– Wiedziałem, że jest ćpunem – powiedział Wooley – tyle że nigdy niczego przy nim nie znalazłem. Jak się połączy narkotyki z kompleksami, to kłopoty gotowe. Przykro mi tylko, że wybrał sobie na ofiary twoje wilki.
– Przynajmniej został złapany, zanim narobił więcej szkód. Trudno walczyć z takim wrogiem. Przyzwoici ludzie żywią w głębi ducha przychylne uczucia dla wilków. Trzeba każdemu dać okazję wygadania się, a nietrudno będzie znaleźć złoty środek. Takie palanty jak Schneider mieszają w głowach po obu stronach… – Steve usłyszał pisk hamulców i gwałtownie spojrzał w okno.
– Co się tam dzieje? – Wooley też to usłyszał i wstał z krzesła. Steve dotarł do okna pierwszy.
– Wygląda na to, że przed barem Samsona jest jakaś awantura.
Kierowca ciężarówki, który tak ostro zahamował, już ruszał. Kiedy odjechał, Steve zobaczył wylewający się z baru tłumek. Nagle z budynku wyszedł tyłem wysoki blondyn z rękoma uniesionymi w obronnym geście. Steve spojrzał na obcego zmrużonymi oczyma.
– Wiem, kto to jest – mruknął Wooley. – Czy słyszałeś… hmm… o…
– Tak, słyszałem o nim – rzekł cicho Steve. – Nie mogłem się dzisiaj nigdzie ruszyć, żeby o nim nie usłyszeć.
– Zgadza się. Znając zamiłowanie mieszkańców tego miasteczka do plotek… A niech to. Nie wierzę własnym oczom. Co właściwie ta twoja kobieta robi?
Steve zauważył Mary Ellen, która właśnie w dość spektakularny sposób wyszła z baru.
– Zaryzykowałbym twierdzenie, że grozi temu dżentelmenowi krzesłem – mruknął.
Wooley posłał mu spojrzenie z ukosa po czym obaj rzucili się po kurtki i wypadli na zewnątrz. Niewątpliwie ta scenka nie wywołałaby tyle zamieszania, gdyby całe miasteczko nie było znudzone i nie marzyło o jakiejś atrakcji. Na szczęście Steve przerastał większość pozostałych o głowę.
Serce waliło mu jak młotem. Cały dzień słyszał o tym, jak Johnny usiłuje odzyskać względy byłej narzeczonej. Mary Ellen zawsze niezwykle zręcznie unikała rozmowy na jego temat. Steve od dawna podejrzewał, że to ten dureń zadał druzgocący cios jej pewności siebie, i kiedy facet wreszcie się pojawił, prawie się z tego ucieszył. Była to dla niej okazja zamknięcia nie dokończonej sprawy oraz upewnienia się, co czuje do niego, ustalenia jaki będzie los ich obojga w przyszłości.
Nie ucieszył się jednak za bardzo. Jeden rzut oka powiedział Steve'owi, że ten facet to przystojniak, a jego ubranie, samochód i wygląd świadczyły o pokaźnych zasobach finansowych i uporządkowanym życiu, czego Steve nie mógłby nigdy Mary Ellen zagwarantować.
Sprzeczka stawała się coraz gwałtowniejsza; Steve rozumiał już pojedyncze słowa. Jedynie dzięki żelaznemu opanowaniu potrafił stać spokojnie i nic nie robić. Dama jego serca była ogromnie wrażliwa na punkcie samodzielności. Już raz nieomal ją stracił, kiedy założył, że pragnie jego interwencji. Przysiągł sobie, że nie popełni drugi raz tego błędu, a wiedział, o jaką stawkę toczy się gra. Ale, do cholery, trzymanie się w tej sytuacji na uboczu było najtrudniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek zrobił. Czasami damie potrzebny jest bohater. Chciał być nim dla niej. Pragnął rzucić się w tłumek i rozkwasić gębę temu przystojniakowi.
– Co robisz? – wrzasnął Johnny. – Przestań dźgać mnie tym krzesłem!
– A guzik. Powiedziałam ci „nie” na wszystkie sposoby, jakie znam, Johnny. Słyszałeś, tylko nie chciałeś słuchać. Czy wreszcie zwrócisz uwagę na moje słowa?
– Przestań, dobrze? Jeszcze zrobisz komuś krzywdę! Postaw krzesło, to porozmawiamy. Nie zachowujesz się poważnie.
– Kurczę blade! Nie mogę uwierzyć, że jeszcze do ciebie nic nie dotarło. – Wycelowała nogi krzesła w jego pierś. – Masz dwie możliwości, kotku. Albo zostawisz mnie i wyjedziesz z miasta albo zobaczysz, jak rozbijam ci to na głowie.
– Na litość boską…
– Wsiadaj do swego białego samochodziku, Johnny.
