– Wiem, że dasz sobie radę. – Uniosła kurtkę, żeby mógł wsunąć ręce w rękawy. Kiedy się odwrócił, strzepnęła mu z ramienia pyłek. – Ale chcę, żebyś był szczególnie ostrożny. Jesteś niewyspany i na pewno zmęczony…
– Jest to najwspanialszy rodzaj zmęczenia – powiedział cicho. – Gdybym tylko mógł, w ogóle bym nie spał.
Zarumieniła się lekko i Steve ujrzał w jej oczach blask uczucia, które żywiła tylko dla niego.
– Steve… – Parsknęła nagle śmiechem i strzepnęła kolejny pyłek. – Nie mogę przestać myśleć o pewnej żenującej historii. Pamiętasz pierwszą osobę, w której się zakochałeś?
Jedyną kobietą, w której się zakochał – taką która naprawdę się liczyła – była ona. Ale odparł: „Jasne”, żeby opowiedziała mu to, o czym myśli.
– Ja też. Właściwie swoją pierwszą miłość pamiętam tak, jakby to było wczoraj. Mieliśmy się pobrać, mieć dzieci i żyć długo i szczęśliwie. Miałam wtedy szesnaście lat, a do tych wszystkich wniosków doszłam na naszej pierwszej randce. – Mówiła z przeciągłym południowym akcentem, lekkim i żywym tonem, jakby zachęcając go, by dostrzegł komizm tamtej sytuacji. – Chłopak założył się o dziesięć dolców o to, że uda mu się posiąść mnie na tylnym siedzeniu buicka jego tatusia. Oczywiście, nigdy nie przyszło mi do głowy, że nie jest tak głęboko i nieodwołalnie zakochany jak ja.
Przerwała. To była pointa. Teraz powinien, jej zdaniem, roześmiać się i potwierdzić, że była cholernie głupia i naiwna. Steve wolałby raczej znaleźć tego chłopaka z Georgii i rozkwasić mu nos, lecz wstrzymał się z ujawnieniem prymitywnych instynktów. Dla Mary Ellen był to najwyraźniej niepewny teren. Opowiedziała mu już wcześniej o kilku swoich młodzieńczych wyczynach, zawsze zakładając, że Steve dostrzeże ich śmieszność, podczas gdy on jedynie widział, jak mocno zostało zranione jej czułe i wrażliwe serce. Nie było powodu, by dyskutować o tej historii – nie tuż po tym, jak się kochali – chyba że miała ona dla niej jakieś znaczenie.
– Uważasz – zapytał łagodnie – że tak samo ja wykorzystałbym ciebie?
– Nie. – Spojrzała mu w oczy. – Wielkie nieba, nie! – Machnęła ręką. – Próbowałam ci tylko powiedzieć, że kiedy byłam młodsza, ciągle niewłaściwie odczytywałam uczucia innych. Miałam niedobry zwyczaj budowania zamków na lodzie. Na szczęście wyrosłam z tego. Nie musisz się martwić, że po spędzeniu z tobą zeszłej nocy wyciągnę wnioski, jakich byś sobie nie życzył.
– Mary… ja cię kocham.
Uśmiechnęła się.
– Ja ciebie też. – Wspięła się na palce i pocałowała go. Takim pocałunkiem mogłaby obdarzyć brata czy najlepszego przyjaciela. Jest miłość i miłość. Nie traktowała na serio niczego, co powiedział w chwilach namiętności.
Poczuł frustrację i strach. Chciał, żeby to wyznanie miłości potraktowała poważnie. Pragnął, żeby zrozumiała, co stało się ich udziałem.
Szanował pragnienie Mary Ellen, która chciała mieć więcej czasu na poznanie go, jeżeli miała zaufać swoim uczuciom. Czas jednak płynął, i to szybko. Musiał wyjechać za niecałe dwa tygodnie. Jeśli nie znajdzie jakiegoś sposobu na przekonanie jej o swojej miłości, to ją straci.
Pomyślała że załatwiła sprawę doskonale. Tak doskonale, że nawet po kilku dniach potrafiła wrócić pamięcią do całej tej rozmowy i czuć się świetnie. Na szczęście nie zrobiła niczego tak głupiego, jak rzucenie mu się w ramiona i przyznanie, że jest dla niej wszystkim. Nie zdarzyło się jej też nic żenującego – jak wybuch płaczu – nawet wówczas, kiedy mówił o wyjeździe do Yellowstone.
Czas jego pracy dla Towarzystwa Ochrony Zwierząt był ograniczony. Zawsze o tym wiedziała. Tak jak istniał kres zależności szczeniąt od Steve'a, istniał też kres jej zależności od niego. Kochając go, dojrzała. Dorosła, zmieniła się, odkryła prawdziwą miłość i nigdy nie będzie żałowała ani jednej spędzonej ze Steve'em chwili.
