z widelcem zawisła w powietrzu.
– Nie smakują ci moje grzanki?
– Żartujesz? Są przepysznościowe, jak mawiał mój tata. – Wepchnął do ust kęs i zaczął się modlić, żeby udało mu się go przełknąć.
– Jak się wczoraj czuł Biały Wilk?
– Jeszcze kuleje, ale jest z nim coraz lepiej. Szczerze mówiąc, kiedy przekonałem się, że nie ma złamań, bardziej się martwiłem o to, jak potraktują go inne wilki. Zawsze istniała możliwość, że członkowie stada zwrócą się przeciwko niemu.
– Nigdy mi o tym nie mówiłeś. To znaczy, że zaatakowaliby go? Mimo tego, że był ranny?
– Właśnie dlatego. Nie patrz tak, kruszynko. Taka już jest przyroda. Wilki pomagają sobie wzajemnie, ale nie swemu przywódcy. Jeśli widzą że wódz jest słaby, zastępują go innym. To ich sposób na przeżycie.
– Niezbyt mi się on podoba.
– Tak też myślałem. Masz miękkie serce. Ale ponieważ nic się nie stało, nie ma się czym martwić. Może stado wyczuło, że rana się zagoi. W każdym razie, nadal jest najważniejszy. Steve chciał wierzyć, że ich swobodna rozmowa jest dobrym znakiem. Tylko że on nie dawał się łatwo oszukać. To był ranek po „pierwszym razie”. Gdzie są nerwy? Gdzie niezręczność? Mary przyniosła mu kolejną szklankę soku pomarańczowego i przyjaźnie ścisnęła go za ramię.
Zupełnie jakby mu mówiła że nie musi się o nic martwić. Spaliśmy razem, nic wielkiego. Tylko że on miał nadzieję, że kochanie się jest czymś wielkim. Liczył na nerwowość, skrępowanie i niepewność. A tymczasem otrzymywał tylko uśmiechy.
– Wiem, że szczenięta bardzo urosły. Jesteś gotowy je przenieść, prawda? Ustaliłeś już dokładną datę?
Nareszcie, pomyślał z ulgą Ma jakieś wejście, szansę wspomnienia o przyszłości.
– Tak. Myślałem, że zrobię to za tydzień. W środę. Zawiozę je hydroplanem na ich dawny teren na wyspie i zostanę tam przez tydzień, żeby się upewnić, czy się zadomowiły. A potem… Yellowstone. Byłaś kiedyś w Yellowstone? Potrząsnęła głową.
– Chyba ci się spodoba – powiedział ostrożnie. – W parku są zupełnie dzikie obszary, niektóre tak piękne, że ich widok zapiera dech w piersiach. Przysięgam, że to kraina umiłowana przez Boga.
– To brzmi wspaniale.
Zobaczył na jej twarzy cień prawdziwego zainteresowania. Ciekawość. Lecz rezerwy w jej oczach nie stopiłaby chyba nawet lampa lutownicza. Jakby tylko słuchanie o tych planach było czymś interesującym, lecz one same zupełnie jej nie dotyczyły.
– W tej części kraju jest wiele miasteczek. Mnóstwo miejsc, gdzie kobieta zajmująca się drobnymi naprawami mogłaby znaleźć pracę. Naprawdę uważam, że tam by ci się spodobało.
– Chciałabym tam pojechać. – Gdy tylko zobaczyła że jego talerz jest pusty, wstała i przestawiła naczynia na blat. – O której masz się spotkać z Wooleyem Harrisem w sprawie tego kłusownika?
– Około dziesiątej. Wie, że przede wszystkim muszę zanieść szczeniętom śniadanie. Kwasy w żołądku wirowały z podwójną prędkością. Nie miał nic przeciwko swoim wilkom, ale teraz nie chciał wychodzić. Gdyby w ogóle miał jakiś wybór, to znaleźliby się z powrotem w łóżku.
– Wielkie nieba dopiero teraz zorientowałam się, która godzina. Będziesz musiał zaraz wyjechać, prawda?
– Powinienem – przyznał niechętnie. Też widział ten cholerny zegar. Równie szybko, jak sprzątnęła talerze, poszła po jego kurtkę. Pomyślał ponuro, że nie może się doczekać, żeby się go pozbyć. Nigdy nie czul tak dojmującej rozpaczy.
– Steve… uważaj na siebie, dobrze? Nie podoba mi się ta sprawa z kłusownikiem. On może mieć broń…
– Nie zrobię niczego głupiego. Przecież mnie znasz, a z takim problemem stykam się nie pierwszy raz.