– Mary Ellen…
– Natychmiast. Wsiadaj, zapal ten głupi silnik i ruszaj prosto główną ulicą Nie chcę cię więcej widzieć. Czy wreszcie wyrażam się jasno? – Uniosła niezręcznie krzesło nad głową jakby chciała cisnąć nim w Johnny'ego. Johnny zmartwiał, po czym okręcił się na pięcie i uciekł.
Steve nachylił się do Wooleya i mruknął:
– Taka właśnie jest moja dziewczyna.
O Boże. O Boże. Trzęsła się tak bardzo, że z trudem łapała oddech – i nawet nie spróbowała nad sobą panować, dopóki nie zobaczyła, jak biały samochód znika za rogiem. Johnny odjechał. Nareszcie. Tym razem na dobre. Mary Ellen nagle zdała sobie sprawę, że bar opustoszał. W każdym oświetlonym oknie widniały twarze. Wszędzie byli ludzie. Świadkiem tej żenującej sceny było całe to cholerne miasteczko.
A potem – jakby jeszcze nie ziścił się jej najgorszy koszmar – zobaczyła Steve'a.
Serce w niej zamarło. Opierał się o mur budynku policji okręgowej, stojąc obok Wooleya Harrisa. Ciepłą kurtkę miał rozpiętą i jedną nogę wysuniętą do przodu. Nie pomoże jej żadna modlitwa. To jasne, że wszystko widział.
W chwili kiedy spotkały się ich spojrzenia wyprostował się i ruszył w jej kierunku. Nie było w pobliżu żadnej piwnicy, żadnej jaskini, żadnej dobrej wróżki, która pomogłaby jej zniknąć. Wszyscy mieszkańcy miasta patrzyli, jak Steve idzie przez ulicę, ale w jakiś dziwaczny sposób wydawało się, że nagle znaleźli się sami. Hipnotyzował ją wzrokiem bezlitośnie i nieubłaganie.
Słońce właśnie zaszło. Dachy były skąpane w zamglonym świetle. Gdzieś szczekał pies. Wszystko wyglądało tak normalnie i nic nie wskazywało na zbliżającą się katastrofę. Podszedł prosto do niej i zanim mogła cokolwiek powiedzieć, zanim zdołała sobie przypomnieć, jak zmusić do działania struny głosowe, szepnął:
– Jestem z ciebie taki dumny, że chyba tego nie potrafię wyrazić.
Jakby te słowa nie były wystarczająco oszałamiające, ten zdumiewający mężczyzna ją pocałował. Uniósł ją w powietrze i obdarzył pocałunkiem. Dzikim, szalonym, długim pocałunkiem, jakby wariował na jej punkcie. Przez chwilę miała wrażenie, że znajdują się sami w sypialni, więc bez oporów przyjęła pieszczotę jego warg.
Żar pocałunku Steve'a przeniknął wprost do jej duszy. Kiedy uniósł głowę, wyrzuciła z siebie:
– Steve, to był mój były narzeczony.
– Domyśliłem się tego, kochanie. Zaczęła wyjaśniać:
– Nie chciałam wywoływać publicznej awantury. Musisz mi uwierzyć. Próbowałam być uprzejma i zarazem stanowcza. Wykorzystałam wszelkie sposoby, żeby się go pozbyć… – Rozumiem. – Zanurzył delikatnie palce w jej włosy.
– Niełatwo jest robić trudne rzeczy i czasami jedynym wyjściem jest stawić im czoło. Coś ci powiem. Potrzebuję cię w swoim narożniku, Mary Ellen.
– Naprawdę?
– Tak, i to na stałe – potwierdził. – Nigdy nie spotkałem silniejszej czy pewniejszej siebie kobiety, panno Barnett. Może ty nie potrzebujesz w swoim życiu kogoś bliskiego, ale ja tak. Przez cały czas u moich drzwi czają się wilki. Potrzebuję odważnej kobiety, która zechce mnie bronić. Czy zastanowisz się nad przyjęciem tej posady?
Prawie się uśmiechnęła słysząc, że to ona ma ochraniać tego odważnego mężczyznę. Tyle że w spojrzeniu Steve'a nie było rozbawienia. Widziała już w jego oczach wyraz miłości, ale nie tak wyraźnie jak teraz. Głos miał ochrypły, a jego błękitne oczy były pełne napięcia.
Zawsze wiedziała że jej samotny wilk jest wrażliwszy od innych mężczyzn. Nigdy jednak nie chciała żeby się bał, iż ją straci. Dotknęła czule jego policzka.
– Czy próbujesz mi powiedzieć, że wybrałeś mnie ze stada?
– Próbuję ci powiedzieć, że w tym życiu nie będzie istniała dla mnie żadna inna kobieta, kochanie.