– Trzymaj się blisko mnie, dobrze?
– Doprawdy, Steve. Musiałbyś prowadzić mnie na smyczy, abym mogła być jeszcze bliżej.
– Smycz? – Podrapał się w podbródek. – Podoba mi się ten pomysł.
– Oczywiście. Przypominasz mi jaskiniowców i takich innych facetów mających nadopiekuńcze podejście do kobiet.
– Posłuchaj, mądralo, kłusownik jeszcze grasuje na wolności, a dopóki nie dowiemy się, kim jest ten palant, uważam, że nie powinnaś chodzić po lesie.
Udała, że ziewa z nudów. Wiedziała, że chciał, żeby została w domu. Był jednak niedzielny wieczór, nie musiała być u Samsona. Udawała że jest w dobrym humorze, ale ból w jej sercu wciąż się nasilał. Nie będzie miała już tak wielu okazji do przebywania ze Steve'em… ani oglądania kudłatych wilczych potworków, które tak pokochała.
Po niebie pędziły ciężkie szare chmury. Do zachodu słońca brakowało jeszcze godziny, ale wieczór był już chłodny. Zbierało się na deszcz. Przysiadła na głazie i odkręciła termos, żeby nalać kawy, a Steve przemierzał ostatnie metry dzielące go od jaskini.
Dla dobra szczeniąt trzeba było ograniczać ich kontakty z ludźmi, ale chciała na nie popatrzeć. Widziała jak małe potworki, poczuwszy zapach Steve'a, wysypały się zza skalnego występu z ogromnym entuzjazmem.
Popatrzyła na nie z czułością. Tak bardzo wyrosły. Uszy miały już stojące, potrafiły warczeć i wyć jak dorosłe wilki. A syn Białego Wilka piękne śnieżnobiałe szczenię, zdobył dominującą pozycję wśród rodzeństwa.
Zdjęła rękawice i oplotła dłońmi kubek, wpatrując się w Steve'a. Kucał, otoczony rozszczekanymi wilczkami. Hamlet, Grom i Scarlett już regularnie przynosiły młodym smakołyki z lasu, więc nie musiał ich karmić. Łobuziaki miały jednak trudne dzieciństwo, więc dawał im jeszcze witaminy w postaci smacznych kąsków.
Usłyszała za sobą jakiś dźwięk. Odwróciła głowę i w odległości kilku metrów od siebie zobaczyła Białego Wilka.
– Cześć, kolego – szepnęła. – Przyszedłeś się ze mną zobaczyć?
Najwyraźniej tak było, bo wielkie zwierzę przykuśtykało bliżej z wysoko uniesionym ogonem, wpatrzone w nią swymi sięgającymi w głąb duszy oczyma. Wyglądał na groźnego, dzikiego i wystarczająco zdrowego, by ją rozszarpać w mgnieniu oka. Podbiegł jeszcze kilka kroków, a potem podniósł pysk i strącił jej czapkę z głowy.
– Hej! – zaprotestowała bez przekonania. Wilk cofnął się kilka kroków, ale przekrzywił łeb i pomachał srebrzystobiałym ogonem, jakby zapraszając do zabawy.
– Chcesz zabrać moją czapkę, olbrzymie? – Podniosła czapkę i rzuciła ją. Wilk skoczył za nią i, niestety, uciekł ze swoim nowym skarbem. Kiedy wrócił w podskokach zza kępy sosen, nie miał czapki, ale znów przekrzywił łeb i machnął ogonem, jakby prosił ją o coś jeszcze.
– Nie ma mowy, utrapieńcze, więcej ubrań ode mnie nie dostaniesz. Może pobawimy się patykiem?
Podniosła jakąś gałązkę, ale uważała, żeby trzymać ją nisko, bo uniesiony patyk wilk mógłby potraktować jako oznakę agresji. Chwycił gałązkę i podrzucił kilka razy, a potem podbiegł do Mary Ellen. Okazywana przez niego ochota do zabawy rozgrzała jej serce. Zupełnie tak jak Steve, Biały Wilk był radosny, łobuzerski, przyjazny… i samotny. Na tyle samotny, że zaakceptował jej towarzystwo.
Znów rzuciła w jego kierunku patyk, lecz zabawa raptownie się skończyła. Biały Wilk nagle warknął, obnażył zęby i zjeżył sierść. Mary Ellen zmarszczyła czoło, zastanawiając się, czy zrobiła coś niewłaściwego.
Wilk odwrócił się gwałtownie, zaczął węszyć i znów warknął. Mary Ellen usłyszała za sosnami trzask łamanej gałęzi. Biały Wilk rzucił się przez las w tym kierunku. Martwiąc się o jego ranę – wilk jeszcze kulał – Mary Ellen ruszyła za nim. Chciała tylko mieć go na oku, żeby móc zawołać Steve'a gdyby zwierzę wpadło w jakieś kłopoty.